Wybierz swój język

Raport z Ługańska

albo...
Katolicki Disneyland
czyli "Maćki Dobrzyńskie"
albo "Czas Apokalipsy nad Śmierdzącym Morzem"



Tak, czy wolno się denerwować na misjach? Czy księża mają żelazne nerwy? Wiadomo, że nie. Jak w każdej rodzinie, nawet w rodzinie misyjnej i może zwłaszcza tutaj ścierają się diametralnie różne poglądy. To tutaj powiedzonko „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” albo „parochus gapa alter papa” ma swoją własną historię i z dawna tak się sprawy mają, że każdy proboszcz na Ukrainie sam sobie Biskupem bywał i długo jeszcze będzie. Mieszkając 350 km od Charkowa a 200 od Doniecka, najbliższych sąsiadów kapłanów rzymsko-katolickich i Biskupa, można się poczuć nie tylko misjonarzem i nabrać wiatru w skrzydła, ale równie dobrze wykoleić. Można na przemian wczuwać się w rolę satrapy, szarej eminencji albo też na odwrót, odczuć pełną bezradność, stłamszenie... najczęściej jedno i drugie po trochu. U nas np. w Ługańsku, na księdza mówią nie inaczej jak tylko „padre” i z takim namaszczeniem jakby to słowo było równoznaczne lub zamienne dla słowa „monsignor”, krótko mówiąc byłem sobie takim monsiniorem przez półtora miesiąca. Starałem się pojąc i zrozumieć „genius loci”. Rozgryźć filozofię tego miejsca i praktykowanego tu duszpasterstwa... i oto co mi wyszło.

Posłuchajcie!


1. Plusy


W Ługańsku są dwie cichutkie ale ambitne siostry. Dbają o parafian a zwłaszcza o dzieciarnię i jak tylko się da zbierają je na różne akcje na miejscu i wyjazdowe. Oazy, rekolekcje etc. Siostra Marietta niedawno rzuciła nawet pomysł, żeby zabrać dzieci na jeden dzień do Mariupola by się wykąpały w Morzu Azowskim a to przecież ponad 300 km! Przekonałem ją że to za daleko i za drogo. Zabrała je 30 km nad pobliską rzeczkę, którą miejscowi czasem pogardliwie nazywają „waniuczka” czyli śmierdząca. Choć w ten dzień nie było słońca i wykąpać się nie udało tym niemniej sam pomysł rekolekcji nad „śmierdzącym morzem” przedni.

Spodobały mi się w Ługańsku codzienne nabożeństwa poprzedzone różańcem, zwłaszcza wieczorna Msza św. Męczące były dni przestępne, bo Msza w tygodniu 4 razy z rana, 3 razy z wieczora. Wprowadziłem wiec w dni przestępne dodatkową Mszę dla chętnych... dwie ukraińskie... język tu niezbyt popularny ale... przyjęli pomysł nowego człowieka, „niech mu będzie”, tym bardziej, że mówiło się już o tym od dawna.

W tej parafii jest również codzienny Angelus z Litanią do Matki Bożej, jest też piątkowa koronka do Jezusa Miłosiernego. Jest sobotnia Msza Polska niezmiennie o Matce Bożej i w każdy 13 dzień miesiąca cały różaniec ze Mszą św. Wszystko trwa 2 godziny Fatimskie!

Zdawałoby się kochają tutaj orędzie z Portugalii... o szczegółach powiem potem!

