Wybierz swój język

„DOLINA KWIATU CZINORY”

Stare portrety nowej stolicy

 

Pierwszy miesiac pobytu  w Taszkiencie byl na tyle ciekawy, ze po uplywie dwu miesiecy nadal wracam wspomnieniami do tych chwil gdy pogoda przypominala raczej lato a ja malego wloczege bardziej niz starego ksiedza po czterdziestce. Nazwy topograficzne Taszkientu i okolic zmusily mnie nie tylko do wedrowek po samym miescie ale jeszcze do wnikliwych studiow w Wikipedii a takze blokowanej stroniczki Fergana.ru, skad wzialem mnostwo ciekawych notatek o „wielkich uzbekach”, derwiszach i uczonych Arabach czy tez Persach. To znaczy ludziach, ktorzy wyrosli na uzbeckiej ziemii i nadal sa tutaj czczeni.

Musialem w sercu przeprosic to miasto, bo zdalo mi sie z poczatku, ze nie ma ono zbyt wiele historycznych miejsc, i ze mocno ustepuje Bucharze czy Samarkandzie...

Niemniej niz oni zaintrygowaly mnie uzbeckie tramwaje i koreanskie filmy, na ktore poszedlem z biletem, ktory koreanska ambasada wydala na nazwisko naszego Biskupa. Opowiadam o tym, by przy okazji opisac intrygujace zachowanie naszego biskupa-franciszkanina. Z poczatku krylem sie przed nim ze swymi chlopiecymi zachwytami co do miasta i jego atrakcji. Po jakims czasie jednak zauwazylem, ze jego rowniez cieszy to co i mnie. Zachecal mnie nie tylko do wedrowek po Taszkiencie ale nawet oddal mi swoj bilet do kina a jeszcze innym razem „zastapil mnie”, gdy bracia franciszkanie zaplanowali wizyte w kreglarni, bym mogl spokojnie wyruszyc za miasto do sasiedniego Vilojatu do Gulistanu.

 

Quyluk i fenomen uzbeckich derwiszow

 

Studiujac trase taszkienckich tramwajow odkrylem dla siebie kilka waznych punktow orientacyjnych. Na trasie tramwaju numer 9, w punkcie poczatkowym na samym poludniu miasta znajduje sie 6-te osiedle dzielnicy Quyluk. Juz w innym miejscu pisalem, ze to ulubiona dzielnica Azerow i koreanczykow. Teraz mialem sie dowiedziec, ze jest to swiete miejsce wyznawcw islamu.

Na Quyluku ponoc zyl swiety patron pastuszkow Quyluk-ota. Zachowalo sie stare mauzoleum mu poswiecone w poblizu bazaru i rzeczki Czyrczyk. Ten „swiety czlowiek” o ktorym krazy wiele legend mogl byc postacia historyczna podobnie jak patron Czelanzara Czapan-Ota, o ktorym obszerny reportarz bedzie w innym miejscu.

Podrozujac na poludnie mialem przygode, ktora pozwolila mi troszeczke pojac mentalnosc tutejszych tramwajarzy. Startowalem w sercu miasta, kolo Dworca kolejowego. Pasazerow bylo sporo ale po 40 minutach jazdy, gdy tramwaj w okolicach bazaru skrecil na Zachod konduktorka nagle sobie wysiadla kolo malego ulicznego rynku i od tej pory az do samej petli na 5-ciu kolejnych przystankach nikt nie wydalal biletow ani nie sprawdzal. Pasazerow bylo malo wiec niefrasobliwa konduktorka zrobila sobie przerwe.

Kierowca tramwaju, kolezanka uzbeckiej malowanej blondynki (obie dziewczyny po 20-30 lat) po odczekaniu 10 minut na petli powrocila w kierunku ryneczku gdzie niefrasobliwa konduktorka siedziala sobie w jakiejs ulicznej oshxonie (kafejce) i siorbala zupe z kluskami.

