Wybierz swój język

BŁOGOSŁAWIONY JERZY W TASZKIENCIE

 

Niedawno prasa podała do wiadomości, że relikwie św. Teresy wędrowały kilkanaście tygodni po terytorium RPA akurat w tym samym czasie, gdy odbywał się mundial piłkarski i oczy całego świata były skierowane na ten kraj z całkiem innego powodu. Jeden z inicjatorow peregrynacji miał się wyrazić w tej sprawie w ten sposob: “Nie mamy swoich własnych świętych, wiec niech Tereska wstawia się za nami”. Ktoś powie: “Przecież przegrali zaraz na początku, pewnie się słabo wstawiała”. Sadze jednak, ze dla Afryki nie tyle wygrana na mundialu jest dziś paląca potrzeba kontynentu i RPA w szczegolności. Mała Tereska wypraszała i wyprasza dla  misjonarzy Afryki i całego świata ogrom podobnych wyczynow i łask jakie w dziedzinie sportu osiąga obecnie Hiszpania. Misje to tez wyczyn. Na terenie Azji Środkowej podobna cicha i mniej znana swiatu misje w tym samym czasie niespodzianie dla samego siebie wypełnił poprzez swoje relikwie błogosławiony Jerzy Popiełuszko.

 

1. Sekret pani Marianny

 

Siedem lat temu przed wyjazdem na Ukrainę odwiedziłem rodzinny dom księdza Jerzego Popiełuszki wraz z najmłodszym moim bratem Piotrkiem. Szczegołów tej wizyty nie pamiętam, jedno jest pewne. To właśnie wtedy podarowała mi kilka egzemplarzy malutkich laminowanych fotek swego syna z 2 milimetrowym fragmentem czerwonego płótna na odwrocie. “To siostry zakonne otarły tym płótnem ciało Jurka przed pogrzebem. Proszę to wziąć ale nikomu nie opowiadać, poki się proces nie zakończy to musi być sekret, rzekła do mnie”. Fragmencik powędrował wiec z moim bratem do Płocka, inny do siostry w Chojnicach jeszcze inny do kuzynki w Niemczech. Jeden był  ze mną cały czas. Gdy jechałem na Wschodnią Ukrainę na daleki Donbas, gdy się leczyłem w Pekinie a także teraz w Uzbekistanie.

Ksiądz Jerzy przez szczątki “chusty Weroniki” a jeszcze lepiej powiedzieć, poprzez “chustkę Mamy Marianny” dotarł ze mną na misje do dalekich zakątkow najtrudniejszego dla misji kontynentu jeszcze w 2006-m roku i nadal. Trwa!

 

2. Sekret księdza Kubickiego

 

Kiedy parę tygodni temu ksiądz biskup ogłosił na spotkaniu kapłańskim, ze przyjeżdża do nas z wizyta delegat episkopatu ksiądz Jozef Kubicki Tchr(Towarzystwo Chrystusowe ustanowione przez kardynała Hlonda dla opieki nad emigracją), by zapoznać się z naszym życiem i potrzebami, to jakoś nie brałem pod uwagę, że to może mnie rownież dotyczyć w jakiś sposob. Tym niemniej jak się miało okazać przeżyłem te wizytę bardzo osobiście i to aż trzy razy. Ksiądz Jozef w Taszkiencie pojawiał się i znikał, bo po przybyciu z Turkmenii przez Bucharę i Samarkandę miał z Taszkientu dwakroć wylatywać do Fergany i Urgenczu i znowu stamtąd wracać.

Jego przyjazd z Samarkandy i powrot z Fergany już opisałem. Zdawałoby się, że więcej nie będę wracać do tej postaci. Ile można opowiadać o przygodach jednego mało mi znanego człowieka. Tymczasem na ostatnie chwile pobytu miał on w zapasie “bombę zegarową” i przyznał się do tego dopiero w sobotę poźnym wieczorem 17 sierpnia 2010 roku. Okazuje się, ze cały ten czas woził on ze sobą relikwie kości reki błogosławionego, ktorą Kuria Warszawska wydala dla księży Chrystusowcow z USA.

