Wybierz swój język

Przygody w Almaliku

 

Moi przyjeciele z Bialorusi, legionisci po odpustowych uroczystosciach w Angrenie pozostali w sasiednim miescie Almaliku na 3 dni.

Pozostawili tam ikone Matki Bozej Budslawskiej w domu babci Heni i ja wyrazilem przypuszczenie, ze skoro wspolnota w tym miasteczku zaczyna sie od parafianki rodem z Bialoruskich Mior i Legionisci przywoza w jej dom ikone z Budslawia to warto polecic modlitwom rodakow na Bialorusi te sprawe a Legionistow „zmusic” do wiekszej aktywnosci na tym terenie, bo choc w Angrenie nie braklo przygod, to intuicja podpowiadala, ze w momencie gdy parafia znajduje sie pod „lupa”, nie warto wlazic w oczy. Lepiej poswiecic sie tej nowej sprawie. Mysle ze intuicja mnie nie zawiodla.

 

1. Buddystka

 

Legionisci odwiedzili najpierw Almire, mame naszego parafianina, ktora miala na to by spotkac sie z nimi zaledwie godzine czasu. Potem wybierala sie do pracy. Jest „zapasowym” strozem na bazie autobusowej i w zaleznosci od tego czy ktos jest dysponowany lub nie zmienia dyzury. Powiada, ze taki ekstremalny grafik jej pasuje ale wlasnie z tego powodu nie mogla z nami jechac na Wielkanoc do Taszkientu, choc byla brana pod uwage.

Przy pierwszym kontakcie Almira (z pochodzenia Tatarzynka), ktora wedle pochodzenia powinna sie sklaniac ku islamowi, caly czas chwalila sie swymi inklinacjami do Buddy. Mielismy malo czasu by sie z nia spierac wiec raczej staralem sie ja wypytywac o osobiste zycie i upodobania, by ten niekorzystny dla sprawy misyjnej temat nie zdominowal spotkania.

Mialem nadzieje, ze przy innej okazji uda sie bardziej serdeczna rozmowa.

Na spotkanie niedzielne w Uroczystosc Odpustu Jezusa Milosiernego zadzwonilem przede Msza sw. z Angrenu, by sie umowic na ta kolejna wizyte.

W tym drugim spotkaniu wziela udzial wnuczka Babci Heni, metyska Ania(tato Mongol). Ja sam musialem pedzic do Taszkientu na koreanska Msze sw.

Jak przebiegaly te spotkania wiem jedynie z opowiesci.

Zarowno Galina jak i ksiadz Denis, gdy ich w poniedzialek odwiedzilem w hotelu „Wiosna” nastepnego dnia mieli twarze pelne enmtuzjazmu.

Nie moglem pomagac im, bo po pierwsze nie znam do konca tego „legionowego charyzmatu”, ktory komus moze sie kojarzyc z dzialalnoscia Swiadkow Jehowy, po drugie mam w Taszkiencie lekcje uzbeckiego i inne obowiazki.

Tym nie mniej ich swiadectwo mocno mnie podnioslo na duchu.

Okazuje sie, ze po przeczytaniu pewnej ksiazki, ktora Galina pozostawila Almirze drugie spotkanie wyszlo znacznie lepiej niz pierwsze w poprzedni piatek. Almira z wdziecznoscia przyjela Biblie i wiele obrazkow Jezusa Milosiernego. Nadal trwal „odpustowy dzien” wiec laski plynely obficie prosto ze zranionego boku Pana Jezusa.

 

2. Wedrowki po miescie

 

U babci Heni tymczasem czekal pastor Oleg z cala rodzina.

To znajomy jej corki. Mial wiele pytan i obiecywal naszym gosciom pokazac miasto i gory, tymczasem najwiecej energii i czasu nasi legionisci poswiecili mlodej inwalidce Galinie, ktora od lat meczy sie z paralizem i myslami samobojczymi.

Nazajutrz Galina z o. Denisem kontynuowali wedrowki po ulicach miasta.

Na moja prosbe indagowali jedynie Europejczykow, proby ewangelizowania Uzbekow czyli Muzulmanow mogklyby sie dla nas zle skonczyc. Oskarzonoby o prozelityzm, co zabronione jest przez obecny kodeks karny.

