Wybierz swój język

KAUKAZ I POWOLZE


Palka w ziemi


Czytałem wypowiedz naszego pierwszego dziekana księdza Bronisława Czaplickiego o tym, ze ziemia na Kaukazie jest tak płodna, ze wystarczy wetknąć kijek w ziemie by zaczęło rosnąć. Owszem, gdy pierwszy raz na temat mojej wspolnoty w Rostowie ukazał się artykuł we włoskiej prasie i jedno ze zdjęć ukazywało uliczkę bujnie porośnięta trzciną i plączącymi wierzbami oraz zabudowana niskimi domkami z niemal płaskimi dachami w tatarskim stylu pomyślałem sobie, ze to zdjęcie z Afryki. Tymczasem przy bliższym wpatrzeniu się pojąłem, ze to otoczenie naszej kapliczki w Batajsku. Za głowę się wziąłem ze zdziwienia jakże ja wcześniej nie postrzegałem tej egzotyki. Ona dopiero w kolorowym włoskim piśmie Nova Europa wyszła na jaw i dotarła do mej świadomości. Przez rok czasu ja się zlałem na tyle z tym terenem, ze przyjąłem za swoje wszystko co tam było. Owszem gdy pierwszy raz zbliżałem się pociągiem do celu podroży czyli Rostowa w 1992 roku to miałem takie skojarzenia, ze to jakaś bajkowa kraina, ze domki są jakieś takie kruche jakby z gliny lub z czekolady bajkowe. Jaskrawo malowane…

Pikanterii dodawały wielkie “diabelskie kola”, na ktorych latem dzieci w dużych parkach mogły z rodzicami bawić się ryzykując życie.

W Rostowie i okolicach przeżyłem siedem lat z hakiem.

To najdłuższy moj pobyt i rekordowy. Nigdzie jak dotąd nie zagrzałem miejsca dłużej niż 6 lat i było to seminarium w Białymstoku. Gdy tylko wyfrunąłem z tego złotego gniazdka i odbyłem roczny staż w Dolistowie nad Biebrza udałem się nad Cichy Don.

Opowieść będzie dotyczyć tamtych czasow. Zacznę ja od opowieści o moich kolegach i koleżankach misjonarzach. Bywało rożnie tym niemniej bez nich nie wytrzymałbym nawet roku w tym trudnym terenie.


Salezjanie


Salezjanow w Rostowie za moich czasow było czterech a nawet pięciu. Każdy z inna misja i talentami. Najdłużej wspołpracowałem z księdzem Edwardem Mackiewiczem a potem z ks. Jurkiem Krolakiem. Jedne wakacje spędził z nami ksiądz Dąbrowski na zastępstwie, jakiś czas był u nas ksiądz Tomek Piasecki i Marek Poniewierski.

Wszyscy przybywali w takim czasie i w takiej kondycji, ze rzadko znajdowaliśmy wspolny język.

Ciekawe było powitanie z księdzem Edwardem. Gdy powiadomił o tym jakim jedzie pociągiem, by objąć parafie i o jakiej porze ma przybyć, ja byłem tak zalatany sprawa budowy drewnianej kapliczki w parku, ze ledwie się na dworcu nie rozminęliśmy. Przybył on ze swym moskiewskim przełożonym i kolega księdzem Jozefem Zaniewskim pochodzącym z Białorusi.

Proboszcz parafii Niepokalanego Poczęcia był swego czasu tak popularny i lubiany, ze musiał w dzień przeniesienia na inna parafie opuścić stara w stroju kobiecym, bo ludzie, ktorzy stali dzień i noc kolo plebanii nie chcieli dopuścić do wyjazdu lubianego Kaplana. Jak widać znajdował się on w areszcie domowym. Przedstawiciela Biskupa nawet pobito, gdy probował pertraktować. Młody ale posłuszny kapłan tylko przebiegłością swoja uratował siebie i parafian od zniewagi Biskupa. Wszystko to działo się gdzieś w okolicach Oszmiany. Księża na Białorusi rzeczywiście byli i są na wagę złota. Tym niemniej właśnie stamtąd zabrał ze sobą do Moskwy ksiądz Kondrusiewicz najbardziej oddanych. W ich liczbie był wieloletni proboszcz z Baranowicz ksiądz Hej Antoni, nie mniej barwna postać niż ksiądz Zaniewicz...

Ksiądz Edward Mackiewicz nie był wyjątkiem. Zanim trafił do Rostowa pracował ponad rok w Lidzie, gdzie ilość ministrantow ponoć wyrosła do 70-ciu. Miał on nad nimi piecze i lubił się chwalić sukcesami z tamtych czasow. Opowiadał rownież niejednokrotnie, ze parafia mieściła się gdzieś niedaleko poprawczaka i ze rosyjski język zapoznawał on dzięki tej młodzieży. Słownictwo miał rzeczywiście młodzieżowe a nawet “grypsowe” czym zadziwił rostowska publiczność przyzwyczajona do literackiego rosyjskiego, ktorym starałem się posługiwać.

Ulubione powiedzonka księdza Edwarda to było: “wieszać makaron na uszy”(bajerować), “szczeka opadła”(zdziwko), “za friko”(chalawa), “siemano” (kak dieliszki)oczywiście w rosyjskim wariancie.

Był wysokiego wzrostu i krepy oraz łysy z fragmentami blond włosow na lśniącej czaszce. Rubaszny, z ogromnym poczuciem humoru. Chwilami sknera a innym razem szczery do łez. Lubił w czasach gdy go zapoznałem w Rożanostoku grac w karty i troszkę kopcił papierosy co rzucił w Rosji, bo miał szerokie zapalenie płuc. Właśnie z powodu tej choroby jego przyjazd do Rostowa się opoźniał.

Arcybiskup Kondrusiewicz w trakcie drugiej wizytacji w Rostowie dostrzegł, ze pośrod cwaniakow i oszustow sobie nie poradzę i znalazł Kaplana, ktory mogłby pociągnąć sprawę remontow i budowy kościoła.

W gruncie rzeczy nie pomylił się. Edward był szczery i pozwalał na głęboka krytykę ze swych wad, był nawet samokrytyczny. Gdy mu cos kradziono, to komentował to słowami, ze Pan Bog widocznie dostrzegł, ze on żyje zbyt bogato i pora się podzielić.

Chętnie pomagał powieźć mnie lub siostry gdzie trzeba jeśli pilna sprawa zaistniała.

Kilkakroć jeździliśmy wspolnie jego samochodem do Niemiec i były to zawsze rekolekcje w drodze, bo bardzo lubił odmawiać rożaniec i pogawędzić. Gawędziarzem był niezastąpionym i w gruncie rzeczy choć plotł na kazaniach trzy po trzy to zarowno parafianie jak i ja sam słuchali tego uważnie.

Jurek Krolak był wiekiem troszkę starszy ale wzrostem i charakterem dużo mniejszy. Szybko się denerwował i wpadał w apatie. Mowił zawsze z francuskim akcentem, bo 13 lat spędził w Afryce zwłaszcza w Zairze czyli Kongo Francuskim.