Sadzilem, ze teraz powroci do pracy, bo pazaserow w miedzyczasie wsiadlo pewnie z 10 osob. Nic podobnego. Kierowczyni tramwaju przylaczyla sie do uczty i jeszcze dobre 15 minut pasazerowie sobie ogladali bez protestu scenke rodzajowa pt. „drugie sniadanie tramwajarek”. Dzialo sie to okolo 11.00. Widocznie dziewczyny rozpoczely prace o 6 rano i zdazyly zglodniec. Dopiero gdy nadciagnal drugi tramwaj i trzeba bylo zwolnic tory obie kobiety wesolo dialogujac z obsluga kolejnego tramwaja weszly do „swego” dylizansu i nie spieszac sie kontynuowaly podroz, co najciekawsze nie rozstajac sie z talerzami.

Przejechalismy jeszcze 5 przystankow i dopiero gdy tramwaj wjechal na glowna trase (ul. Ferganska) i nasz tramwaj zrownal sie z kolejnym jadacym naprzeciw w kierunku kafejki, kobiety znowu pogawedzily sobie z obsluga i oddaly miski, by jak sie domyslam tamci odwiedzajac kafejke zwrocili je i tez sobie podjedli. Nie musze chyba wyjasniac, ze na przystankach tramwajowych zadne rozklady jazdy nie istnieja i pasazerowie sa skazani na takie i inne kaprysy personelu.

 

2. Hospitalka

 

Miejscowi takim sympatycznym tytulem nazywaja Bazar, ktory sie znajduje w poblizy Dworca Kolejowego i Prawoslawnej katedry. Arcybiskup Taszkiencki i Srednio-azjatycki, ktory do niedawna mial swoja kurie na dzielnicy Chamza, czyli po sasiedzku z naszym kosciolem od niedawna rozpoczal przebudowe niewielkiego soboru z takim rozmachem, ze chcac niechcac zadajesz sobie pytanie „kto to sponsoruje”. Latami ponoc nie dzialo sie nic, natomiast na poczatku 3 tysiaclecia przy katedrze rozmieszczono blyszczaca marmurami (od fundamentu do krawedzi dachu) kurie i troche skromniejsze na zewnatrz ale spore rozmiarami seminarium. Katedra, ktora przypomina wiejski kosciolek i jest znacznie mniejsza od katolickiej swiatyni posiada dwa dodatkowe skrzydla z obu stron napredce dobudowane w taki sposob ze dawne okna cerkwi staly sie drzwiami a przestrzenie miedzy oknami filarami oddzielajacymi nawe glowna od dwu bocznych tzn.  dobudowanych. W ten sposob skromny na zewnatrz kosciolek w srodku z braku lawek robi wrazenie poteznej i pustawej Sali, ktora z trudem wypelniaja nascienne dekoracje, ikony i wydluzone podium charakterystyczne dla biskupich swiatyn, oddzielajace od lsniacego relikwiarza, w ktorym, podobno mieszcza sie czastki kilkudziesieciu swietych. Udalo mi sie przebrnac przez sztuczny labirynt zlozony z metalowych barierek i chwile sie tam pomodlic.

Na zewnatrz kipiala robota. Grupa uzbeckich budowlancow wznosila z przodu swiatyni (wejscie z boku) nowa kruchte w postaci dzwonnice, ktora poczatkowo planowano na 46 metrow, lecz gdy sie okazalo, ze najwyzszy meczet ma 49 metrow wysokosci, wladyka zarzadzil, ze wieza bedzie 51-metrowa. Nie mam pojecia jak to bedzie wspolgrac, bo juz teraz mamy dwie anormalnie wielkie wzgledem niskiej swiatyni lsniaco-zlote kopuly (krzyze maksimum na wysokosci czteropierowki) 51 metrow to przeciez 15-pietrowy dom!!!

Ponadto fundamenty zdaly mi sie nazbyt filigranowe dla takiego kolosa. Czy nie powtorzy nam sie historia z wieza Babel?!