Na swej drodze napotkali zyczliwa kobiete o imieniu Olga, ktora chetnie zaprosila ich do siebie opowiadajac o swych sasiadkach katoliczkach.

W miedzyczasie wynikla watpliwosc czy kontynuowac pobyt w Almalyku, czy skorzystac z goscinnosci naszego angrenskiego parafianina Aleksieja.

Aleksiej ma dusze misjonarza i zamieszkujac od pewnego czasu u obloznie chorej mamy w Bekobadzie, chcial tez sie spotkac z naszymi goscmi i pokazac im oddalone o 150 km od Almalyka rodzinne miasto.

Moi legionisci tez byli w rozterce, bo jak sie zdawalo dopiero co „poczuli misyjnego bluesa” i nie chcieli porzucac Almalyk. Tym niemniej byl powod by jechac. Ani w Angrenie ani w Almalyku nie udalo sie zdobyc stempelka rejestracji. Zwykle w hotelach mozna taka formalnosc zalatwic. Tutaj jednak nie wyszlo.

Legionisci rzekli do mnie, ze pojda do recepcji i jesli im nie przedluza pobytu na wtorek to wtedy „wola Boza”, by jechac do Bekobadu, jesli przedluza to znaczy, ze Pan ma inne plany co do nich. Wrocili po pol godziny szczesliwi, bo znowu mieli okazje „gloszenia”. Panie z recepcji wziely nie tylko obrazki Jezusa Milosiernego ale rowniez cudowne medaliki...

 

3. Deszczowa noc

 

Poniedzialkowa Msza sw., 9-ty dzien Paschy, ktora wedle wschodniego zwyczaju nazywana jest „Radonica” albo „Dzien Przodkow” miala byc znowu u babci Heni ale Legionisci zaproponowali, by sie przeniesc do sasiadow, bo modlitwy bardzo potrzebuje sparalizowana Galina. Jej stan zdrowia i zachowanie a zwlaszcza relacje legionistow tak  bardzo wzruszyly, ze zaproponowalem, by chora przyjmowala „komunie pierwszopiatkowa” razem z Babcia Henia...

Przede Msza ten pomysl nie wywarl wrazenia. Kazanie jednak i atmosfera spotkania byly na tyle cieple i podniosle, ze po zakonczeniu nabozenstwa chora nie prosila a wrecz wymogla na mnie, by ja wyspowiadac.

Wszyscy udali sie do babci Heni, ja pozostalem. Co dzialo sie dalej pozostawiam poza kadrem.

Pobyt u chorej przedluzyl sie na tyle, ze nie bylo juz szans na powrot do Taszkientu. Bylem zmordowany fizycznie i moralnie, ponadto martwilem sie, ze mimo obietnic na Msze nie przyjechala Almira. Zadzwonilem do niej do domu i wprosilem sie na nocleg, bo mialem nadzieje, ze uda sie „kujac gorace” wyrwac te dusze z objec Buddy. Owszem, mama Andrzeja wrocila bardzo pozno. Byla nietrzezwa tym niemniej przyznala sie, ze „korcil ja diabel”, by odrzucic zaproszenie na Msze i ze jest tego swiadoma, oraz ze zaluje.

Rozmowa o Chrystusie oraz innych religijnych sprawach trwala do 1-szej w nocy. Wypilismy we trojke kilka kubkow kawy i mocnej herbaty. Na dworze szalal huragan, byla niezwykla sceneria do powaznych rozmow. Imie Buddy nie padalo natomiast wielokroc Almira wspominala Jezusa i cytowala Nowy Testament, co bylo dla mnie spora niespodzianka. Okazalo sie, ze zna charyzmatykow ale ich nie lubi za to, „ze wymuszaja na nawroconych publiczne swiadectwa na podium”, podczas gdy wiara „to sprawa osobista”...

Przyznala sie tez, ze rok temu podjela terapie 12 krokow AA ale wytrwala zaledwie kilka miesiecy.

Nic sympatii zostala nawiazana i kobieta poszla spac a my z Andrzejem i jego kolega Rafikiem(tez Tatarzyn) pilismy herbate kolejne 2 godziny.

