Wybierz swój język

Taszkienckie kolędy

 

Pewien mezczyzna, ktory podczas pierwszego kazania w „krypcie”, przerywal mi kilkakroc pytaniami i zrobil wrazenie natreta, probowal mnie zaprosic na kolede, ale mu odmowilem sadzac, ze to o. Lucjan, czyli proboszcz ma ustalac do kogo i kiedy pojsc. Zdawalo mi sie, ze jako proboszcz w Angrenie mam koledowac wylacznie tam oraz w koreanskiej grupie na co mialem wyraznie pozwolenie. Potem inna pani zaprosila mnie na „malanke” czyli stary Nowy Rok wedle julianskiego kalendarza.  Tez sie dlugo opieralem z tych samych powodow. Z czasem jednak okazalo sie, ze w Taszkiencie panuje „wolna amerykanka”. Znaczy to, ze miejscowi parafianie zapraszaja na kolede kogo chca w tym x. Biskupa oraz braci z prowincji. Od tej pory zaczalem poszukiwac mozliwosci, by nadrobic utracona szanse. Odszukalem nie tylko Wlodzimierza oraz Olge. Poprosilem te ostatnia, by zadzwonila do „grupy katechetycznej” prowadzonej rok temu przez o. Andrzeja i zaproponowala w moim imieniu „koledowe uslugi”. Trzeba przyznac, kobieta wywiazala sie wysmienicie.

 

1.Wolodia

 

Wolodia to inzynier po szescdziesiatce.

Rozwiedziony przygnieciony zyciem medrzec.

Dobrze zbudowany fizycznie z biala bujna grzywa wlosow. Z natury optymista choc w slowach sporo goryczy, ktora skrywa pod plaszczem biblijnych i innych przekonan. Zauwazylem w jego filozofii zycia sporo cech podobnych do tego co wyznawala moja mama i pokolenie jej podobnych mezczyzn i kobiet. On rowniez inwestowal tylko w rodzine ale tez doznal wielu klesk. Zona Tatarka z nieznanych powodow opuscila meza i wrocila do swej matki. Starszy syn Denis, ktory mial sporo sukcesow w latach studenckich i po ukonczeniu nauki, nie podzielal a wrecz wyszydzal ojcowski zapal do religii. Nie zdazyl zalozyc, koniunktura sie zmienila. Stracil prace i chec do zycia. Nie zdazyl zalozyc rodziny i nagle zaczal chorowac. Depresja przeszla w agresje. Trzeba bylo chlopca oddac na oddzial zamkniety.

Mlodszy syn, ktory na przemian mieszkal to z ojcem to z matka nie uznajac autorytetu ni jej ni jego udal sie z gitara do Moskwy i tam zyjac zyciem bohemy tez nabawil sie wielu klopotow.

Wolodia tym czasem zaprzyjaznil sie z koreanskimi misjonarzami z sasiadujacego z jego domem zboru. Odwiedzil wiekszosc taszkienckich swiatyn, wysluchal setki kazan i swoj wybor zatrzymal na katolicyzmie choc jak powiada nie bylo mu lekko. Ks. Krzysztof byl dla niego dobrym ale surowym ojcem. Prosbe o pomoc materialna x. Krzysztof wysluchal i inzyniera najal zwyklym robotnikiem, ktory z lopata zarabial sobie na zycie. Poniewaz pieniedzy nie zawsze starczalo, by oplacic leczenie syna chodzil do pracy glodny a stolowal sie po sasiedzku w „palacu slubow”, gdzie bogaci uzbecy w czasie wesela bezplatnie rozdawali plow wszystkim gosciom nawet tym z ulicy.

Od Wolodii dowiedzialem sie kilku opowiesci z czasow restauracji kosciola a takze otrzymalem cenny opis pozegnania z o. Krzysztofem Kukulka, ktory ponoc po latach charowy na taszkienckim kosciele spakowal swe rzeczy w jedna mala walizeczke „zabil” sie w kacik taksowki, szczerze zaszlochal i jak stal tak pojechal.

 

2.Wala

 

Wala koreanka sasiaduje z kosciolem i zaprosila na kolede o. Lucjana. Ja mialem do niej kilka pytan w sprawiem moich parafian z Poludniowej Korei, wiec pod pozorem koledy spedzilem z nia sporo czasu poznajac lepej jej zycie i los koreanskiej diaspory. Jej przodkowie mieszkali w Mandzurii lecz pewnego dnia czesc rodziny zamieszkala pod Ussuryjskiem. Wladze sowieckie pozostawily im wybor albo wracac do Mandzurii albo  jechac do sredniej Azji. Pozostawac Koreanczykom na Dalekim Wschodzie stalinowski rezim nie pozwolil. Jej rodzice i dziadkowie zyli w skrajnej nedzy ale prowadzili sie godnie i dali Walentynie dobre podstawy. Wyrosla ona w poludniowej czesci miasta w Quyluku, gdzie wielu koreanczykow zagospodarowalo ugor. Chodzila do prestizowej szkoly w centrum gdzie byla prymusem z matematyki ale wybrala studia medyczne w Leningradzie, bo uznala, ze miejscowa Akademia Medyczna jest zbyt slaba. Przywiozla sporo wspomnien i cala wiedze z polnocy i zalozyla rodzine w Taszkiencie. Jej maz dwukrotnie sie rozwodzil. Zostawil jej na pamiatke syna, ktory mimo jego sprzeciwow razem z Wala odwiedza nasz kosciol.