On rownież dwukrotnie przyłączył się do naszych podroży po świecie. Raz był ze mną w Brukseli inny raz z Edwardem i ze mną we Szwabii potem ze mną we Włoszech.

Z oboma tymi Salezjanami można było konie kraść i w gruncie rzeczy sporo się dokonało wśrod mniejszych i większych sprzeczek. Zarowno on jak i Edward znajdowali wspolny język z siostrami i troszeczkę wspołpracowali w miarę możności większość jednak odpowiedzialności za utrzymanie siostr spychając jednak na mnie.

Ja to robiłem chętnie, bo widziałem sens pobytu siostr, widziałem po owocach, ze ludzie w wielu wypadkach garna się bardziej do siostr niż Kaplana, zwłaszcza do siostry Teresy, ktora nauczyła się żyć w ZSRR i rozumiała w poł słowa każdego Rosjanina i jego problemy.

Trzeci salezjanin jaki zamieszkał w Rostowie był Wojtek Piasecki, ktory był jak siostra Faustyna “wiecznym wędrownikiem w zakonie”. Nie zagrzał miejsca w Moskwie gdzie wspolnie z babciami w 1991 roku usunął pierwsze urządzenia ślusarskie z pomieszczeń kościelnych i zdobył przedsionek dla celow liturgicznych. Potem w Odessie był świadkiem podobnych przemian w Katedrze. Jakiś czas pracował na Białorusi i w Petersburgu. Jedna z wersji tak częstych przeniesień jest taka, ze miał słabość do dziewcząt.


I rzeczywiście po dwu czy trzech miesiącach pobytu w Rostowie “zapodział się”. Z początku myśleliśmy, ze nie wytrzymał “trudnego charakteru” księdza Edwarda. On sam miał nawet wyrzuty sumienia poki nie dostaliśmy krotkiego telegramu z Petersburga treści: “zenie sie”. Już po tym telegramie miałem z nim wspolną podroż do Azowa i innych parafii, długą nocna rozmowę i masę rozterek. Podobnie jak straszne uczucia się ma gdy człowiek umiera na twych oczach to odchodzenie z kapłaństwa jest podobna rozterka dla wspołbrata w kapłaństwie. Po długiej nocnej rozmowie moj wspołbrat zasnął na Pietrze salezjańskiego fińskiego domku nie gasząc światła a ja do samego rana rysowałem na drzwiach ołówkiem twarz pobitego to łez i krwi ECCE HOMO. Tomek dal mi szanse bym sobie pogadał z nim i nie wykluczał, ze mam racje probując go zatrzymać w kapłaństwie, tym niemniej on już przyjechał z gotowa decyzja i tylko po to by zabrać swe rzeczy.

Ksiądz Edward z całych sil trzymał za mnie kciuki, bo miał mnie pewnie za cudotworcę, ale Pan Bog nie chce się sprzeciwiać ludzkiej zdradzie. Sam miałem to odczuć na sobie poprzez liczne pokusy i inne podobne do opisanej sytuacje. Dziękuję Bogu, ze nigdy szatan nie doprowadził mnie do sytuacji, w ktorej musiałbym wybierać tak jak to robił Tomek pomiędzy miłością do ołtarza i do kobiety. Tym niemniej kto stoi niech zważa by nie upadł. Nie spotkałem jeszcze Kaplana, ktoryby się naśmiewał z kolegi, ktoremu się w tej dziedzinie nie powiodło. Wszyscy od chwili święceń chodzimy po linie i każdego z nas lekki wiaterek uczuć może strącić w przepaść. Podobnego rodzaju porownanie przeprowadził na rekolekcjach kleryckich biblista ksiądz Kudasiewicz nazywając każdego kleryka i Kaplana, ktory nie umie ustawić sprawy celibatu w sposob właściwy i uczciwy “kamikadze”.

Ksiądz Edward w tej sprawie miał dosadne powiedzonko: “jak się baba uprze to z księdza nie zlezie”. Tak chyba było niestety w wypadku Tomka.

Jakaś dziewczyna ubzdurała sobie, ze z tym obcokrajowcem dobrze sobie urządzi zycie w Europie i to pewnie była pokusa większa dla niej niż dla niego.

Rosjanki sa rzeczywiście bardzo powabne, ja bym powiedział, bardziej nawet niż Polki, tyle ze ich uroda jest krotkotrwała. Mami i gubi.

Rosjanki pod czterdziestkę robią się bardzo otyłe na tyle, ze nasi studenci Murzyni nazywali je “rosyjskie słonie”. Mam wrażenie, ze jest to skutek złego traktowania. Mężczyźni w Rosji są mięczakami nie są dżentelmenami szybko się rozpijają i krzywdzą swe małżonki, szybko tez dochodzi do rozwodow. Niektore “MADRE” Rosjanki tak sobie planują życie, ze nie zawierając związku małżeńskiego zachodzą w ciążę wiedzione instynktem macierzyństwa ale wcale nie planują zakładać rodziny a jedynie marzą, by samotnie sobie wychować ukochane dzieciątko. Nie wiem jaki los czeka rosyjskie kobiety w międzynarodowych związkach, ktore tez zawierane są na szybkiego i z rozsądku a nie z miłości. Ponoć wiele z nich proponuje siebie przez Internet i sporo klientow maja takie matrymonialne firmy ale zdaje się wyjechawszy za granice szybko odchodzą, bo ślub jest dla nich środkiem dla polepszenia losu a nie celem. Po prostu fikcja.

Kolejny ksiądz Marek Poniewierski znany mi był z odwiedzin w Brzuchowickim seminarium. W 1996-m roku ksiądz Edward wstąpił ze mną do budynkow, ktore kardynał jaworski wykupił od państwa na przedmieściach dla celow seminaryjnych. Chłopcy byli pierwszym rocznikiem i mieszkali w warunkach jak jaskiniowi cze. Ksiądz Marek był ich ojcem duchownym i podziwiałem go za samozaparcie.

Ciekawe tez było, ze jako Salezjanin pracował w seminarium diecezjalnym. Gdy przyjechał do nas zastąpić ks. Jurka Krolaka zadziwił mnie swym zachowaniem. Z tamtego lwowskiego samozaparcia nic nie pozostało. Był bardzo wymagający i zdezorientowany, ze nie ma funduszy na prowadzenie działalności, ze warunki mieszkaniowe w Nowoczerkasku są kiepskie etc.

Po tym co przeżył ksiądz Edward z Jurkiem warunki były cieplarniane ale ksiądz marek przyjechał do nas wbrew swej woli i długo miejsca nie zagrzał po roku czy po dwu już go nad Donem nie było.

Procz opisanej czworki pamiętam na koniec jakiś czas mieszkał u nas dobrotliwy starszy Kaplan Antoni. Mieszkali rok czasu u Edwarda dwaj klerycy szykujący się do matury, oboje z Gruzji. Potem jeszcze trzech rożnych praktykantow. Pewien Ormianin, ktory miał romans z corką prawosławnego księdza i uciekł z Rostowa, inny ktory przybył z Odessy i był uważany za prymusa poznajomił się z corką jakiegoś rostowskiego bogacza i tez odszedł z seminarium. Nie miał ksiądz Edward dobrej reki wychowawcy choć śmiał się ze mnie rownież, ze kog obym nie chciał wysłać do seminarium to ten się Zeni a kogo on chce ożenić to ten idzie na księdza lub do klasztoru.