 

4. Historia nawrocenia

 

Nad ranem gospodyni udala sie do pracy a jej syn szykowal do szkoly dwu mlodszych braci. Tato Andrzeja byl ponoc Rosjanin ale chlopiec, ktory dzis ma 24 lata nigdy go nie widzial. Okazuje sie, ze narodzil sie on 9 miesiecy po smierci ojca, ktory tego dnia kiedy dziecko sie poczelo powedrowal na dach remontowac antene i upadl z dachu. Ponoc duzo zdazyl wypic. Ciekawostka jest, ze mlodej wdowie wiele osob, w tym krewni i lekarze proponowalo „zabieg”, by nie rodzic pogrobowca i startowac w zycie jak panienka, bezdzietna. Almira jednak nie poddala sie tym pokusom i urodzila dziecko bez ojca. Andrzej poszedl jednak sladami zmarlego to znaczy wpadl w alkoholizm. Pracowal zwykle w duzych rosyjskich miastach jako „gastarbajter”. W Niznim Novgorodzie(dawne Gorki), natrafil na wspolnote katolikow, ktora sie zbiera w kosciele przerobionym z „konskiego chlewu”.

Miejscowy proboszcz don Mario, Argentynczyk, ktory ma hobby, bo jest malarzem spodobal sie Andrzejowi na tyle, ze przez poltora roku pracujac u niego na budowie chlopak przestal pic i przyjal chrzest. Obecnie stara sie odwiedzac regularnie nasz kosciol w Taszkiencie, choc to spora odleglosc(70km) i duzy wydatek dla bezrobotnego chlopca.

Bylem u niego na koledzie i z duma pokazywal mi swoja kolekcje zdjec w komputerze. Byly to glownie sceny z zycia Nowgorodzkiej wspolnoty. Byly tam zdjecia nowego metropolity moskiewskiego i Kardynala Kaspera...

Andrzej towarzyszyl mi pewnego razu w „wizytacji biskupiej” parafii w Angrenie i rowniez tam zrobil kilka zdjec.

W czasie koledy jego dom byl na tyle zaniedbany, ze mialem wrazenie ze znowu pije. Z czasem okazalo sie ze to problem jego mamy.

Mialem tez dodatkowy powod, by zajac sie ta rodzina, bo na Wielkanoc Andrzej udal sie na nocleg do pewnej protestanckiej rodziny. Pastor, ktory wzial Andrzeja do siebie od pierwszego wejrzenia nie polubil chlopca. Podobnie jak wiele osob przedtem zwrocil uwage, ze chlopiec ma metne spojrzenie typowe dla narkomanow. Wyjasnilem, ze to slady „dawnego zycia” i ze to neofita.

Tym niemniej moj kolega nie dal spac Andrzejowi i do 3-ciej w nocy „musztrowal go” z powodu papierosow oraz egzaminowal ze znajomosci biblii. Skutek byl taki, ze gdysmy wspolnie z pastorem spotykali na lotnisku „legionistow”, on zamiast zaciekawic sie ich charyzmatem wciaz mi wypominal, ze katolicy „zle wychowuja” swoje owieczki. Mozna powiedziec, ze przypadek Andrzeja stal sie koscia niezgody miedzy mna i zyczliwym dotad pastorem.

Paradoksalnie, moja zyczliwosc do chlopca tylko wzrosla i pragnienie by uczynic z niego nie tylko „dobrego parafianina”, ktorym raczej juz jest, ale nawet swietnego misjonarza, ktorym ma szanse stac sie.

 

5. Bekobad

 

Moj „angrenski misjonarz” Aleksiej, ktory jest z pochodzenia Uzbekiem lecz ma mame Ukrainke, dzwonil do mnie regularnie zachecajac do przyjazdu. Majac na uwadze pragnienie legionistow do kontynuowania pobytu w Almalyku udalem sie do Bekobadu sam. Mysle, ze to choc w jakiejs czesci zadowolilo misyjny apetyt Aleksieja.

Ulewa nie dalaby szansy na uliczna ewangelizacje, gdy tymczasem ja sam mialem mozliwosc blisko zapoznac sie z obloznie chora mama Aleksieja.

Nie proponowalem jej spowiedzi, bo od samych drzwi skrytykowala moj krzyz na piersiach chelpiac sie swym baptystowskim rodowodem. Wzialem wiec do rak jej kantyuczke i wspolnie z Aleksiejem zaczalem spiewac wszystko to, co bylo wspolne z naszym katolickim repertuarem.W gaszczu 2000 piesni znalazlem trzy: WSZYSTKO TOBIE, cos na Boze Narodzenie oraz BLIZEJ DO CIEBIE PANIE, co zwykle sie spiewa na pogrzebach.