Do wspolnoty katolickiej trafila z ciekawosci. Miala blisko wiec wczesniej czy pozniej to mialo sie stac. Bardzo ceni sobie katolickich kaplanow. Lubi ich katechezy i kazania ale najbardziej ceni sobie rodzinna atmosfere jaka panuje w kosciele. Dla niej kosciol stal sie rodzina zastepcza.

Ma 51 lat i musi jeszcze 3 lata czekac na emeryture. Probowala dorabiac jako masazystka ale wiekszosc klientow wyjechala za granice, nowych znalezc trudno zreszta praca nielatwa i sil nie starcza. Wala nie skrywa, ze z trudem wiaze koniec z koncem i dzieli podobny los jak i Wlodzimierz. Do moich planow co do koreanskiej diaspory odniosla sie sceptycznie wrecz zapytala w swoim stylu nie owijajac w bawelne:”czemu ci tak zalezy, zeby do kosciola chodzilo wiecej Koreanczykow”. Odpowiedzialem jej jak potrafie najlepiej, ze chce jako czlowiek zyjacy w celibacie chocby takim sposobem pozostawic po sobie slad, ze ktos kogo przyprowadzilem do kosciola bedzie mnie wspominac dobrym slowem, ze sie ze mnie pomodli gdy juz mnie tutaj nie bedzie.

 

3. Polacy z Qorsuv

 

Pierwszy dom jaki wskazala mi Olga byl na Qorasuv, czyli w Czarnej Wodzie.

Ludzie grubo po 50-tce przyjaznia sie z Olga od lat. Gospodyni ma polskie korzenie i pierwsza w kosciele pojawila sie ich corka, lekarz, ktora obecnie mieszka w Vancouverze. Kolej by i oni przyszli. Caly wieczor ten temat wisial w powietrzu i ja zrobilem co mozliwe, by te mysl posiac w ich sercu na trwale. Czy sie udalo nie wiem. Oboje potwierdzili, ze interesuja sie wiara ale zaocznie. Bywali nawet w Prawoslawnym kosciele sw. Hermogena po sasiedzku. Dowiedzialem sie tez co nieco wiecej o corce, ktora by zachowac zawod lekarza musi powtarzac studia wedle specjalnego programu nostryfikacji dyplomu a tymczasem dorabia sobie jako sprzataczka a maz, ktory do niej dolaczyl jako tragarz, choc oboje w Taszkiencie uchodzili za inteligentow. Gdy nas odwozono to Gospodarz nawet zrobil koleczko by mi ten kosciolek skryty w „mahalli” pokazac.

Nie pamietam imion tych panstwa. Bylem troszke zdezorientowany i oszolomiony podroza z Angrenu do Taszkientu, koreanska Msza i Noworocznymi zabawami.

Tym nie mniej wiem ze slow Olgi, ze warto tam bylo byc. Ktoregos dnia ona sama ich przyprowadzi do kosciola.

 

4. Marina

 

Marina z zawodu chemik.

Jest wdowa, choc mimo mlodego wieku zdarzyla posmakowac chleba rozwodki.

Sympatyczne czterdziestolatka. Samotnie wychowuje syna. Tak samo biednie zyje jak Wolodia czy Wala i nie jest pewna czy Fabryka Farb, na ktorj pracuje nie zostanie zamknieta a wtedy straci prace i skromne zarobki.

Dla mnie bylo wazne sie spotkac, by zatrzec slad po glupich rozmowach na temat Ukrainy. Marina, ktora ma przodkow spod Lwowa jest ofiara anty ukrainskiej propagandy co do gazu, ktory jakoby kradnie. Ja jej opowiedzialem, ze mieszkajac 5 lat na Ukrainie mam inne obserwacje. Z tego wynikla klotnia, czy raczej wzajemna apatia. Domowilismy sie na koledzie, ze nie bedziemy wiecej w kosciele poruszac tematow politycznych i to byla najbardziej cenna rozmowa tego wieczoru.

 

5. Krystyna

 

Krystyna mieszka na Czelanzarze. Jej dom sasiaduje z meczetem, ktory zostal zamkniety i zamieniony na sklad. Wokol meczetu duzy bazar, ktory razem z Olga obeszlismy dwukrotnie wokolo szukajac domu gospodyni. Ona nam dzwonila co 5 minut i dawala coraz gorsze rady. Bylismy 200 metrow od siebie ale szukalismy sie rowno godzine. Wpasc w taki labirynt udalo mi sie pierwszy raz w zyciu.

Koleda byla krotka. Poswiecilem dom, pomodlilem sie za zdrowie Krystyny. Spakowalismy rzeczy i wrocilismy do centrum do jej przyjaciolki Swietlany.