Pytalem naszego biskupa jak wygladaja relacje miedzy naszymi kosciolami. Uslyszalem, ze zdarza im sie spotykac na oficjalnych uroczystosciach, i ze wladyka prawoslawny bywa nad wyraz oficjalny. Ogranicza sie skinieciem glowy lub kilkoma slowami powitania. Natomiast z pewnych zrodel wiadomo, ze wystosowal on kilka protestow do miejscowych wladz w sprawie funkcjonowania na terenie Uzbekistanu kilku wspolnot katolickich. Bogu dzieki te protesty nie odniosly skutku. Kto wie moze nawet odwrotnie. Muzulmanie traktuja nas raczej podobnie choc niewatpliwie prawoslawnych jest w Uzbekistanie wiecej i jak widac baza materialna u nich tez jest.

 

3. Grand Cinema

 

Dalej tramwaj jedzie na poludnie w kierunku Samarkandu.

W tym miejscu gdzie z ulicy glownej (Szota Rustaweli), ktora wiedzie na Dworzec Poludniowy, tramwaj nagle skreca w kierunku na Zachod do dzielnicy Czelanzar.

Wlasnie na tym zakrecie linii tramwajowej, znajduje sie niewielkie pomieszczenie „Grand-Cinema, w ktorym rokrocznie zbiera sie koreanska diaspora stolicy.

Jesienia odbywaja sie tutaj „tygodnie kultury koreanskiej”, w ramach ktorych punktem centralnym sa projekcje kilku filmow ze wspolczesnej klasyki. Mialem okazje obejrzec niesamowity film z zycia mnicha buddyjskiego, ktory w jakims sensie wydal mi sie echem „Misji” sprzed 20 lat. Tamten film o redukcjach paragwajskich tez ogladalismy jesienia jako klerycy w Bialymstoku, gdy tylko zaczynalem poznawac miasto i wedrowki do kina po miescie bywaly milym wstepem do przezycia spektaklu. Teraz tez jak niegdys w Bialymstoku mialem okazje „przygotowac sie” do projekcji poprzez wedrowki po Taszkiencie.

W obu filmach glownym motywem jest pragnienie bohatera by zmyc wine lat mlodzienczych poprzez posluge Bogu. Roznice sa niewielkie. Pierwszy film pokazuje pojedynek w ktorym starszy brat morduje mlodszego z powodu romansu z ta sama kobieta. W drugim filmie chlopczyk, ktorego wychowuje mnich przywiazuje wszelkim stworzeniom (zabka, rybka, waz) kamyki i smieje sie z ich agonii. W pierwszym wypadku „pokute” zadaje misjonarz jezuita i polega ona na dzwiganiu zbroi i innych wojennych rekwizytow, ktore prowadzily do grzechu, w drugim mnich-guru przepowiada chlopcu, ze jesli ktores z zyjatek umrze, to on cale zycie bedzie dzwigac na sobie kamien, ktorego nie da rady z siebie zrzucic. W hollywoodzkim filmie akcja obejmuje kilka lat moze kilka sezonow. W koreanskim filmie , ktory nazywa sie „wiosna-lato-jesien-zima-wiosna” pod metafora por roku kryja sie etapy zycia bohatera, ktory z ucznia mnicha przeobraza sie sam w nauczyciela.

Porownujac te dwa filmy mialem okazje do „rachunku sumienia” i nie wydalo mi sie, bym przez te ostatnie 20 lat przestal byc uczniem, choc pragnienia, by stac sie „guru” drzemie pewnie w kazdym mezczyznie. Ja tez dzwigam swoj kamien jak kolejny Syzyf.

Czy ktos juz porownywal Syzyfa z Chrystusem?

Pewnie tak, choc bardziej Jezus przypomina mi Prometeusza, ktoremu niewdzieczne ptaki, jak ludzie wspolczesni, bezustannie rozrywaja wnetrznosci.