W Nowoczerkasku był kleryk ze Śląska, ktory jakiś czas był nawet w Jakucji i nazywał się zdaje się Erwin. Miał niesamowity zmysł organizacyjny i młodzież po prostu kleiła się do niego. Planował nawet w Nowoczerkasku otworzyć Internet-cafe byle młodzież Szla do kościoła. Jemu tez nie było lekko z księdzem Edwardem, tym niemniej mam nadzieje ze dotarł do święceń i ze jest dobrym misjonarzem na co miał sporo zadatkow.

Ostatni i jedyny jakiego pamiętam i wiem ze do kapłaństwa doszedł był kleryk Aleksy, ktory ponoć pode mną dołki kopal i pisał na mnie do Biskupa donosy. Nie wiem czym mu się tak nie spodobałem ale rzeczywiście był człowiekiem nieufnym. Miał piękne blond włosy i dwie lewe ręce jak dosadnie wyrażał się ksiądz Edward. Dodam, ze Salezjanie mieli pod Moskwa nowicjat dla wszystkich klerykow z terenu dawnego ZSRR i dość często słali niektorych do Rostowa. Choć Edward był trudnym opiekunem ale cieszył się zaufaniem przełożonych stad mogłem niektorych z opisanych chłopcow obserwować z boku. Większość z nich odbywała u mnie spowiedź i jak było im bardzo ciężko chronili się u siostr jak w azylu. One chętnie udzielały im schronienia, bo jak prawdziwe matki im wspołczuły, opierały i karmiły jeśli taka wynikała konieczność.

Co by tam nie było bardzo rożni ale byliśmy jedna rodzina.


Franciszkanie


Do naszej rodzinki w 1995 roku dołączył ze Lwowa ojciec Lucjan Franciszkanin Konwentualny. “Dwumetrowiec” rubaszny jak Edward, człowiek z zasadami, sprawiedliwy. Miał spore sukcesy we Lwowie i nie mniej w Eliście ale nie miał długi czas wspołbrata wiec w sposob naturalny ciągnęło go do Rostowa. Mnie nie można było zastać w domu a Edward był domator.

Ojciec Lucjan zagospodarował mały domek w centrum miasta, ktory udało mi się wykupić w ostatnich dniach mojej pracy w Eliście. Domek służył mamie mego parafianina o nazwisku Piwun nie tylko za mieszkanie lecz rownież jako punkt usług wrożbiarskich, bo właśnie takim rzemiosłem zajmowała się mama mego parafianina. Z czasem ludzie nadal. Przychodzili po porady do wrożki a ojciec Lucjan ich nie wypędzał lecz starał się rozmawiać o ich trudnościach i tak powiększała się parafia o jakąś ilość zabłąkanych w życiu osob.

Jego hobby jest gra w kosza i fotografowanie zwłaszcza małych żyjątek.

Procz bieżących remontow w domku wrożki, ojciec Lucjan sprowadził z Niemiec dwie kaplice drewniane, w ktorych do dziś zbierają się parafianie na modlitwę.

Po dwu latach do Elisty dotarł o. Andrzej Kulczycki i zajął się punktami dojazdowymi w Gorodowikowsku i w Wesołoje. Za jakiś czas wziął tez zastępstwo w Wołgodońsku, ktory obsługiwałem uparcie do 1999 roku. Trzeba zaznaczyć, ze wszystkie wspomniane salezjańskie i franciszkańskie parafie organizowałem z pomocą siostr od zera i to była jedyna moja umiejętność, o ktorej do dziś chodzą po całej Rosji lecz zwłaszcza na połnocnym Kaukazie legendy…

Ojciec Andrzej tez stal się legenda Kałmucji. Sam widziałem na własne oczy jak ze zmęczenia zasypiał za kierownica a mimo to nie spowodował żadnego wypadku jak to się niestety w podobnym stanie przytrafiło mi w 1997 roku. Ojciec Andrzej był 6 lat odpowiedzialny za akcje powołaniową w zakonie. Nieźle włada gitara i to mu zawsze pomaga zjednywać młodzież. Tak tez było w Kałmucji.

Lubi kwiaty jak przystało na Franciszkanina, szczegolnie maciejkę.

Los sprawił, ze we trojkę z tymi Franciszkanami dotarłem po niemal 10-ciu latach od chwili wyjazdu z Kaukazu do Uzbekistanu. Oni trochę wcześniej a ja śladem za nimi.

Zycie pisze dalej nasze wspolne losy na misjach. Pisze tak, ze się nie uda takiego scenariusza wymyśleć.


Karmelici


O tym jak trafili nad Morze Azowskie Karmelici można by pisać książki wiec to chętnie robie. W 1995-m roku pewien kleryk przywiozł mi z Petersburga mnostwo archiwalnych dokumentow dotyczących kościoła w Taganrogu. Wynikało z nich, ze pierwszym Kaplanem i długoletnim proboszczem był ojciec Serafin Hoffeld Karmelita z litewskiej prowincji Karmelitow. Owszem miał wikariusza Franciszkanina Pietro de Vella, ktorego sprowadzili miejscowi Włosi jako swego kapelana ale nie mieszkał on na plebanii i zgodnie ze wspomnieniami proboszcza żył rozrzutnie.

Ja te dokumenty miałem przypadkowo ze sobą gdy jechałem na krotki “urlop zarobkowy” do Hiszpanii po raz pierwszy w życiu. Początkowo miałem lecieć samolotem ale zdało mi się takie podrożowanie niezbyt uczciwe, nie chciałem tracić wiele pieniędzy na samolot wiec z pomocą księdza Edwarda zwrociłem go w Warszawie i kupiłem sobie bilet na autobus odjeżdżający z Dworca Centralnego do Madrytu. To była jedna z najciekawszych podroży w moim życiu. Naprawdę zrelaksowałem się w podroży. W Częstochowie do autobusu przysiadła się Karmelitka Bosa właśnie, ktora cały dzień mnie obserwowała a potem się odważnie i rezolutnie przysiadła i zapytała wprost “co się dzieje”, musiałem mieć kiepski wygląd, skoro się zdecydowała na rozmowę. Powiedziałem, ze to trzeba spytać u karmelitow. “Czemu właśnie u nich” zapytała siostra zaciekawiona, “no bo oni są winni moich rozterek”, “Nie może być” wykrzyknęła zdziwiona. “Owszem odpowiedziałem“ od lat pracuje na ich placowce, już sil nie mam na dojeżdżanie a oni się nawet nie domyślą by mi pomoc”. Gdy siostra zapytała o szczegoły to pokazałem jej papier archiwalny opisujący historie fundacji. Siostra się owszem szczerze roześmiała gdy zorientowała się, ze karmelici w mojej parafii pracowali niemalże 200 lat temu, tym Niemnie dla Boga to żaden czas. Taka historie można reanimować. Siostra obiecała, ze się pomodli a mnie zobowiązała, bym z tym papierem się zgłosił na ulice Racławicka w Warszawie do Prowincjała.