Najbardziej urzekły mnie tzw. Konferencje czwartkowe i niedzielne, już o tym pisałem wcześniej. Wziąłem się ostro za ostre tematy: Całun Turyński, Krytyka pojęcia świętości i Czyśćca w ujęciu Prawosławnego teologa Osipowa, Jezuici, Inkwizycja, Fatima... no właśnie i tutaj się zdenerwowałem. Temat zbiegł się najpierw z rocznicą eksterminacji Niemców Nadwołżańskich i prelekcją pewnej damy z organizacji „Wiedergeburt – Odrodzenie” oraz z moją prywatną rocznicą... rocznicą wydalenia z Rosji. Proboszcz w lipcu lojalnie poinformował parafian, że jestem „ta sierota misyjna”, ten banita, którego wydalono z Rosji, więc pytań było wiele a ja nie unikałem odpowiedzi. Z okazji prelekcji o Niemcach zrobiłem ulotkę z rosyjskim tłumaczeniem tekstu „13 sekretów Fatimskich”. Pani, która zgodziła się zrobić 4 poprzednie ulotki na konferencje i robiła to z entuzjazmem dobrnęła do połowy tekstu i choć ma się za „parafialną aktywistkę” rozwaliła mi konferencję. Ludzie słuchali, bo ponoć potrafię gawędzić, tematy ostre, jest czego słuchać. Gdy przywołałem postać śp. prof. Zdrojewskiego i Prałata Peszkowskiego, pokazałem książki o Katyniu i skomentowałem, że Związek Radziecki to przestępcza organizacja (por. encyklika Piusa XII „o bezbożnym komunizmie”)... tutaj 80 km od Starobielska „pani sekretarka” uniosła się i powiedziała w imieniu wszystkich, że „my tego słuchać nie gotowi”!!! Obecni nie podtrzymali buntowniczki ale we mnie powstał niesmak... i myśl o nieuchronnym moim wyjeździe stąd... taka głupia ulotna myśl. Ufałem, że jednak wybrnę z pułapki. Mam tu przecież kolegę z Polski, który myśli tak jak ja.


2. Minusy


Podzieliłem się żalem z Proboszczem, który właśnie wrócił z Niemiec... i tutaj spotkał mnie policzek. Dobroduszny padre, który nigdy się nie unosi zamienił się w głaz również „niegotowy słuchać moich racji”. Opowiedział mi najpierw jak wspaniałą i lojalną osobą jest jego sekretarka a potem skwitował, że choć ludzie mi tego nie powiedzą, a jednak tak samo pozytywnie o ZSRR wszyscy myślą, i że on pamiętając, że jest obcokrajowcem woli tego tabu nie ruszać i komunizmu nie krytykować, bo nawet dziś Anno Domini 2003 nie tylko z Rosji ale i z Ukrainy można za to wylecieć...

Nogi pode mną się ugięły z wrażenia. Nagle mi się zdało że jestem nie na Ukrainie „samostijnej” a w Korei Północnej, nie przymierzając! Wszystkiego bym się spodziewał, lecz to był zgrzyt, na Ukrainie, która w latach 30-tych komuniści morzyli sztucznym głodem tak, że dochodziło do kanibalizmu, tej samej Ukrainie, która już nie tęskni za Moskwą i papieża przyjęła z entuzjazmem, a i mnie rosyjskiemu banicie wbrew moim obawom dano rejestrację do końca roku... na tej właśnie Ukrainie jest katolicka parafia, której kolektyw nie wyłączając proboszcza z Polski, żyje w aurze „sowieckiej sielanki”.

Ja wiem, proboszcz jest zakładnikiem parafii, którą z początku nazwałem „polskim gettem” (pomyłkowo, przepraszam – byłem zbyt krotko), on nie ponosi winy, za to że getto jest jednak sowieckie bardziej niż polskie. Taki „radziecko-katolicki skansen” (schemat znany z Chin), tak jakby pierestrojki wcale tu nie było a niepodległa Ukraina istniała gdzieś daleko na papierze.

Dlaczego wiec nazwałem artykuł „katolicki disneyland” i czemu się czepiam Proboszcza, jak wspomniałem w pierwszym raporcie i tutaj w punkcie „plusy” autora niesamowitej intelektualnej i modlitewnej atmosfery w tutejszej „domowej kaplicy”.