 

Czelanzar

 

Tramwaj numer 9 jedzie do dzielnicy Beruni. Niedaleko od wspomnianego Grand-Cinema.

mijamy dzielnice Czelanzar, na ktorej zrobilem sobie przystanek i natrafilem na garaz tramwajowy. Obok garaz sporych rozmiarow meczet. Byla godzina pewnie trzecia gdy zauwazylem spory ruch w okolicach meczetu. Wejrzalem na podworzec, zauwazylem sporych rozmiarow „kiosk” w przejsciu na dziedziniec. Sprzedawalo sie tam glownie koraniczne broszurki i „rozance”. Zauwazylem tez „stawek” do ablucji i postanowilem nie ryzykowac trudnych rozmow na temat mozliwosci udzialu w modlitwie. Te przygode mialem juz za soba. Pozniej dowiedzialem sie od parafian, ze w tym meczecie czczony jest jakis „swiety” hodza czyli prorok muzulmanow. Nazwa ponoc sie bierze od „czilony” roslinki, ktora jest stosowana w narodowej medycynie, lub od arabskiego slowa „Czinorzor”, „dolina kwiatu czinory”.

Sredniowieczna czesc Taszkientu przylega do Czelanzaru i ta niezabudowana dolina byla porosnieta roznego rodzaju trawami, ktore mogly dac poczatek takiemu tytulowi osiedla.

Oto co na ten temat pisze na blokowanej w Uzbekistanie stroniczce fergana.ru historyk Andrey Kudryaszov: Wedlle ustnych legend „swiety starzec” sufizmu derwisz Czapan-Ota – patron pastuszkow i owiec uderzeniem swego kija pasterskiego wydobyl z ziemi zrodelko a dzieki temu pojawil sie wokol zrodla sad orzechowy, ktory dawal jak oaza cien i wode dla wedrujacych kupcow. Ponadto stalo sie to miejscem spotkan dla innych derwiszow.

Sad przetrwal do lat 70-tych XX-go wieku I znajdowal sie w okolicach 13-14 dzielnicy masywu Czelanzar.

Ludzie do dzis nazywaja to miejsce “Czapanaty” a 3 km dalej jakoby znajduje sie kapiszcze Bozka Siyavusza z V-go wieku, co potwierdza teze ze derwisze “uswicali” miejsca kultu poganskiego. Szejch Czapan-Ota wedle wspolczesnych uczonych mogl byc po prostu „rozdzkarzem” i z pomoca galazek wierzby znajdowal te i inne zrodla.

Niedaleko stacji Metro na ulicy Katartal (Topolowa) znajduje sie okragly park w ktorym w cieniu “czynar” stoi meczet I mausoleum Iszan Hayrabad zbudowany na mogile innego “swietego” islamity o ktorym pozostala tylko legenda, „ze uslyszal on niegdys glos, ze nazajutrz do jego domu przybedzie bialy wielblad na ktorym on powinien pojechac „gdzie oczy poniosa” do tej chwili poki wielblad sie nie zatrzyma i polozy „tam bedzie miejsce twej sluzby Bogu i rozkwitu”. Oto jak niezwykle sa dzieje osiedla Czelanzar. Mnie katolickiemu kaplanowi to wcale nie przeszkadza zachwycac sie tym miastem, wrecz przeciwnie, chcialoby sie miec wlasciwosci derwiszow, ktorzy „uswiecali” stare miejsca kultu i przydawali im nowy, nie tylko muzulmanski ale daj Boze „chrzescijanski” sens.

W Samarkandzie, gdzie ponoc jest grob Czapan-oty a takze domniemana mogila proroka Daniela moglem nad tym jeszcze dokladniej porozwazac.

Inne nowsze osiedla Taszkientu maja nie mniej zagadkowe imiona. Tramwaj dziewiaty i dwunasty pomogl mi o tym sie przekonac.

 

Beruni

 

Tramwaj dziewiaty dalej jedzie po dziwnych zakamarkach i w pewnym momencie mija nawet polska ambasade. Bylem troche zdziwiony, ze „nasi” zaszyli sie tak daleko od centrum.

Mijajac pewne kolegium nasz tramwajarz omal nie potracil niefrasobliwe studentki. Wrzeszczal strasznie i nawet nie omieszkal wyskoczyc i w „cztery oczy” najbrudniejszymi rosyjskimi przeklenstwami „oblozyc” „Bogu ducha winna” Uzbeczke.

Koncowy przystanek dziewiatki to dzielnica znanego uczonego arabsko-uzbeckiego czasow sredniowiecza. Abu Reyhan Mahammad Ahmad al-Beruni (973-1048).