Tego bylo dosc, by sprawic babci przyjemnosc. Ona tez od 3 miesiecy jest spralizowana, wiec kazdy gosc to dla niej przygoda.

 

6. Wizyta u Krystyny

 

Moi goscie wrocili z Almalyka prawie jednoczesnie ze mna. Spotkalismy sie na Quyluku i tam sie dowiedzialem, ze pastor nie dal rady pokazac im gory ze wzgledu na niepogode, natomiast swietnie wypadlo spotkanie z Olga i z jej sasiadkami. Legionisci nalegali, bym sie z ta „nowa owczarnia” koniecznie zapoznal. Dzieki tym naleganiom mielismy po raz trzeci odwiedzic Almalyk.

To jednak odzielna historia.

Tymczasem zblizal sie dzien sw. Jerzego i w Taszkiencie zebral sie caly uzbecki kler, by powinszowac Biskupowi z okazji jego imienin.

Troche wyszlo glupio, bo legionistow tego samego wieczoru zapraszala do siebie ich rodaczka Krystyna. Biskup pragnal, by pozostawali na uroczystej kolacji potem jednak dal im pieniadze na taksi i sam radzil odwiedzic „zasluzona parafianke”. To sie okazalo opatrznosciowym gestem, bo taksowkarz byl milym chlopcem. Zostawil legionistom swoj telefom i obiecal im wycieczke po meczetach. Jak sie mialo okazac zrobil to nie gorzej od Feruzy.

 

7. Przygody w metrze

 

Moi goscie udali sie do Samarkandy samochodem z o. Franciszkiem i Stanislawem. Miasto pokazywal im kleryk Misza. Pobyt byl krotki, pogoda dopisala wiec wrocili w dobrych humorach...

Ja w miedzyczasie oprowadzalem po Taszkiencie pewnego monsiniora, ktory glosil naszym siostrom „kalkutkom” rekolekcje. Bylo mi nietrudno, bo pomagala miejscowa kobieta Feruza. Do Centralnego Bazaru Oloy, zawiozl nas jej student.

Na Stare Miasto czyli Czorsu pojechalismy na metro.

Zdawalo sie, ze zachowujemy sie poprawnie, tym niemniej rozmawialismy po angielsku i to bylo dostatecznym powodem, by nas wylegitymowac.

Nasz gosc Bogu dzieki mial ze soba paszport. Obeszlo sie, ja tymczasem otrzymalem lekcje „dobrych manier”, ze strony naszej milicji. Jak sie potem okazalo, zamiast nauczyc czujnosci ten przypadek mnie „uspil”. Mialem sie wkrotce przekonac, ze bywa znacznie gorzej.

 

8. Zangi Ota

 

Kolejnym punktem programu byly odwiedziny na skraju miasta.

Feruza zaproponowala pokazac monsiniorowi sanktuarium Zangi-Ota.

To znany z madrosci i dobroci „muzulmanski starzec” sufita.

Tutaj podobno obok jego mogily jest jeszcze mogila jego malzonki znanej z pieknosci. Ludzi naprawde bylo sporo. Podworzec byl pieknie polozony wsrod drzew i sporych rozmiarow stawu, co moglo daleko przypominac hinduskie Tadz Mahal. Wiele osob przy mogile Zangi-ota siedzialo w kucki czekajac swej koleki by wejsc „wewnatrz” przez niski otwor.

Wokol grobowca bylo sporo pomieszczen do ktorych wchodzili ludzie, by porozmawiac z mulla. Nasz gosc zatrzymal sie na chwile obok oczekujacych by posluchac arabskich melodyjnych slow modlitwy. Nagle piesn przerodzila sie w syk i monsinior zapytal mnie co to jest. „Egzorcyzm”, probowalem zgadnac, na co moj rozmowca ze zrozumieniem sie usmiechnal.

 

9. Wieczorek z Shaxnoz


Mialismy spotkanie wieczorem z najpopularniejsza piosenkarka Uzbekistanu.