Odpowiadam:


3. Czas Apokalipsy


Po pierwsze skojarzenie wziąłem nie tylko z dziecięcych bajek „Walta Disneya”, to tylko polowa tytułu... druga część tytułu istotna w tym samym stopniu wzięta z Hollywoodu... zdaje się Francis Coppola, czy tez Milos Forman... (przepraszam nie pamiętam kto z nich) zrobił film „Czas Apokalipsy”. W tym filmie bardzo plastycznie ukazano jaki skutek może przynieść pomieszanie pojęć tradycyjnego wietnamskiego buddyzmu, gdy na to się nałoży wpływy radzieckie i zacznie w tym środowisku działać amerykański rebeliant – wódz... Będzie to, o czym wspomniałem na początku: „prześwietna schizofreniczno-komunistyczna enklawa na skraju świata”, dobry temat zarówno dla dramatu kinowego jak i dziecieciej komedii.

Po drugie, jeśli moje (i nie tylko) misyjne apele, listy, natrętne wołanie o więcej kapłanów dla krajów post-sowieckich nie odniesie skutku, to ci „sowieccy padre”, którzy nadal na Wschodzie trwają na warunkach zakładników, bo w mniejszości będą się:

  1. dalej wykolejać, nawet nie zauważając tego, wykłócając się przepychając pięściami i łokciami „po trupach do celu” tak w urzędach jak i w parafii na modłę tyrana, póki przełożeni się nie zlitują i nie zabiorą na studia (przykład ks. Jurek z Charkowa)

  2. wpadną w szpony zsowietyzowanej parafialnej większości „i krakać jak wszystkie wrony”, ale będą płacić nerwicą i innymi schorzeniami (przykład z Ługańska)

  3. wkurzać, denerwować, ulegać prowokacjom i wylatywać z kolejnych miejsc „czasowego azylu misyjnego”, (jak to się dzieje ze mną).

Innych zdrowych sytuacji duszpasterskich nie znam. Model polski czy europejski, daleko za górami. I winni jesteśmy my sami. Bośmy zostawili na pastwę losu mniejszościowy i zahukany kościół na Wschodzie i pracujący tam episkopat, kler i ludek Boży.


4. Maćki Dobrzyńskie


Tak więc w rzeczy samej nie czepiam się proboszcza, bo mi go żal, że pracuje w takich schizofrenicznych warunkach, gdzie z jednej strony mają go za „pół boga” – „mitycznego padre z bajki”, z drugiej zmuszają do milczenia i kompromisu w kwestiach etycznych takich jak zbrodnie ZSRR. Do milczenia o Fatimie! O jej głównym przesłaniu, tzn. zbrodniach „bezbożnej Rosji” i konieczności jej nawrócenia.

Ja po prostu znowu się denerwuję na nasz polski zaścianek, w którym księży (Bogu dzięki), napleniło się jak „Maćków Dobrzyńskich” (z Pana Tadeusza), ale którzy zamiast ruszyć tutaj „na kresowej glebie”, gdzie prawdziwa „wojna napoleońska” się toczy wewnątrz malutkich katolickich wspólnot (a diabeł i spec-służby dolewają oliwy do ognia), tłuką się bez końca o probostwa, tytuły i pieniądze w komfortowych parafijkach polskich.

I to właśnie uważam za katolicki Disneyland... natomiast to, co widzę tutaj na Wschodzie to jest „misyjna apokalipsa”.

Z góry przepraszam cały katolicki świat, który z Waltem Disneyem nic wspólnego nie ma. Wkładam kij w „polskie mrowisko” w nadziei, że prawdziwe mrówki (zwłaszcza te młode seminaryjne) dotrą na krańce świata i zarąbią sowiecką hydrę, której głowa odrasta bez końca!

Proboszczowi za gościnę w Ługańsku dziękuję, za mentorski ton też przepraszam. Wiemy wszyscy, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Fabularny ton tekstu powinien go obronić... resztę „ecclesia suplet” lub „ars poetica”.

Dlatego i jemu i „Maćkom Dobrzyńskim” tekst dedykują... starym hasłem: „do zobaczenia na misjach!”


ks. Jarek Wiśniewski


(też Maciek, bo rodem z Rypina Dobrzyńskiego)

Ługańsk, 10 września 2003 – w rocznicę wydalenia z Rosji.