Obok al Chorezmi jeszcze jeden wielki obywatel polnocnego Uzbekistanu (Chanat Chorezmu). Urodzil sie w miescie Kyata i rosl jako sierota. Zajal sie jego opieka inny wielki uchony z tych stron Abu Nasr ibn Iraq  jakis czas sluzyl na dworze szacha w rodzinnym Kuyacie, jakis czas na wygnaniu i znow po powrocie na dworze Mammuna w miescie Gurgencz(Urgencz?). Chorezm slawil sie w tym czasie wieloma uczonymi, takze Awicenna znajdowal sie na dworze tego samego szacha, wspomniany ibn Iraq, abu Sal Mazih, Abdul Xayir Xamar i poeta Abu Mansur as-Salib.

Beruni napisal 150 traktatow z ktorych doszlo do naszych czasow tylko 30 a wsrod nich  w ksiazce „Kanon Maasud”, ktora napisal po arabsku i persku przekazal podstawowa wiedze z geografii, astrologii, matematyce a takze o astronomii i instrumentach astronomicznych, zostawil po sobie ksiazke „India” dajaca dokladna wiedze o tym dalekim kraju, nauczyl sie sanskrytu, by stworzyc te encyklopedyczne dzielo przetlumaczone na wiele jezykow europejskich.

W Europie znany jako Alborona, uwazany byl za hiszpanskiego mnicha.

Ten czlowiek o trudnych losach z dziecinstwa rowniez ostatnie lata zycia spedzil z dala od ojczyzny jako „honorowy wiezien” szacha Mahmuda Gaznewi. Niezmordowany agresor, ktory byl autorem 17-tu ekspedycji do Indii i tworca dynastii Gaznewidow.

Okrutny Gaznewi i zaprzyjazniony z nim niewolnik Ayas pozostal sie legendarna postacia bohaterem wielu opowiesci staroperskich i indyjskich. Nalezy przypuszczac, ze al Beruni zarazil sie miloscia do Indii dzieki temu szachowi.

Zauwazylem zauwazylem na osiedlu Beruniego sporych rozmiarow dworzec autobusowy obslugujacy linie miejskie. Duzo mlodziezy, bowiem po sasiedzku widniala fasada pewnego uniwersytetu.

Tutaj tez najdalej na polnocny Zachod dociera Taszkienckie metro.

Mialem jeszcze jedna niemila przygode.

Chcialem korzystajac z chili przerwy sprobowac mijscowego przysmaku, kttory po uzbecku nazywa sie „somsa”. To taki sobie placuszek nadziewany kartoflami kapusta albo miesem. O smaku decyduje barani tluszcz „kunduk”, placuszek ma ksztalt trojkata. Kazdy koniec 15-20 cm. Cena 200-400 sum czyli 15-30 centow. Satlem ddlugo i cierpliwie w kolejce. Wielu uzbekow, ktorzy przyszli pozniej juz trzymalo somse w dloni, niektorzy zakonczyli juz jesc. Rozgrywal sie dziwny spektakl a ja probowalem pojac dlaczego mnie ignoruja, czy dlatego ze milcze czy raczej bo jestem nie uzbek czyli „ruski”. Gdy w koncu zaprotestowalem to kolejny klient przeprosil, ze on juz zjadl i tylko przyszedl zaplacic. Poirytowany poszedlem sobie na przystanek i sprobowalem przygody na innym tramwaju numer 12, ktory tez w tym samym miejscu mial koncowy przystanek. Druga petla 12-tki wiodla na osiedle Avicenny. Nie moglem zmarnowac okazji by uczcic okolice nazwane imieniem slawnego medyka.

 

Abu ibn Sina

 

Osiedle Awicenny jeszcze mlodsze niz Beruniego i calkiem odmienne. Panowal tu spokoj i nawet obecnosc wielkiego bazaru i dworca autobusowego posrod wielopietrowych wiezowcow ani troche nie macily letargu w jakim pograzyla sie ta czesc miasta. To juz najbardziej oddalona sypialna czesc Taszkientu w poludniowo zachodniej czesci stolicy.