Ksiądz Jozef będzie tam dopiero pod koniec sierpnia czy nawet we wrześniu i słusznie rozumował, że lepiej będzie jeśli ta relikwia pojedzie z nim do Azji niż by miała leżeć na biurku na Skwerze Wyszyńskiego.

Nie kładzie się przecież lampy pod korcem ale na świeczniku.

O obecności relikwii dowiedziałem się dopiero gdyśmy poźnym wieczorem planowali jak przeżyć niedzielę, jak rozdzielić obowiązki i o czym maja być kazania na dwu odprawianych przeze mnie mszach. Ksiądz Jozef uprzedził mnie, że chciałby opowiedzieć na Mszy o Błogosławionym, podać do ucałowania relikwie i rozdać jego obrazki.

Powiem krotko: nie dwie a trzy, bo w poniedziałek rano odwiedziliśmy z relikwiami jeszcze dom zakonny siostr. Każda z tych trzech mszy świętych była tak podniosła jak ingres biskupi lub choćby jak prymicja młodego kapłana, w tym wypadku błogosławionego męczennika. Było wszystko co potrzebne dla tak podniosłej chwili: zaciekawiony “lud boży“, wytrawny kaznodzieja, obrazki beatyfikacyjne!

 

3. Odczucia

 

Odczucia, że “ten ksiądz” przyjechał nie tylko “po prostu tak” miałem od samego początku. Ten nieznajomy człowiek witał mnie jak kolegę z klasy albo starego kompana czym mnie z początku troszkę zdeprymował. Na porannej angielskiej mszy świętej nie było tłumow jak zwykle ale obecność gościa wywoływała zaciekawienie. Ubrałem albę, by jako tłumacz wyglądać solidnie za ołtarzem. Nie miałem od początku intencji, by koncelebrować, bo nie było z początku o tym mowy. Ty niemniej wyszliśmy oboje uroczyście i ja machinalnie pocałowałem ołtarz.

Tym samym był to znak dla mnie, że już bezwiednie włączyłem się w tę liturgię i nie będę tylko tłumaczem i widzem, “ja już odprawiam”!

Asystowanie przy tej relikwii, widok bialutkiej kości z rożowym odcieniem, jakby przesączonej krwią męczennika robił wrażenie. Nie mogłem oderwać oczu od tego skarbu. Przecież to nie pierwsze raz mam w dłoniach relikwiarz. Sam się dziwiłem swojemu wzruszeniu. Nie jest żadnym sekretem, że księża podobnie jak lekarze chirurdzy obyci są z cierpieniem i chwilami ich to “nie rusza”. Ja tymczasem nie mogłem się uspokoić i nawet bez potrzeby przekładałem relikwiarz na ołtarzu z miejsca na miejsce, byle po raz kolejny  się do niego dotknąć.

 

4. Tak jak w Dziejach Apostolskich

 

W Dziejach Apostolskich jest taka opowieść, że ludzie tak pragnęli odwiedzin Apostołów tak bardzo, że probowali się dotknąć ich szaty a jeśli się nie dawało z powodu tłoku, to stawali tak aby choćby cień świętego padał na ich chorych, bo od tego rownież się uzdrawiali.

Nie ma więc nic zabobonnego i nowego w tym co ja przeżyłem i co jak czuję przeżyli inni. Całowali relikwie z podobnym przejęciem stali bywalcy angielskiej Mszy świętej z Indii, Oceanii z Polski i z Ameryki. Przyszła rownież rodzinka Antona opisanego jesienią przeze mnie emigranta z Nigerii, ktory tutaj założył rodzinę i ma 3 corki oraz jednego chłopczyka. Jest na angielskiej Mszy świętej lektorem. Na ten raz przybyli niemal wszyscy. Nie było tylko przybranej starszej corki, ktora pracuje całymi dniami i utrzymuje bezrobotnych rodzicow.

Po tej Mszy świętej byłem przekonany, ze teraz “rosyjskojęzyczni” na największej w tym dniu liturgii “dostąpią laski”. Spytałem gościa, czy będzie głosił kazanie rownież na Mszy Biskupiej, ktora jest sprawowana po rosyjsku. Byłem gotow tłumaczyć ponownie tym razem na rosyjski. Ku swemu zdziwieniu usłyszałem, ze nie. Probowałem nawet interweniować, gdy zrozumiałem, że “nie ma takiej opcji” i wprost zapytałem księdza Biskupa, czy potrzebna jest moja pomoc jako tłumacza, i czy ksiądz Jozef coś będzie głosił, sugerując, że warto. “Idźcie odpocznijcie a potem podpowiadasz” powiedział krotko ekscelencja, a ksiądz Jozef mi mrugnął tłumacząc, że na mszach biskupich powinni głosić biskupi, że to taka niepisana reguła.