Zrobiłem jak poradziła. Na powrotnej drodze odwiedzając przyjacioł Jezuitow dodzwoniłem się na Racławicką i gdy pewien ojciec, ktory tam właśnie przybył z Białorusi dowiedziawszy się o co mi chodzi powiedział, bym się nigdzie nie ruszał, ze on sam do mnie zaraz przyjedzie. Podyktował mi tez po rozmowie co mam napisać do Prowincjała i żeby było ciekawie pisałem na tym archiwalnym dokumencie a już za dwa miesiące z tym papierem w dłoni dotarli do mnie dwaj karmelici z ojcem Bernardem na czele do Taganrogu. Prawie tydzień spędzili u mnie ojcowie z Gudogaja i mam wrażenie, ze się im spodobało. Już w czerwcu była podjęta decyzja ze przyjadą do pracy tylko nieznane było nazwisko ojca, ktoryby się tego podjął.

Odwiedziłem we wrześniu 1997-go roku siedzibę Prowincjała i zapoznałem się z ojcem Kasjanem, ktory był planowany do Taganrogu. Mieliśmy z nim serdeczna rozmowę i ponieważ ja byłem samochodem to zaproponowałem, ze go razem z jego rzeczami zabiorę. Kasjan był pełen obaw, bo słabo znal język. Miał plan, by przyjechać za Pol roku jak się poduczy. Ja jednak naciskałem, ze lepszego miejsca do nauki pod słońcem jak sama Rosja nigdzie nie znajdzie. W międzyczasie kupiłem podobny domek jak w Eliście i nawet poczyniłem zaawansowane remonty i urządziłem kaplice. Tak wiec ojciec Kasjan jechał praktycznie na gotowe i jakiś czas okazywał mi daleko idąca wdzięczność. Pokłóciliśmy się trochę po tym jak zima odwiedził go diakon i ja się spoźniłem gdy trzeba było diakona zawieźć na dworzec kolejowy.

Za rok dojechał do ojca Kasjana wspołbrat Paweł.

Powtorzyła się historia sprzed lat. Ten kto przyjechał, by objąć probostwo tym razem w Taganrogu, przyjechał troszkę wcześniej niż był spodziewany. Ja wcale o tym nie wiedząc miałem jakąś sprawę na dworcu i przypadkiem spotkałem ojca Pawła, ktory wyczekiwał Kasjana bezskutecznie. Ucieszyłem się bardzo, ze mnie rozpoznał choć widzieliśmy się dwa lata wcześniej w przelocie na święceniach biskupich w Grodnie.

Zapamiętałem, ze był brodaty a włosy długie jak u kobiety spadały mu na ramiona do polowy plecow. Tymczasem teraz została tylko broda i w miarę krotka fryzura. Ponadto był w świeckim ubraniu. Nie poznałbym nigdy w życiu, gdyby mnie nie zawołał po imieniu i do tego po polsku. Gdy niosłem do samochodu jego liczne klamoty to pewna kobieta do swej towarzyszki wyrzekła pewna popularna w Rosji frazę z antyklerykalnego repertuaru “smotri pop niemytyj”(zobacz jaki brudny klecha). Nie wiedzieć czego od takiego czarnego humoru zrobiło mi się lżej na sercu. Chyba wedle zasady, ze dla Chrystusa milo słuchać obelgi…

Paweł przypadł do gustu biskupowi Klemensowi zresztą wzajemnie. Toteż był wkrotce mianowany naszym dziekanem i radził sobie jak na swoj młodociany wiek dość mężnie.

Niestety pisać o tym nie mogę, bo w międzyczasie wyjechałem na Syberie i okres proboszczowania i “dziekanowania” ojca Pawła znam tylko z opowieści.

Dość na tym, ze nie mając żadnych za plecami znajomości przyczyniłem się niechcący do tego, ze nad Don, Morze Kaspijskie i Azowskie zjawiło się już trzecie z kolei zgromadzenie Zakonne. Takiego Morza łask nie mogłem sobie ani zaplanować ani wymarzyć.


Kapucyni


Następni z kolei mieli być kapucyni. Ich przełożonego rownież z Białorusi ojca Jana Fibeka napotkałem przypadkowo w Wołgogradzie. Miał krotko strzyżone włosy i długawą ryza brodę. Wystartował do mnie na ty wiec z niesmakiem pomyślałem sobie, ze to ktoś z neokatechumenatu, ktory znany jest z tego rodzaju zbratania ze świeckimi i familiarności.

Planował on odwiedzić kapucyński Astrachań ale ja go zapewniłem, ze go tam dowiozę byleby najpierw pojechał ze mną i obejrzał moje parafie z perspektywa objęcia moich wspolnot. Już miałem ustna nominacje na Kamczatkę i potrzeba było tylko znaleźć zastępstwo na moje parafie. Jeszcze w kwietniu 1999 roku o. Jan wysłał do mnie na zastępstwo brata kapucyna ze Słonimia. To był co ciekawe bratanek ojca Kasjana Dezora, tego Karmelity, ktory objął Taganrog.

Po to, by Kapucyni wspierali południe Rosji odwiedzałem kilkakroć prowincjała na Miodowej a nawet miałem rozmowę z generałem, ktory odwiedzał na początku 1999 roku Warszawę osobista rozmowę. Jeden z kapucynow, ktory był w tym czasie sekretarzem warszawskiej prowincji, gdy przychodziłem na Miodowa często żartował ze mnie, ze sam mogłbym być kapucynem, bo mi broda bardzo pasuje.

Byłem bardzo zdeterminowany w tej sprawie i ksiądz Edward mnie w tym wspierał. Był obecny na tej rozmowie z Generałem a potem gdyśmy samochodem wracali do Rosji to zgodził się jechać przez okolice Oszmiany i Dokszyc byle tylko odwiedzić wszystkich pracujących tam kapucynow i zajrzeć do delegata Prowincjała, znanego już nam Janka Fibeka i przekonać o możliwości pracy w Rosji. Ostatecznie jak wspomniałem w Wielkim Poście 1999 dotarł na oględziny i zastępstwo ojciec Dezor ze Słonimia. Wyraźnie mu się Azow spodobał. On rownież był lubiany pomimo, ze po wylewie krwi do mozgu miał trudności z wyraźnym mowieniem i poruszaniem się. Latem wracając z dziećmi z Parafiady odwiedziliśmy go w Słonimiu. Jego przełożony podarował nam wtedy spora ilość pumpernikla, czarnego wojskowego chleba w puszkach. Stało się to w Azowie parafialnym jedzeniem na każdą okazje. Zwłaszcza na towarzyskich herbatkach. Żadne ciasteczka nie smakowały tak świetnie jak ten chleb z “humanitarki“. To była najbiedniejsza pod każdym względem parafia, jaka kiedykolwiek obsługiwałem a mimo to panowała tam święta radość. Nieliczni parafianie żyli tymi samymi troskami co i ja i wspierali mnie jak tylko umieli.