Awicenna lub inaczej Abu ali Sina (980-1037) pozostawil duzo wiecej bo ponad 400 traktatow z czego polowa zachowala sie do dzis.

Jego losy podobnie burzliwe jak kolegi Beruniego. Urodzil sie w okolicach Buhary, mieszkal w Chorezmie i zmarl w Persji i znany jest raczej jako perski uczony. Podobnie jak Leonardo da Vinci nie ma takiej nauki, ktorej Avicenna by nie poruszyl. To prawdziwy encyklopedysta. Jeden z glownych interpretatorow Arystotelesa mocno wplynal na rozwoj europejskiej i muzulmanskiej scholastyki. Najwiecej jednak jest czczony jako znawca perskiej indyjskiej i mezopotamskiej medycyny.

Dzieki mej wycieczce na osiedle Avicenny, „odkrylem dla siebie” drugi koniec miasta Taszkientu. Z dworca na petli 12-tki wyruszylem autobusem 114 w kierunku Dworca Poludniowego (Jambi Vokzali), i tam dowiedzialem sie o tanich rejsach „elektryczki” do Yangi Yol (nowa droga) i do Gulistanu (kraina kwiatow).

 

Yangi yol

 

Yangi yol odwiedzilem tego samego pazdziernikowego wieczora. Nazwa nie mowila mi nic. Po prostu zauwazylem, ze jest to dosc duze miasto 30 km na zachod po trasie samrkandzkiej.

Uliczki i budowle podobne jak w Czyrczyku. Stary zaladowany wracajacymi ze stolicy studentami autobus dowiozl nas na dworzec kolejowy. Pociagnelo mnie do srodka, by sprawdzic dokad mozna dotrzec z tego miejsca. Zauwazylem ze najciekawszym miejscem bylby Gulistan, ale pozostawilem wizyte na inny dzien. Z mapy wynikalo, ze trzeba pokonac 150 km. Brakowalo czasu i odwagi na nocne wojaze. Dopiero po tygodniu czasu dowiedzialem sie, ze Yangi Yol to jeden z 8-miu polskich cmentarzy wojennych, na ktory rokrocznie Polska Ambasada organizuje „pielgrzymki Zaduszkowe” i ze nasi franciszkanie tez w nich uczestnicza.

Dotrzec na dworzec nie bylo latwo. Trzeba bylo sie wspiac na wysoki nasyp i razem z tlumem wysiadajacych czolgac sie pod pociagiem towarowym, ktory jak wszystko na to wskazywalo stoi tu od dosc dawna i nie przedko zwolni droge dla przechodniow. Po raz kolejny mialem deja vu. Tego rodzaju scenki moglem dotad zrekonstruowac jedyniwe z mego pobytu w Chinach.

 

Gulistan – ojczyzna kwiatow.

 

To niewielkie miasteczko z wysokim statusem ponoc „sztucznie” stworzone w czasach sowieckich, by oddalic od Taszkientu stolice starego vilojatu Syr-Darii, innego sredniej wielkosci miasta lezacego na samej granicy dwoch sasiednich wojewodztw.

Wszystkie mijane miejscowosci moglem dokladnie sobie obejrzec bo pociag jechal z minimalna predkoscia. Jeszcze raz przyjrzalem sie Yangi Yolowi, Syr-Darii i innym glinianym miasteczkom, ktore od jednego tapniecia moglyby sie rozleciec jak niegdys Taszkient w 1966 roku. Gulistan troche mi przypominal Wloclawek z czasow stanu wojennego. Z jednej strony wielkie inwestycje z racji na wojewodzki status, z drugiej strony jakis letarg spowodowany politycznym i gospodarczym zastojem. Owszem napotkalem tu sliczny, wypucowany dworzec kolejowy, ogromy bazar, na ktorym pierwszy napotkany mlodzieniec zaczal mnie rozpytywac skad jestem i co znaczy krzyz na moim plaszczu. Zadziwil mnie wielki jak na tutejsze potrzeby teatr i malutki korpus miejscowego Uniwersytetu. Spotkalem jedna wielka budowle stylizowana jak meczet  ale to raczej byly budynki domu kultury i hale sportowe w jednym kompleksie. Miasto rozdzielone na dwie dzielnice torami kolejowymi i trasa do Samarkandu. Najwiecej speszyl mnie maciupenki kosciolek prawoslawny tak dobrze schowany przy samym dworcu, ze choc krazylem po sasiedzku 3 godziny nie dostrzeglem go poki nie zapytalem przechodniow.