Nazywa sie Shaxnoz (czytaj Szachnoz) i spiewa podobnie jak nasza Eleni. Od pol roku obiecywano mi te spotkanie ale zawsze cos przeszkadzalo. Siostra mego nauczyciela od Uzbeckiego jest jej przyjaciolka i wlasnie dzis doszlo do tego wyczekiwanego spotkania. Zabralem na nie moich gosci z Bialorusi i odbyl sie wywiad dla katolickiej Gazety Ave Maria. Shaxnoz jest wierzaca muzulmanka i majac 13 lat wstapila do islamskiej szkoly MEDRESE. Opowiedziala nam, ze zrobila to na znak protestu wobec taty, ktory rozwiodl sie z mama i 4 lata pozostawala tam. To cos w rodzaju klasztoru. Widac po tej dziewczynie(ma dzis 27 lat jest naprawde piekna jak z obrazka i madra), ze ma w sercu jakis bol i do dzis sie nie usmiecha na koncertach. Ksiadz Denis, moj drugi gosc a jej rowiesnik powiedzial jej, ze wedle badan najnowszych 80% chorob onkologicznych ma swoj poczatek w zadawnionych ranach duszy a szczegolnie tych ktorych my nie potrafilismy przebaczyc. Z tego co powiedzial do Szachnoz ks. Denis wynikalo, ze gdy dlugo trzymamy zlo na kogos to szkodzimy sami sobie.

Ponadto okazalo sie, ze nasza Shaxnoz i legionisci maja wspolnych znajomych, rodzine Poplawskich, znanych kompozytorow i wykonawcow. Jadwiga Poplawska, ktora dawala wywiady Galinie jest gorliwa katoliczka. Zrodzil sie pomysl, by Shaxnoz zaprosic do Minska a ona sama podjela sie karkolomnego zadania. Chce napisac muzyke do bialoruskich tekstow i zrobic przyjemnosc swoim gospodarzom na wypadek gdyby do takiej podrozy doszlo.

Kolacja, ktora wspolnie zjedlismy w kawiarence Effendi trwala 2 godziny a mimo to nie chcialo sie wychodzic, totez Shaxnoz zaproponowala odwiedziny w swoim prywatnym studio Tarrona nieopodal. Tam na prosbe legionistow zaspiewala a capella pewien motyw o „dretwym chlopaku”, ktory czyni zlo i oczekuje na wzgledy...potem jednak nadszedl jej rezyszer dzwieku i dodatkowo zaspiewala dla publicznosci zlozonej z 5-ciu osob piesn poswiecona mamie „Ayjon”|(czyt.ajdzon), ktora zwykle wykonuje wspolnie z jakims dzieckiem. Sama jest nadal panienka, bo jak twierdzi w muzulmanskim kraju po slubie, zaden maz nie pozwoli zajmowac sie zonie show-businessem.

Powiedziala tez wazna mysl o tym, ze nie choruje na gwiazdorstwo i nie wie co to takiego, bo wszystko co ma to ma od Boga i jest tego gleboko swiadoma. Ta fraza i cale zachowanie Szaxnoz naprowadzilo mnie na mysl, ze ta dziewczyna poprzez swoj temperament, osobowosc a nawet tembr glosu i instrumentalne preferencje mocno przypomina nasza Eleni.

Jakby bylo super, gdyby tym talentem ktos sie zaciekawil w Polsce.

 

7. Kolejna wedrowka po Taszkiencie

 

Oprowadzalem moich bialoruskich gosci po Taszkiencie.

To dzieki zapoznanemu wczesniej taksowkarzowi moglismy w krotkim czasie zobaczyc tak wiele.

Jalolitdin (Czytaj Dzalolitdin) przyznal sie, ze jest wierzacym muzulmaninem a na pytanie czy zna Shaxnoz szeroko sie usmiechnal i rzekl:”ja tu wszyscy znaja, ona pisze 90% piosenek dla mlodych wykonawcow”.

Bylismy z nim na skraju miasta w wielkim meczecie, obok ktorego na cmentarzu byla stara 16-wieczna kaplica grzebalna pewnego znanego Szejcha Zajnitdina astronoma z 12-13 wieku, ktory odkryl fenomen zimy i lata i okresli dokladne daty tych por. W grobowcu byla "swiecona woda" i metalowe kubeczki do picia.
Byl tez sztandar zakonczony dlonia, symbolem 5-ciu muzulmanskich przykazan(modlitwa 5 razy w dzien, swieta wojna, pielgrzymka do Mekki, jalmuzna i cos jeszcze), potem inny meczet i Uniwersytet Islamski w starym miescie oraz chodzenie po bazarze.