 

6. Svetlana

 

To jedna z nestorek naszego kosciola. Podobnie jak Walentyna lekarz. Ambitna bezgranicznie studiowala jeszcze prawo i w Szkole Teatralnej. W jej zyciu osobistym tyle samo porazek co w zyciu Wolodii, choc jak powiada widuje meza, z ktorym jest w rozwodzie, bo on „sluchal bardziej mamy niz zony”. Wychowala przybrana corke greczanke, ktora wyjechala do ojczyzny przodkow i raczej los mamy jej nie interesuje. Co by tam nie mowic, lekarz z dwoma dodatkowymi fakultetami od 20 lat dorabia jako sprzataczka, by sobie kupic czekolade do porannej kawy. Stol u Swietlany byl suto zaslany i sluchajac jak ma ciezko zrobilo mi sie glupio, ze ma przeze mnie wydatki. Gdy o tym napomknalem zamknela mi usta twierdzac, ze kosciol i kaplani to w jej zyciu najwazniejsza karta. Opowiedziala mi jak w pierwszej grupie przyjmowala chrzest na ulicy Sapernej z rak ojca Krzysztofa i jak ten pewnego razu bez uprzedzenia dowiedziawszy sie o jej chorobie przywiozl slodycze i 20 tys sum przpraszajac, ze nie moze dac wiecej.

Opowiedziala tez o swoich zydowskich korzeniach i jako komplement zauwazyla, ze przypominam jej tate. Na potwierdzenie pokazal stare zdjecie, na ktorym ujrzalem brodacza, ktory rownie dobrze mogl byc krewnym Marksa lecz niewatpliwy byl tez podobny do mnie.

 

7. Sveta II

 

Ostatnia wizyta pod opieka Olgi to byla podroz na polnocny wschod miasta. Dokladnie tam gdzie mieszka Wladimir, po sasiedzku z Doka-Chlebem. Sveta, ktora na codzien naprawia przybory kartograficzne byla kiedys na imieninach o. Lucjana. Slyszala moje kazanie i choc uwaza sie za niewierzaca postanowila zaprosic mnie na kolede. Gdy wchodzac od razu zapytalem rutynowo, w ktorym pokoju bedzie obrzed, Sveta poprosila, bym tym razem powstrzymal sie od obrzedow i  po prostu posiedzial w goscinie.

Tak zrobilismy.

Dlugo temat sie nie wiazal i dopiero gdy na pytanie o moich krewnych wspomnialem, ze jeden z moich braci ponoc uwaza sie za niewierzacego ona sie obruszyla. „No i co tu dziwnego?”

Prostymi slowami probowalem jej wyjasnic, ze jest roznica miedzy ludzmi, ktorzy czekos oczekuja od zycia i tymi ktorzy opuscili rece. Pochwalilem jej nascienne rysunki i powiedzialem, ze nie majac wiary np. w piekno nie bylaby w stanie ich namalowac.

Zdawalo mi sie ze gadam glupstwa ale znowu echo spotkania bylo pozytywne.

 

Epilog

 

Na deser pozostala mi wizyta u Olgi. Jej przodkowie po linii mamy byli Polacy a po linii ojca Azerbejdzanie. Tato byl lotnikiem, mama wedle zwyczaju przyjela islam i siedmioro dzieci wychowala w tej wierze choc jak sie zdaje nie byla to gleboka wiara a raczej powierzchowna. Rodzice bardzo sie kochali i te uczucia przelali na wszystkich braci i siostry. Wieksza czesc gawedy dotyczyla Azerbajdzanu. Gospodarz opowiedzial troszeczke o swoich polskich przodkach z Taszkientu. Poszukiwanie kosciola trwalo latami i decyzja o chrzcie przyszla calkiem niedawno. Motorem tych poszukiwan byla raczej Olga. Zaprzyjaznila sie bardzo z o. Andrzejem i z cala grupa katechumenow, ktorzy w podobnym czasie przyjmowali chrzest. Niestety w grupie nastapil rozlam i spotkania czwartkowe dzieki, ktorym poznalem grupe znikly. O. Andrzej kiedys wspominal, ze pragnie bym dalej opiekowal sie ta grupa, ale skoro sie rozpadla to jedyne co moglem uczynic to odwiedzic tych ludzi w ramach koledy. Wszystkich sie nie udalo za to znam lepiej niektorych. Olga zrobila mi duzy podarunek towarzyszac mi w wedrowkach po miescie ja jednak nie potrafilem jej odwdzieczyc w najbardziej trapiacej ja sprawie. Jej najstarszy syn ma poglady podobne do Svetlany. Penie oczekiwano ode mniekolejnej akcji misyjnej. Ja jednak tego wieczoru bylem zajety leczeniem kontuzjowanego palca a pan domu, zyczliwy skadinad czlowiek i trzej synowie byli tak zapatrzeni w telewizor, ze nie smialem ich od niego odrywac poki ostatni odcinek jakiegos kryminalu sie nie skonczy. Poswiecenie bylo pozno. Rozmowa zaczela sie dopiero wtedy gdy postanowili odprowadzic mnie do kosciola.