Ja w tym momencie poczułem jakby jakiś kadr z filmu “Wolność jest w nas” przeskoczył mi przed oczyma i jakbym usłyszał słowa Prymasa Glempa: “to nic, ze wiele osob słucha twych kazań i przychodzi do ciebie na spowiedź, nie jesteś jedyny, inni kapłani robią to samo”, czyli inaczej mowiąc: ”usuń się w cień, nie jesteś żadna gwiazda, odpocznij”. Poczułem, że te słowa są skierowane rownież do mnie na te chwile. Ksiądz Jerzy po raz kolejny przypomniał mi, że jego misja to misja pokorna. To misja człowieka, ktoremu nie pozwolono za życia uścisnąć dłoń papieża i popatrzeć sobie w oczy.

Choć oboje tego pragnęli nie było im to dane. Kolejka dystyngowanych osob była zbyt długa. My z księdzem Jozefem zrobiliśmy swoje. Rzeczywiście, pokora!

Tyle łask z tego płynie. Dawno nie miałem tylu intrygujących penitentow.

 

5. Niezwykle popołudnie

 

Po południu dane nam jeszcze było wspolnie odprawić koreańską Mszę świętą i wszystko na niej było tak samo niezwykle jak na tej pierwszej. Tłumaczyłem najpierw na rosyjski a z rosyjskiego bardzo umiejętnie i w ekspresowym stylu tłumaczyła corka Klemensa, studentka filologii rosyjskiej w Moskwie Koreanka Michaela.

Ksiądz Jozef po raz kolejny zaczął kazanie od historii gościnności Abrahama oraz Marii i Marty. Miękko i płynnie przeszedł od tych scen do sceny ze swego pobytu, ktory rozpoczął się kolacja u rodzicow Michaeli. Myślę, że w tym momencie zarowno tłumaczce jak i rodzicom zrobiło się milo na sercu.

Po Mszy świętej bywa u nas ekspresowa i bardzo formalna ceremonia picia herbaty. Na ten raz znowu zgłosiła się jedna osoba do spowiedzi i gdy zakończyłem już dostrzegłem księdza Jozefa jak po polsku obcuje z Michaela. Okazuje się, że dziewczynę zaintrygował polski język i że ona wiele rozumie.

Tymczasem jej tato probował mnie po raz kolejny zaprosić na kolacje.

Odmowiliśmy, bo wieczor już był zaplanowany.

Zasiadłem z rodzicami 8-miu młodzieńcow, ktorzy swe dzieci posyłają na pielgrzymkę do Santiago, by z nimi omowić szczegoły ich pobytu i odpowiedzieć na trapiące ich pytania. Ta procedura tez poszła jak z płatka, choć to bardzo ważne spotkanie i tez byłem mocno stremowany.

 

6. Konsternacja

 

Człowiek na fali pozytywnych emocji wpada często pod zimny prysznic.

Wystarałem się w przeddzień o audiencje w dwa miejsca: do szefa Budmexu(dawniej Budimex), firmy ktora się opiekuje grobami żołnierzy Andersa i do pastora Denisa Zadorożnego, ktorego kościoł został 2 miesiące temu poddany totalnym represjom.

Dyrektor firmy Budmex miał być nawet na Mszy świętej niedzielnej, tak przynajmniej przez telefon mnie zapewniał. Niestety gdyśmy przybyli słabo się trzymał na nogach i długo sobie nie mogł skojarzyć kto my tacy i po co przyszli. Pamiętał jednak, że “Jarek nie pije i tylko wcina lody”. Zawołał swego głównego architekta o imieniu Natalia. Pani była dobrze dysponowana i pięknie mowiła po polsku. Zaproponował, żebyśmy wspolnie zjedli kolację i “wypili strzemiennego“.