Tam na starowce czyli w Chorsu(czyt.Czorsu) rozstalismy sie z Dzalolitdinem.

Chlopiec wybiera sie na roczne szkolenie do Polski wiec i dla mnie byl bardzo zyczliwy. Gdy chcialem mu placic za wycieczke rzekl bez namyslu:”wycieczka za darmo, daj mi tylko na benzyne”!
Dlugo szukalismy nadmuchiwanego osiolka bo nasza dziennikarka z Minska chciala zawiezc swemu wnukowi na pamiatke. Te osiolki sa badzo wygodna zabawka dla dzieci  i sprowadzane sa za grosze z sasiednich Chin. Potem Galina chciala sobie obejrzec metro, poniewaz jednak 3 europejczykow rzucalo sie mocno w oczy milicja urzadzila nam w metrze kontrole a nikt z nas nie mial ze soba paszportu ani innych papierow uwierzytelniajacych osobowosc. Przetrzymali nas jak w najlepszych czasach PRL-U dobre 3 godziny i nie puscili poki biskup nie przywiozl naszych dokumentow.

Byl czas na misjonarzowanie. Trzech milicjantow zadalo nam tyle pytan o religii, ze jak dotad na zadnej Mszy sw. nie bylo tak doglebnej katechizacji. Ci chlopcy w mundurach najwyrazniej sie nudza i szukaja przygod. Przy okazji przygoda mialem i ja. Taki sobie przedsmak wiekszych trudnosci jakie wyczuwam w powietrzu.

Nie bede ukrywal przygoda w metro popsula mi nastroj. Owszem Galina walczyla jak lew i 3 godziny „glosila Chrystusa”, nawet probowala wreczyc policjantom obrazki „milosiernego Jezusa”, ale kapitan odmowil madrze tlumaczac, ze „prorokow rysowac nie wolno”. Jako przyklad dal historie z dunskimi karykaturami i ja sam bylem zaskoczony tym, ze ta historia tak daleki krag zakreslila i ze powrocila jak bumerang w trakcie naszego zatrzymania.

Powiem szczerze, ze ten muzulmanski milicjant zrobil na mnie wrazenie. Nie wiem jak by sie nasi katolicy zachowali, gdyby na posterunek przyprowadzono im swiadkow Jehowy albo Mormonow.

Musielismy na zakonczenie podpisac oswiadczenie, ze do milicji nie mamy zastrzezen.

 

8. Spotkanie z mlodzieza

 

Taszkient ma dosc spojna i ambitna grupe wielonarodowej mlodziezy.

Jest tam kilka Ormianek, Koreanczycy, na pol Azerbejdzanie i Polacy.

Spotykaja sie w kazdy piatek i gdy sie dowiedzieli, ze przyjezdza z Bialorusi Legion Maryja to od razu poprosili o specjalne spotkanie.

Wypadlo ono zaraz po przygodzie na metro i zdawalo sie, ze bedzie kiepsko. Ja nie mialem sil na nim uczestniczyc, tymczasem ks. Denis zobaczywszy wokol siebie „rowiesnikow” rozwinal skrzydla i dal kolejne swiadectwo o swym powolaniu. Poniewaz bylem nieobecny moge tylko sadzic po tym jak chlopcy lgneli do niego gdy go spotykali w kosciele w przeciagu kilku kolejnych dni.

Oni tez mieli go zawiezc na spotkanie do siostr.

 

9. Parafia MB Budslawskiej

 

Formalnie nie istnieje w Uzbekistanie taka wspolnota a marzenia juz sa.

Jadac w sobote na kolejna Msze sw. do Angrenu, wstapilismy na chwilke do Almalyku i nie bez trudu odszukalismy grupe kobiet starszego wieku na czele z Olga, ktora ku memu zaskoczeniu okazala sie pochodzic z Donbasu. Nie mogac sie do niej dodzwonic poszlismy do Wery, kobiety wegierskiego pochodzenia, ktorej tato przed smiercia prosil, by kazdy rok na 25 grudnia urzadzala „swiety wieczor”, to byla jedyna informacja, ktora ona zachowala z dziecinstwa o katolicyzmie.