Te podroże choć na pozor bez sensu dały jednak minimalny skutek. Sprawa została podjęta w kapucyńskich umysłach i sercach.

Kapucyni ostatecznie wsparli mnie w ten sposob niemalże rok a potem do Azowa zaczęli przyjeżdżać karmelici na moje miejsce i na miejsce kapucynow. Ten nieudany eksperyment z kapucynami powiodł się dopiero kilka lat poźniej w Woroneżu, dokąd kapucyni przybyli na stale w 2002-m roku. Nie wiem czy kapucyni z Białorusi to znaczy z Warszawskiej prowincji podjęli te misje, czy wyłącznie Krakowscy, tym niemniej ucieszyło to moje serce a w 2008-m roku, żegnając się z Ukraina w Berdiańsku spotkałem nawet osobiście pewnego brata, ktory spędził w Woroneżu kilka lat.

Od razu zaznaczę, ze choć do Woroneża nie dotarłem, to jednak miałem zgodę księdza abpa Kondrusiewicza, ustna zgodę na obsługę tej niezwyklej parafii. Niezwykła, bo mimo braku kapłanow było stamtąd kilka powołań do Seminarium. Choć jak wspomniałem do Woroneża nie dotarłem to obsługiwałem pobliski Rossosz dokąd los rzucił alpejczykow włoskiej armii a po wojnie w tym ich historycznym sztabie urządzono super nowoczesny do dziecka, do ktorego miały trafiać dzieci z najbardziej nieprzystosowanych do życia rodzin.


Ślązacy


Był czas, ze najważniejszym żywiołem na południu Rosji był element ze Śląska.

Ksiądz Bronisław Czaplicki pociągnął swym przykładem kilku kolegow ze swej diecezji. Byli to ksiądz Andrzej Morawski, Marek Macewicz, Janusz Blaut.

To najbardziej zdyscyplinowani i solidarni kapłani jakich znalem na misjach. Poprzez nich zapoznałem rownież niezapomnianego księdza Wiktora Skworca, obecnego ordynariusza w Tarnowie. Wtedy to był ekonom diecezji katowickiej.

Najbardziej kolorystyczna postać to oczywiście ksiądz Bronisław. Jego sposob mowienia, rumiana “Konska twarz”, wielkie oczy i specyficzne poczucie humoru zjednywały mu jednoznaczny autorytet, choć nie brakło rownież żartow na ten temat. Aspiracje dziekańskie miał rownież szpakowaty i zadziorny ksiądz Andrzej Morawski, ktory po błyskotliwej akcji budowy kościoła we wiosce Siemionowce trafił na jakiś czas do Moskwy probując wspierać Biskupa w rożnych bieżących projektach ale powrocił do nas z konkretnym zadaniem budowy kościoła w Krasnodarze. Otrzymał rownież tytuł i pełnomocnictwa wyraźnie przewyższające tytuł dziekana. Był naszym wikariuszem biskupim i bardzo się obrażał, gdyśmy jakieś z jego zarządzeń ignorowali. Mnie on wyznaczył na odpowiedzialnego za katechizacje i pozwolił obsługiwać połnocne rubieże tzw. Kubani, czyli Krasnodarskiego obwodu. Robiłem to na jego prośbę od samego początku ale z chwila objęcia placowki w Krasnodarze moje działania w tym terenie nabrały wyższej rangi.

Nasz dziekan w międzyczasie z racji na stan zdrowia poprosił o przeniesienie do Petersburga. Na ile dobrze zrozumiałem miał on tam zająć się wykładami historii w seminarium, archiwami dotyczącymi nowych męczennikow i parafiami dojazdowymi w Murmańsku i Archangielsku. Na stale mieszkał w miasteczku Puszkin, gdzie udało mu się odzyskać kościoł. Jest jednym z niewielu towarzyszy boju, ktory czasem odpowiada na moje maile. Jego listy są jak zawsze krotkie i zdawkowe, ale rozgrzewają moje serce. To jeden z niewielu kapłanow, ktorzy pamiętają moje pierwsze kroki na misjach u boku księdza Żylisa na Grodzieńszczyźnie w 1990 roku. Spotkawszy mnie na Kaukazie nie kryl radości z mojego przyjazdu i jak potrafił tak wspierał. Był moment, ze gdy dostrzegł zgrzyty w mojej wspołpracy z siostrami chciał mnie zabrać do siebie do miasta Prochladny, by obsługiwać parafie w Groźnym i Apołonskoj. To były niesamowicie ciekawe miejsca. Prochladny to jedyna zarejestrowana w czasach Breżniewa katolicka parafia na południu Rosji. Rejestracji dokonali Niemcy nadwołżańscy, ktorym pozwolono powrocić z Kazachstanu w te właśnie okolice. Było ich tak wielu, ze kaplica pękała w szwach. Na codzień pracowały tu łotewskie siostry Dzieciątka Jezus a kapłani dojeżdżali z Rygi od wielkiego dzwonu. Większość mieszkańcow Kabardino-Balkarii to zdaje się muzułmanie, bardzo egzotyczny ludek. Czuło się w Prochładnym, ze to już nie jest Rosja. Uderzały zwłaszcza stroje kobiet. W Groźnym, dokąd nigdy nie udało mi się dotrzeć egzotyka dochodziła do absurdu. Ksiądz Bronek opowiadał, ze strzelanina tam była codzień nawet w czasach pokojowych. Gdy się rodziło dziecko lub gdy ktoś umierał niezmiennie obwieszczała o tym seria z karabinu maszynowego lub z gwintowek. Ksiądz Bronek dojeżdżał do Ordżonikidze i do Machaczkały. W jednym z przypadkow katolikami, ktorych odszukał w stanicy Pawlowskoje byli Asyryjczycy, ktorzy emigrowali z azersko-gruzińskiego pogranicza. Z czasem wszystkie te parafie przejęli ojcowie z Irlandii, Misjonarze Serca Jezusowego. Wiele się nauczyłem od księdza Bronka. Ten tytan pracy położył na południu Rosji podwaliny odrodzenia i podobnie jak ja potem szukał wciąż nowych księży do obsługi tych miejsc. Był dla mnie natchnieniem i przykładem.