Przeprosiliśmy, że czas goni więc dostaliśmy na stoł Coca-Colę i lody.

Omowiliśmy krociutko pomysł, by nazajutrz odwiedzić trzy cmentarze Andersa w Jangi Julu i mimo sprzeciwow gospodarza zaczęliśmy się ewakuować, bo czekała nas jeszcze jedna ważna wizyta.

 

7. No photo

 

Taksowkarz, ktorego poprosiłem by zawiozł nas do pastora Denisa troszkę błądził nim znalazł to miejsce.

Najbogatszy w sensie liczebności wiernych kościoł protestancki w Taszkiencie ukryty jest w gąszczu domkow jednorodzinnych i nie tak łatwo do niego trafić. Jesteśmy bezpośrednimi sąsiadami. Kościoł katolicki sąsiaduje z metrem Hamid Alimdżon, jest to wybitny poeta i pisarz uzbecki. Protestanci natomiast mają kaplicę na kolejnym metro o imieniu rosyjskiego poety Puszkina. Jesteśmy więc sąsiadami i jak na sąsiadow przystało nasze relacje są bardzo dobre. Jeden z pastorow tego kościoła Aleksy Woskreseński uczestniczył niedawno na zebraniu kapłańskim. Teraz główny pastor Denis miał nam opowiedzieć o sobie i swym kościele w pierwszej osobie.

Początek odwiedzin nie był jednak najlepszy.

Probowaliśmy znaleźć sobie wygodne do obserwacji miejsce w “świątyni“.

Postawiłem w cudzo slow, bo tak naprawdę był to namiot wykonany technika znana mi z Taize. Kończyła się niedzielna liturgia, była 20.30. Oceniłem wzrokowo, że obecnych ludzi jest minimum 400, co w warunkach zastosowanych na ten kościoł represji i szykan jest bardzo wiele. Na podium śpiewał zespoł złożony z 8 osob. Muzyka była w stylu soft rock, pastor chodząc wypowiadał ostatnie słowa modlitwy, na ekranie wyświetlały się słowa kolejnego hymnu. Ludzie nucili z entuzjazmem. Entuzjazm pociągnął tez księdza Jozefa. Nie powstrzymał się i… pstryknął.

Momentalnie nadbiegł młody Koreańczyk ze słuchawką w uchu i z powierzchownością wytrawnego “body guarda” i zażądał, by ksiądz Jozef w jego obecności to zdjęcie z aparatu usunął. Podszedł też Oleg, jeden ze stewardow, ktory nam pokazał drogę do kaplicy i przeprosił, że taka jest w tym kościele wewnętrzna  polityka ostrożności i samoobrony przed inwigilacją. Poczucie zagrożenia, jakie stworzyli w tym kościele kontrolerzy nie opuszczało nas cały ten wieczor.

 

8. Ambasador Wielkiej Brytanii

 

Zaprowadzono nas do biura, zostaliśmy przedstawieni zonie Denisa.

Jakiś czas rozmawialiśmy stojąc. Mimo życzliwości wyczuwało się tez tremę. Spotkaliśmy się po raz pierwszy.

W sąsiednim pokoiku na stole już na nas czekał gościnnie zastawiony stoł.

Nie czekając na gospodarza zaczęliśmy pic herbatę i jeść słodycze.

Było skromnie ale dostatnio.