Przypadkowo u niej w domu goscila sasiadka spowinowacona z nia Emma pochodzaca z Tomska z wyrazista niemiecka powierzchownoscia. Emma ujrzawszy w naszych dloniach rozaniec, gdysmy zaczeli odmawiac koronke stwierdzila, ze ma znajoma, ktora sie w podobny sposob modli. Domowilismy sie na kolejne spotkanie 1-go maja w pierwszy piatek. Kobiety „na hura” przyjely pomysl, by im poswiecic mieszkanie i obiecaly przyprowadzic wielu swych znajomych a to juz wielki sukces. Komunistyczne swieta w przeszlosci byly dla mnie najlepsza okazja, by ludzi zebrac na modlitwe...

 

10. Niespodzianka

 

W taszkienckiej parafii od 10 lat czyli od zarania istnienia koreanskiej grupy dzialal oddzial Legion Maryi i bylo dla mnie bardzo wazne, by nasi goscie spotkali sie rowniez ze starymi aktywistami.

Jak dotad mialem rozne pomysly, by rozruszac koreanczykow. Wiekszosc spalila na panewce, bo jak powiada o. Andrzej „oni nie lubia nowinek”.

Tymczasem ten pomysl okazal sie dobry. Po Mszy sw. pozostalo na spotkaniu 8 kobiet, ktore same znalazly sobie tlumacza i dlugo dyskutowaly z Galina o tym, by grupa legionistow, ktora 3 lata temu zaprzestala swej dzialalnosci odrodzila sie...

To bylo spotkanie „na deser”, po powrocie z Angrenu, gdzie tez znowu nie brakowalu przygod. Tam miedzy innymi jeden parafianin na prosbe Galiny zdjal „magiczny kamien” z piersi. Galina duza wage przywiazuje do tych rzeczy i pewnie ma racje, bo sama przeszla ten sowiecki poligon poszukiwania prawdziwej religii i wie lepiej czym pachnie kompromis z sektami czy z magami, ktory mamy tutaj tak wielu.

 

11. Muxabbat

 

W przedostatni dzien pobytu legionisi byli wykonczeni przygodami. Pogoda tez nas nie bawila, znowu trwaly deszcze. Ksiadz Denis przyznal otwarcie, ze woli siedziec w domu a my z Galina pojechalismy w goscine do Muxabbad(czytaj Muhabbat – uzb. Milosc).

To kobieta, ktora od kilku lat nie opuszcza inwalidzkiego wozka.

Zakonczyla studia bibliotekarskie chodzac codzien w protezach na zajecia z wielkim trudem. Aby wspiac sie na 4 pietro tracila 2 godziny, studenci nie byli jej zbyt zyczliwi, malo bylo w tym czasie Uzbekow, mimo to otrzymala dyplom z wyroznieniem.

Zajmuje sie przekladaniem uzbeckich tekstow na rosyjski. Jest znana w kraju podobnie jak Shaxnoz i rowniez w tym wypadku znajomosc zawarlwem dzieki naszemu biskupowi. To on jest motorem pewnych kontaktow z inteligencja. Rowniez on dal zgode i cenne porady na ten ostatni „misyjny boj” naszych legionistow.

Zgodnie z prosba Ekscelencji nie dotykalismy tematow religii. One same wyplywaly w sposob dyskretny. Rozmawialisy raczej o jej zyciowym doswiadczeniu i o obecnosci Boga w cierpieniu

 

12. Kalkutki

 

Ostania Msze sw. Sprawowalismy u Misjonarek Milosci.Wszystko bylo po angielsku wiec troche peszylo ojca Denisa, tym niemniej zgodzil sie dac swiadectwo i zadziwil wszystkie 24 siostry zebrane na rekolekcjach...

Opowiedzial miedzy innymi, ze majac tyle „aniolow” Uzbekistan jest „chroniony” i ma zapewiona opieke w Niebie. O sobie wspomnial, ze w dziecinstwie mieszkajac w ateistycznym kraju zadawal sobie jednak pytania skad bierze sie swiat i to zainteresowanie wzroslo gdy odradzal sie kosciol w jego rodzinnych stronach na Bialorusi. Byl dziwnym dzieckiem i jedynym sposrod rowiesnikow odwiedzajacym kosciol. Stad nadano mu przydomek „ksiadz”.