Ksiądz Janusz Blaut dotarł do nas troszkę poźniej na miejsca księdza Morawskiego w tych czasach, gdy on pomagał w Moskwie. Mieszkał na stale w Siemionowce ale obsługiwał rownież Krasnodar i kilka innych punktow. W notesiku księdza Morawskiego było Az 17 punktow dojazdowych. Nie mam pojęcia ile z tych niemieckich osiedli otrzymało z czasem status parafii. Najważniejsza była jednak parafia w Tuapse, do ktorej dotarł ze Śląska kolejny Kaplan. Niestety imienia nie pamiętam. Był na tyle zakochany w swej nadmorskiej miejscowości, ze nosa nie wychylał i na kapłańskich zebraniach widywałem go Malo. Zdaje się był trochę młodszy od pozostałych śląskich kapłanow średniego pokolenia i nie znajdował z nimi wspolnego języka. Miał inny styl, a może to ja miałem na tyle Inn styl, ze nie szukałem i nie znalazłem z nim kontaktu. Wiem tyle, ze wcześniej był w Czechach i miał stamtąd wolontariuszy. Ponadto pamiętam, ze to on właśnie otrzymał cześć funduszy przeznaczonych na kościoł w Krasnodarze. Dobrodziej z Niemiec miał zastrzeżenia co do sposobu w jaki ksiądz Andrzej Morawski korzysta z ofiar(najpierw plebania, potem kościoł) i przekazał polowe pieniędzy do Anapy, gdzie budownictwo poszło po myśli sponsora(najpierw kościoł potem plebania). Patronka parafii w Anapie była święta Jadwiga. Kościołek powstał, wiem z opowieści , na działce pewnej parafianki o imieniu Jadwiga, ktora sprzedała czy tez ofiarowała parcele dla parafii w zamian za pomoc w repatriacji. Paradoksalnie, choć Anapa była najbliższa sąsiednia z Azowem parafia, to mieszkając w Azowie nigdy nie dotarłem do Anapy i nie gościłem u siebie tamtejszego proboszcza. Ponoć jest to jedno z najpiękniejszych zakątkow nad morzem Czarnym. Po nim podjął tam prace Słowak ksiądz Jozef, ktory w wieku zaledwie 40-tu lat właśnie w Anapie zakończył krotkie swe życie…

Jozef jakiś czas był proboszczem w Saratowie. Pamiętam dzień jego przybycia i pierwsze chwile na salezjańskiej plebanii w blokowisku. Choć plebania to było kilkopokojowe mieszkanie to gdyśmy się z księdzem Edwardem tam pojawili jako goście wiosna w 1998 roku to zastaliśmy księdza Jozefa śpiącego na rozkładanym fotelu. Za jakiś czas władzę w Saratowie miał przejąć Biskup Klemens i niezadowolony z pracy polskiego Salezjanina przekazał sprawy księdzu ze Słowacji. Ponoć Salezjanin był nazbyt uwikłany w relacje ze starosta, ktory reprezentował jak to często bywa służby specjalne i nie sprzyjał rozwojowi parafii. Salezjanie pobudowali niewielki kościoł w centrum, ktory biskup Klemens nazywał katedralna kaplica.

Nie wiem jak się powiodło Jozefowi, chyba niezbyt, bo już za rok był proboszczem w miasteczku Wołgodońsk. Owszem przyjeżdżał do mnie do Azowa popatrzeć morze, bo był zafascynowany morzem. W Wołgodońsku podobał mu się zalew, do ktorego miał bliziutko, tym niemniej ciągnęło go jeszcze dalej i znalazł swa śmierć właśnie tam w Anapie w parafii św. Jadwigi. Już mnie wtedy nie było nad Donem, tym niemniej przeżyłem te historie na odległość. Potwierdziło się to o czym wielokroć sam sobie powtarzałem, ze pierwsze pokolenie misjonarzy musi wymrzeć, by jako gnoj stać się nawozem dla duchowego i materialnego wzrostu dla następcow.

Ostatnia postać, ktora chce opisać to ksiądz Marek. Chronologicznie był on drugi. Drugi po księdzu Bronku. Przyjechał razem z księdzem Morawskim w tym samym trudnym roku 1992 co i ja. Starszy ode mnie pewnie z 10 lat. Średniego wzrostu, ciemna czupryna z tendencja do łysienia. Nowiutkie złote żeby widocznie założone już w Rosji. Takim go pamiętam z pierwszego zlotu kapłanow kaukaskich w Piatigorsku. Odbyło się ono w styczniu 1993 roku. Zabrałem na ten zlot siostrę Teresę Misjonarkę świętej Rodziny i przyszłego kleryka Mikołaja, by w drodze nie było smutno i by oni rownież mieli udział w tych ważnych obradach. Nie znaliśmy się wcześniej. Nigdy tez wcześniej nie widziałem w Rosji tak uroczych miejsc. Czułem się jakbym trafił do Karpacza lub do Zakopanego. Tutaj rownież były źrodlane wody, ktore turyści pili ze specjalnych porcelanowych dzbaneczkow. Gora Elbrus widniała na horyzoncie. Odwiedziliśmy tez jakąś solankę w grocie. Już dzisiaj Malo pamiętam, owszem hotel gdzie nas zakwaterowano był na poł pusty. Widać było, ze raczej latem jest tutaj sezon a myśmy przyjechali tutaj “po znajomości”. Po obejrzeniu kurortu w ktorym zginął Lermontow każdy z nas miał okazje opowiedzieć o swej pracy o radościach i trudnościach. Już wtedy poł żartem poł serio księdza Bronka okrzyknęliśmy dziekanem. Marek był naszym gospodarzem. Miał do obsługi Mineralne Wody, Stawropol(ojczyzna Gorbaczowa) i trzeci punkt, ktorego nazwa wyleciała mi z Glowy. Zdaje się Essentuki, kolejna przystań dla gruzińskich Ormian katolikow. To cudowne okolice. Ksiądz Marek trwał tam chyba z piec lat i to jemu obiecano oddać kościoł w 2000 roku. Rzadki przypadek kiedy władze miejskie dotrzymują słowa. Nie wiem czym ich tak ujął ksiądz Marek ale z tego co pamiętam dotrwał on do tej ceremonii i potem dopiero opuścił Rosje, choć nie wiem w jakich okolicznościach, bo w tym czasie byłem już na Kamczatce.

Pewne informacje o nim docierały do mnie od Leonida Skakowskiego, ktory probował mu pomagać w jakichś kwestiach budowlanych. Był to moj dawny parafianin i starosta ze stanicy Leningradzka. To był czas burzliwej korespondencji. Leonid często zmieniał miejsce zamieszkania i front pracy. Dużo mi o tym pisał.

Obecnie mieszka w Grodnie ale pewnie to nie ostatnia przystań. Jego syn jest Kaplanem we wspolnocie franciszkańskiej w stolicy Kazachstanu w Astanie.

Z rożnych opowieści i z obserwacji wiem a raczej domyślam się, ze Markowi nie było lekko i ze tez zapłacił swoja cenę za sukces zwroconego kościoła. Kto w nim pracuje obecnie nie wiem. Pamiętam napis w języku polskim na frontonie: Chwalcie Pana wszystkie narody. Pamiętam rownież w kruchcie obok marmurowej tablicy z tekstem ojcze nasz paralelny przekład z polskiego na litewski. Po raz wtory i ostatni miałem być w Piatigorsku na wizytacji biskupiej we wrześniu 1993-go roku. To właśnie w trakcie tej wizytacji dowiedziałem się, ze maja do Rostowa przyjść Salezjanie i ze zmarł moj metropolita dosłownie parę miesięcy po przejściu na emeryturę. Był nim świątobliwy ksiądz abp Kisiel, człowiek, ktory nie przyjmował środkow przeciwbolowych twierdząc, ze bol ofiarowuje za swoich kapłanow. Te wiadomość znalem z pierwszych ust od siostry Roberty, misjonarki, ktora mu przed śmiercią usługiwała.