Denis przeprosił za spoźnienie. Po raz kolejny opisał swe drzewo genealogiczne, gdy powiedziałem, ze jest ćwierć Polakiem. Mowił o swej drodze w wierze jako pastor. O pierwszym  uwięzieniu na 12 dob w 1996-m roku. O poszukiwaniu miejsca pood kaplicę, ktorą wzniosł w 200-m roku. Opowiedział krotko o swych wrażeniach z odwiedzin w Watykanie dwa lata temu. Zapytany jaka jest denominacja jego kościoła powiedział krotko, że coś pośredniego między kościołem Zielonoświątkowym i Charyzmatycznym. Podkreślił, że nie jest tak tradycyjny jak Zielonoświątkowcy ani tak progresywny jak Charyzmatycy. Pośrodku. Z jednej strony kościoł Denisa przyjaźni się z denominacją Maksyma Maksymowa z Ałmaty, ktory prowadzi audycje na satelitarnym programie telewizyjnym CNL, z drugiej strony należy do grupy zwolennikow pastora Ulfa Eckmana z Uppsali i często tam bywa. Następnie opowiedział to co najbardziej chciałem usłyszeć. Opisał dość obszernie o narastających represjach. Okazuje się, że jedna z form nacisku na władze były relacje na emigracyjnej stroniczce Rosjan, ktorzy wyjechali z Uzbekistanu Fergana.Ru opisano zdarzenie bardzo dokładnie. Jeden z najciekawszych tekstow napisał sąsiad, pracownik brytyjskiej Ambasady, być może nawet sam Ambasador. Napisał on w otwartym liście, ze gdy przyjechał z Wielkiej Brytanii do Taszkientu to przez plot słyszał codziennie chrześcijańskie pieśni i z duma mogł sobie powiedzieć, że “w tym kraju panuje wolność wyznaniowa”. Gdy jednak od miesiąca pieśni ustały (odłączono na cały miesiąc prąd), to ja sobie pomyślałem, ze z ta wolnością w Uzbekistanie jednak cos nie tak.”

To była wypowiedz, ktora miała najbardziej dopomoc w przywroceniu spokoju w relacjach tego kościoła z władzami.

 

9. Wiele grzeczności

 

Wypowiedziano tego wieczoru wiele ważnych slow i grzecznych i nie był to jeszcze koniec. Nazajutrz ranem po Mszy u siostr i po śniadaniu gdy probowałem telefonicznie przypomnieć dyrektorowi Budmexu o czym się domowiliśmy usłyszałem jakiś nerwowy szczęk i głośniku i krotkie zdecydowanie NIE. “Ani dziś ani jutro” rzucił przez słuchawkę zaprzyjaźniony z kościołem skądinąd pan. Trzeba było zmieniać naprędce plany, by ostatnie Pol dnia w Taszkiencie nasz gość spędził tak samo milo jak poprzednie.

Zaprowadziłem więc gościa na Karelską nieopodal.

To kościoł-matka dla pastora Denisa. Tutaj u Zielonoświątkowcow zdobył szlify pastorskie i za zgodą i wiedzą tutejszego biskupa Sergiusza Aleksejewicza . Potem stworzył własną denominację na ulicy Puszkińskiej. Koscioł biskupa Sergiusza to największa w mieście denominacja, ktora posiada 24 parafie. Tutaj rownież przychodzą liczni kontrolerzy i podobnie jak u Denisa zmuszono pastorow do wielu przerobek w świątyni. Tutaj owszem nie ma namiotu, jest w miarę solidna budowla ze szkła i betonu. Tym niemniej ponieważ wszystko powstawało na fali entuzjazmu bez koniecznych ustaleń i bez zachowania biurokratycznych norm ten kościoł rownież ma kłopoty.  Jakaś cicha panika rozgrywa się w sercach pastorow. Wizyta była niezapowiedziana. Tym niemniej serdecznie uścisnęło nam dłonie dwoje pastorow. Trwał jakiś wykład z biblii dla 30-tu osob. Poszliśmy do biura i ze 20 minut dzieliliśmy się refleksjami o kościele.

Pastor opowiedział o swych wrażeniach z Astany, gdy był na wizycie papieskiej.

Przyznał, że od tej pory ma o katolikach bardzo pozytywny obraz w sercu i ze z każdym rokiem ten szacunek rośnie.

Opowiedział, jako członek Towarzystwa Biblijnego, że w Uzbekistanie znanych jest około 200 przypadkow zniszczenia biblii w świetle prawa, czyli w sposob administracyjny. Mowił o aresztowanych dwu transportach Biblii z Rosji i z Ukrainy. Są to całe wagony, setki tysięcy biblii na ktore Czekaja wierzący w kraju i ktore niszczeją na granicy, bo urząd do spraw religii blokuje proces używając biurokratycznych mechanizmow. Jeden ze sposobow na hamowanie sprawy jest zadanie by Towarzystwo Biblijne podało listę kościołów, ktore proszą o ten transport i ile egzemplarzy będzie dostarczone do danego kościoła. Towarzystwo uważa, ze są to dane nazbyt intymne w naszej delikatnej sytuacji, i że podając je można oczekiwać, ze najbardziej aktywne kościoły zostaną poddane represjom. Takiego wymogu nie ma w żadnym prawodawstwie celnym. Rozmawialiśmy tez o bardzo dzikich przypadkach represji jakie maja miejsce tu i owdzie to znaczy o łapankach i aresztowaniach pośrod wierzących. Kościoły, ktore nie są zarejestrowane zbierają się często pod pozorem dnia urodzin, wesela czy pogrzebu. Okazuje się, ze pełny stoł zastawiony jedzeniem może już nie być żadnym alibi. Wystarczy, ze w takim domu będzie kilka  egzemplarzy pisma świętego i to już może być powod do oskarżenia o nielegalne kaznodziejstwo karane mandatami rzędu 1000 dolarow.