Ostatnie co mnie zaintrygowalo to oszustwo mlodego konduktora, ktory wydawal mi bilet na droge powrotna. Powinien byl wydac kwitek trzykolorowy jak to zrobila konduktorka w Taszkiencie. Kazdy kolor odpowiadal okolo 50 km. W Gulistanie dostalem krociutki bilecik na taki wlasnie dystans choc zaplacilem pelna cene biletu. Gdy zaczalem protestowac konduktor sie usmiechnal, mrugnal okiem i powiedzial: „ja sam bede sprawdzal bilety, wiec sie niczego nie boj”. I rzeczywiscie, za jakis czas ujrzalem oszusta, ktory „sprawdzal” setki pasazerow, ktorym jak sie domyslam wydal „lipowe” bilety na jedna trzecia dystansu.

 

Epilog

 

Wbrew oczekiwaniom, nie znalazlem w Gulistanie wielkiej ilosci kwiatow jakby wskazywala nazwa miejscowosci, ani tym bardziej zaczepki, czyli natchnienia do glebszych poszukiwan co do obecnosci w tym miejscu katolikow. Slaba aktywnosc prawoslawnych zdeprymowala mnie na tyle, ze nawet nie pytalem czy sa w tym miescie protestanci. Moze za jakis czas ponowie swe starania, tymczasem trzeba bylo wracac do Taszkientu. Jak widac jest w tym miescie wiele „swietych miejsc” pelnych kwiatow, godnych uwagi i filozoficznych mysli. Beruni ani Awicenna nie swieci ale wielcy „derwisze nauki”, nie bywali w Taszkiencie, przynajmniej nic na dzien dzisiejszy o tym nie wiem. Tym niemniej jak widac ich biografie i dzieje sa dla mlodej stolicy natchnieniem. Bywal natomiast trzykrotnie inny wielki astronom z Samarkanda Ulugbek, ktoremu niektorzy sklonni sa przypisywac projekt mauzoleum na czesc Czapan-Oty na terytorium Czelanzaru. Na gruncie dialogu chrzescijan i muzulmanow, ktory dokonuje sie w sposob milczacy na kazdy dzien nie tylko w swiatyniach ale tez w glowach zwyklych ludzi podrozujacych „mistycznymi tramwajami”i w „letargicznych elektryczkach”. Legendy o swietych szejkach-derwiszach mocno zapadly mi w pamieci. Niepokoj w glowie budzila mysl o prawoslawnej wiezy Babel. Domieszka wspomnien o redukcjach jezuickich i buddyjskim mnichu uczynily ze mnie czlowieka zawieszonego w jakiejs superkosmicznej przestrzeni. Postanowilem sobie obowiazkowo o tym wszystkim napisac.

Postanowilem tez, ze odwiedze naszych poslkich zolnierzy Andersa, zagubionych i porzyconych na tej dalekiej, ale jak widac nie mniej swietej, bo uswieconej ich krwia i potem ziemi.

Robilo sie jednak  pozno a poza tym zblizaly sie pracowite „Angrenskie Zaduszki”, o ktorych wbrew chronologii napisalem duzo wczesniej dokladna opowiesc.

Ten temat musial sie odlezec na dluzej, zeby wyskoczyc nagle z mej glowy jak Atena z mozgu Zeusa...Przepraszam jesli metafora wydala sie glupia. A wracajac do kwiatow...to choc nie wiem jak pachnie Czinora, tym nie mniej juz dzis intryguje mnie ten leczniczy kwiatek.

 

ks. Jarosław Wiśniewski