Księża zwłaszcza Andrzej Morawski mieli do mnie żal, ze na wszystkie spotkania kapłańskie zabieram ze sobą siostry i ministrantow, a ja właśnie miałem taki czas, ze nie chciałem i nie potrafiłem samotnie podrożować po świecie. Chciałem, żeby bliscy mi ludzie tez mieli trochę radości z obcowania z Kaplanami i z podrożowania. Byłem młodym Kaplanem i jeszcze nie rozumiałem, ze procz poważnych tematow na takich kapłańskich spotkaniach następuje rekreacja, rożne piwka, karty żarty i papieroski, ktore lepiej nie pokazywać świeckim, bo może być zgorszenie.

Ponoć na zjazdach kapłańskich kardynał Sapieha, ktory lubił sobie zapalić na przerwie rzucał hasło: “prawdziwi mężczyźni za mną” i większość rozumiała, ze zaczyna się przerwa.

Teraz kiedy wydoroślałem to przyjmuje to spokojnie do wiadomości ale wtedy ja sam się gorszyłem, ze Książa na misjach procz modlitwy i ciągłej bieganiny po świecie mogą mieć jeszcze pragnienia do rozrywki. Taki był ze mnie CKM.

Wracając do Batajska ze zlotu w Piatigorsku miałem poważną rozmowę z Mikołajem o kapłaństwie. On pierwszy raz w życiu widział na oczy tylu kapłanow z bliska. Nie wiem dlaczego ale dokładnie pamiętam, ze opowiadałem mu o losach świętego Maksymiliana Kolbe. Czuło się, ze ten chłopiec poszukuje w tym kierunku i ze obcowanie z ludźmi wierzącymi jest dla niego najlepszym pokarmem.


Podlasiacy


Zanim ktokolwiek jednak z kapłanow pojawił się na połnocnym Kaukazie już tu pracował ksiądz Bogdan Sewerynik rodem z Węgrowa czy tez raczej z Sokołowa Podlaskiego(obecnie diecezja drohiczyńska), nie pamiętam dokładnie. Chodzi o te samo miasto, z ktorego na misje wyjechała ogromna ilość kapłanow w tym rownież wspomniany wcześniej ksiądz Jurek Krolak salezjanin.

Ksiądz Bogdan rozpoczął prace jako kapelan Budimexu zdaje się jeszcze w dalekim 1990-m roku. Obsługiwał pewne punkty na Krymie, gdzie docierali polscy robotnicy z Budimexu ale przede wszystkim pracował w Soczi.

On rownież dojeżdżał rok czasu do Rostowa nad Donem odprawiając co miesiąc msze święte, on mi przekazał parafie w czasie wizytacji biskupiej 21 lipca 1992-go roku. Mąż Opatrznościowy. Budowniczy kościoła w Soczi, fundator parafii w Tuapse, Lazarewskoje i w Adlerze. On rownież zapoczątkował duszpasterstwo i akcje humanitarna w pogrążonej w kryzysie Abchazji.

Po Bogdanie Soczi i Suchumi objęli dwaj bracia (zdaje się bliźniacy ale tez nie jestem pewien, bo tego drugiego nigdy nie spotkałem) rownież z siedleckiej diecezji. Nie pamiętam ich nazwisk tyle tylko pamiętam, ze ksiądz Darek otrzymał funkcje wikariusza biskupiego. W Soczi właśnie skoncentrowało się wiele akcji letnich związanych z odpoczynkiem dzieci i młodzieży.

Parafia w Soczi to podarunek Opatrzności. Powstała w chwili kiedy to Budimex już kończył wznoszenie kolejnego hotelu i miał zamiar opuścić miasto tym samym miała się zakończyć misja kapelana. Ksiądz Bogdan, ktory podrożował nieustannie odnajdując katolikow w Krasnodarze w Piatigorsku i Stawropolu nie dostrzegał długi czas ich istnienia w samym Soczi. Paradoksalnie ich było tam najwięcej.

Złożyło się tak, że to miasto polubił nie tylko Stalin, ktory je utworzył i dal mu obecny rozmach ale rownież katolicka diaspora Ormian z okolic Ahalciche i Ahalkalaki. Salezjanie, duszpasterze z Gruzji mieli wiele żalu do księdza Bogdana, ze zajął się duszpasterstwem wśrod Ormian nie znając ich języka, obyczajow i obrządku. Siłą rzeczy nastąpiła latynizacja wschodnich chrześcijan i rusyfikacja młodszego pokolenia. Tak to już bywa w życiu. Znając pozycje drugiej strony musze powiedzieć, ze mimo tego zaocznego konfliktu parafianie bardzo polubili księdza Bogdana i jego następcow. Włączyli się niesamowicie aktywnie w Zycie parafii i poźno teraz roztrząsać w jakim się oni obrządku modlą, dobrze ze nie są poganami.

Tutejszy Caritas w Soczi to jeden z najmocniejszych oddziałów w Rosji i myśmy rejestrując Caritas Priazowia wzorowali się na ich doświadczeniach. W wielu sprawach także budowlanych doświadczenia księdza Bogdana były natchnieniem dla kolegow budowniczych w Rostowie, Krasnodarze Tuapse etc.

Ksiądz Bogdan w uznaniu zasług był przeniesiony do Moskwy i w 1999 roku otrzymał tytuł kanonika i wikariusza generalnego Apostolskiej Administratury.

Były to ciekawe chwile w życiu kościoła w Rosji. Jeszcze wtedy mieliśmy nadzieje, ze będzie zwrocony kościoł św. Piotra i Pawła w Moskwie, ktorego proboszczem został naznaczony ksiądz Bogdan. Wiem, ze miał z tym wiele udręki i wykorzystał wszelkie możliwe sposoby by świątynię przywrocić kościołowi. Tym niemniej nic z tego nie wyszło. Zmęczony i zdegustowany narastającą nerwowością wyjechał z Rosji na własną prośbę tuz przed fala wydaleń. Niewykluczone, ze gdyby sam nie wyjechał wpisałoby go na czarna listę za liczne zasługi dla kościoła katolickiego jakie niewątpliwie tak w Soczi jak i w Moskwie posiada. To kolejny przykład na to jak Rosja wyciąga z człowieka wszelkie soki i…zapomina, bo nie słyszałem, by ksiądz Bogdan procz tytułu kanonika i osobistej satysfakcji cos ze sobą zabrał z Rosji. Jak to bywa, z małą walizeczka przyjechał i taki sam bagaż wywiozł.