W czasie tej naszej trudnej rozmowy relikwia błogosławionego była z nami.

Ja myślę, że to nie był przypadek.

 

10. Ormianie na cmentarzu

 

Ostatnie co chciałem pokazać gościowi to miał być cmentarz na ulicy Botkina.

Widziałem, ze twarz księdza gościa bardzo się zarumieniła od tych bezustannych wycieczek wiec się upewniłem, że chce obejrzeć cmentarz. Dodałem, że bez wątpienia się spodoba księdzu.

Zgodził się. Nieustannie fotografował. Na centralnej alei było wiele ormiańskich mogił. Jedna z nich nowiutka. Troje chłopcow robiło na niej porządek. Zapytałem czy można sfotografować. Pozwolili, nawiązała się przyjacielska rozmowa. Okazało się, ze to 40-ty dzień po śmierci ich ojca i ze za chwile pojada do swego Kaplana, by razem z nim się pomodlić. To byli uciekinierzy z Karabachu, z ormiańskiej enklawy na terenie Azerbejdżanu.

Napotkaliśmy tez pewna Rosjankę, ktorej się wydało, że my jesteśmy z Czech. Na koniec spotkałem Wiktora, żebraka rodem z Berdyczowa, ktory przy każdej okazji mi przypomina, ze obiecałem mu fotografie jaka wspolnie wykonał nam gość z Austrii Gotfryd.

Ksiądz Jozef fotografował cerkiew cmentarna a myśmy sobie gawędzili z Wiktorem. Okazuje się, ze zima miał wypadek. Potrącił go samochod. Sprawcy dowieźli go na pogotowie i zniknęli na zawsze. On tymczasem do dzis wylizuje rany.

 

11. Klemens

 

Poprzedniego dnia Klemens zapraszał do siebie.

Jego restauracja jest obok cmentarza. Zaproponowałem księdzu Jozefowi by wstąpić. Było już Pol do dwunastej. Gościnny parafianin wręczył Jozefowi 3 figurki porcelanowe jako pamiątkę z Korei. Zrobiliśmy wspolnie kilka kolejnych fotek, wypiliśmy herbatkę i pieszo udaliśmy się do kościoła na obiad.

 

12. Kolejne zaproszenie

 

Na ile ta wizyta była opatrznościowa to się jeszcze w przyszłości okaże.

Ksiądz Jozef spędził w Uzbekistanie sporo czasu i prawie wszystko odwiedził.

Przy pożegnalnym obiedzie Biskup zrobił Jozefowi uwagę, że do ostatniej parafii nie dotarł i że jest to moja parafia w Angrenie.

Owszem tak głupio wyszło, że choć dużo czasu byliśmy razem, to na odwiedziny w mojej dojazdowej parafii Miłosierdzia Bożego w grafiku naszego gościa nie znalazło się czasu.

Po obiedzie wylatywał do Ałmaty razem z relikwia, ktora tak wielkie wrażenie zrobiła na mnie i na naszych parafianach.

Jest powod żeby powrocić, skwitował ksiądz Biskup jakby mnie broniąc przed oskarżeniem, że nie byłem gościnny i nie zaprosiłem do siebie.

Po prostu tak wyszło. Do Angrenu się jeździ autobusem.

Jeżdżenie autobusami byłoby dla księdza Jozefa zbyt czasochłonne i męczące przy naszych upałach. Samolot do Angrenu nie lata niestety.

 

Ks. Jarosław Wiśniewski

21 lipca 2010

www.xjarek.net