Nauczycielka nie pochwalala jego zainteresowan i nawet publicznie na lekcji zerwala mu krzyzyk z szyi. Podobnie reagowalo rodzenstwo rwac obrazki, ktore ten przynosil do domu. Ciekawostka jest, ze ta straszna nauczycielka niedawno poprosila ks. Denisa, by jej udzielil koscielnego slubu. Siostra jego chodzi regularnie do kosciola z dziecmi a brat, ktory wybral Prawoslawie nie przeszkadza juz ks. Denisowi rozmawiac z dziecmi o Bogu jak to czynil wczesniej. Ja sam od siebie opowiedzialem siostrom, wedle wczesniejszych jego relacji i opowiesci Galiny, ze jakis czas przed wstapieniem do Seminarium o dusze Denisa stoczyli boj Jehowici, ktorzy go swymi zabiegami doprowadzili do samobojczych mysli. Wszystko sie unormowalo, gdy pewnego dnia zadumanego chlopca nasza legionistka zatrzymala na ulicy i opowiedziala jak bardzo za niego martwi i modli sie miejscowa wspolnota Legionu Maryja, z ktora on wczesniej sie zaprzyjaznil.

To krotkie spotkanie u siostr zrekompensowalo wielka ilosc niewygod jakie ten mlodziutki kaplan musial wyniesc prowadzac uliczna ewangelizacje.

Wyglosil on oprocz tego wiele innych kazan.

 

Pozegnanie z Taszkientem

 

Na lotnisko naszych gosci powiozl Jallalotdin. Musial przyjechac z daleka, bo mieszka w drugim koncu miasta, tym nie mniej gdy go zapytalem czy moze wstac pol do piatej potwierdzil, ze kazdy dzien tak wstaje, bo to jest pora porannej modlitwy muzulmanskiej czyli namazu.

Pozegnawszy sie zdawkowo tym nie mniej czule, obserwowalem jak zatroskani sa legionisci, bo granica to dla wszystkich temat trudny. Tym niemniej piszac te wspomnienia mam juz potwierdzenie, ze dolecieli szczesliwie...

Ja wrocilem na przystanek. Doczekalem sie pierwszego autobusu o godzinie szostej. Zdarzylem na poranne pacierze z Biskupem, my sie modlimy troszke pozniej niz Jallotdin.

Potem byly odwiedziny u kobiety chorej na AIDS, do ktorej mnie w przeddzien zapraszaly siostry. Udzielilem jej sakramentu chorych. Strach bylo patrzec na ten szkielecik, tym nie mniej poprzez bol i nedze tego domu mozna bylo dostrzec szlechetne rysy twarzy tej mlodej kobiety, ktora niewatpliwie w najblizszych dniach odejdzie do Pana.

Taka posluga to wielki przywilej. Ciesze sie niezmiernie, ze zdarzylem ja wyspowiadac. Ona sie zmieniala z minuty na minute w miare jak przyblizal sie moment komunii sw.

Na poczatku wila sie z bolu, zalewala lzami, kryla twarz przede mna i mialem nawet watpliwosci, czy dam rade jej jakos pomoc. Zdalo mi sie przez chwile, ze nie jest dysponowana, by przyjac sakrament. Tym nie mniej gdy zaczalem w ramach adoracji czytac jej opowiesci o sw. Pawle ona tak smacznie zasnela i twarz miala tak rozpromieniona, ze az wponurym pokoju zrobilo sie jasno.Jej maz slepiec Piotr potwierdzil, ze kilka miesiecy temu, gdy przyjmowala Pierwsza Komunie rany na ciele spowodowane metastazami zaczely sie goic a ona sama jakis czas mogla normalnie spac.

Bylem tak szczesliwy z tej poslugi, ze do kosciola postanowilem wrocic pieszo...to bardzo pozyteczne dla zdrowia.Wedrowalem 5 km z hakiem nie spieszac sie i radujac sie przyroda jak dzieciak z podstawowki.

Ta radosc to rowniez skutek pobytu legionistow. On mnie bardzo umocnil. Prosze zobaczyc, co nasz Pan wyprawia. Cierpienie narkomanki zamienil na slodki sen a zmordowanego niedospania noca ksiedza przemienil w mlodego wloczykija...

Mam nadzieje ze moi legionisci tez wyniesli z tych przygod dla siebie jakas korzysc.