Misjonarze Serca Jezusowego


Słabo poznałem i poźno tych kapłanow przybyłych z Irlandii wiosna 1996-go to znaczy w tym czasie gdy odchodził na połnoc Rosji nasz dziekan Bronek a wracał z Moskwy ksiądz Morawski. Ujrzałem ich po raz pierwszy na rekolekcjach kapłańskich w Siemionowce. Nie pamiętam kto głosił ale pamiętam, ze poproszono mnie abym dla tych trzech księży z Irlandii tłumaczył na angielski. Chwilami się gubiłem probując znaleźć odpowiednie słowa dla subtelnej rekolekcyjnej materii ale ksiądz Michael starszy Kaplan i przełożony grupy z wyrozumiałością kiwał głową. Jak się potem okazało przez wiele lat był prowincjałem swego zgromadzenia gdzieś w Afryce. Niedługo zabawił u nas na Kaukazie. Po roku czasu ksiądz Biskup Klemens zabrał go do siebie do Saratowa.

Jego wspołbracia z początku tradycyjnie mieszkali w Prochladnoje ale potem jednak wybrali Nalczik, stolice Kabardino Balkarii. Zaleźli dobra lokacje dla kościoła. Nie wiem czy to właśnie w tym mieście stary kościołek zamieniono na dom mieszkalny czy nawet na studio radiowe, dość na tym, ze nowa lokalizacja była gdzieś po sąsiedzku. Z czasem do księży dołączyły jeszcze siostry Misjonarki Miłości Matki Teresy z Kalkuty.

Jedyne miejsce w saratowskiej diecezji gdzie pracują te niezwykle kobiety.


Verbo Incarnato


To niesamowite Zgromadzenie poczyna sobie dość śmiało na całym świecie ale zwłaszcza na misjach i to rownież na Wschodzie. Ojca Raula, ktory przyszedł pracować na miejsce Karmelitow w jednej z moich parafii w Taganrogu zapamiętałem dobrze z naszych spotkań kapłańskich w Saratowie.

Miał bardzo przekonujący wzrost i spora tusze co w zestawieniu z jego dziecięcą fizjonomią i z jego ciemna skora czyniło go bardzo oryginalna postacią na naszym horyzoncie.


Werbiści


Pamiętam twarz jednego młodego werbisty, ktory objął placowkę w Tambowie. Był to bardzo szczęśliwy człowiek, bo w Tambowie udało się odzyskać stary kościołek.

Miał na imię Jozef i twarz tego Kaplana wydawała mi się znajoma. Jakoś na rożnych spotkaniach w Saratowie nie było możliwości pogawędzić i nigdy się nie dowiem ale miałem wrażenie, żeśmy się już z nim spotykali na Białorusi, ze to ta sama osoba, ktora jakiś czas obsługiwała mińską katedrę w dalekim 1992-m roku, ze bywałem u niego w gościach razem z dzieciakami z Zabiela, tuz przed wyjazdem do Rosji.

Werbiści są szczęśliwi podwojnie, bo maja jeszcze parafie w Moskwie. Długie lata poszukiwali lokalizacji ale ostatecznie wykupili jakiś dom kultury i z tego co słychać trwają tam solidne remonty. Sprawę pilotował niezmordowany ksiądz Jagodziński, ktorego cala Rosja znała z krotkich felietonow w gazecie Swiet Ewangelia.

Z czasem dotarli Werbiści rownież do Irkucka i Błagowieszczeńska ale to już oddzielna historia. Przyjdzie czas i na ta syberyjska opowieść.



Redemptoryści


Podobnie jak Werbistom udało się rownież młodym Kaplanom z Orenburga. Odzyskali oni kościoł i pracowali z wielkim animuszem. Włączali się w wiele diecezjalnych inicjatyw ale rownież prowadzili akcje informacyjna w Polsce zapraszając do siebie do Orenburga Radio Maryja, by naświetlić rożne uroczystości takie jak zwrot kościoła.


Loretanki


Choć sąsiadowaliśmy bardzo blisko ja pod Rostowem one w Soczi, i długie lata to jednak żadnej z siostr Loretanek nie pamiętam z imienia. Nie pamiętam tez żadnej szczegolnej sytuacji związanej z ich posługą. Po prostu były i robiły swoje.

Wiem, ze maja statuty oparte na regule Benedyktyńskiej, ze skoro tak to musza “pracować się i modlić” mają centrum w Warszawie na Pradze przy katedrze świętego Floriana. Jako założyciela czcza błogosławionego księdza Kłopotowskiego, ktory wybrał dla siostr ten sam charyzmat co ojciec Maksymilian Kolbe dla swoich niepokalanowskich braci czyli szerzenie słowa Bożego poprzez środki masowego przekazu. Siostry wydawały niegdyś i nadal. Wydaja pismo kolorowe “Rożaniec“. Odwiedzałem niegdyś pod Mediolanem drukarnie we Włoszech, ktora PROWADZA TE SAME SIOSTRY. To one dla nas drukowały skrocony mszalik czterojęzyczny.


Misjonarki Miłości


Parę lat temu dowiedziałem się, ze są w Nalczyku na Kaukazie Misjonarki Miłości.

Opowiedziała mi o tym przełożona z Kijowa. Pomagała mi ona zbierać papiery i pisać podanie w sprawie ewentualnego przyjazdu tych siostr na ukraiński Donbas. Przełożona lojalnie uprzedziła mnie, ze takich podań mają w Kalkucie cala gore i Male szanse, ze w najbliższym czasie Przyjma trzeci punkt poza Kijowem. Drugi miał być w Odessie, siostry nie powiedziały jeszcze nie ale mają dylemat. “Niech się jednak ksiądz nie zniechęca” - dodała, “bo w Nalczyku się bardzo modlili i sprawa się dokonała zaledwie w przeciągu poł roku“. W tym momencie przypomniałem sobie, ze starania o przyjazd siostr na Sachalin tez trwały zaledwie rok…

Rosja to kraj szczegolnie uprzywilejowany i ulubiony gdy chodzi o emocje. Wielu misjonarzy z całego świata marzy aby tutaj trafić. Może to efekt owocu zakazanego, może z tego samego powodu tak wielu marzy o Chinach. No coż, marzenia są właśnie takie, im cos zdaje się odległym i niedosięgłym, tym bardziej się tego pragnie


Eucharystki


Siostry Eucharystki były głównie w miasteczku Marks pod pilnym okiem proboszcza a potem biskupa Klemensa Pickiela. Tam miały swoj nowicjat i dom prowincjalny.

Pochodzą z Litwy tak jak ich założyciel Błogosławiony arcybiskup Jerzy Matulewicz.

W czasach sowieckich były siostrami bezhabitowymi, kiedy te czasy minęły maja już czarny stroj z białym kołnierzykiem podobnej formy jak u redemptorystow oraz tradycyjny welon czarny z biała podkładka.

Nic szczegolnego nie ma w tym ubiorze. Szczegolny jest charyzmat tych siostr do prowadzenia duszpasterstwa w warunkach sowieckiej Rosji i dziś w poranionych ateizmem postsowieckich krajach takich jak Kazachstan, Gruzja, Rosja, Litwa.


Misjonarki Świętej Rodziny


Podobnie jak Eucharystki do pracy w warunkach podziemia w szczegolny sposob były predysponowane siostry Misjonarki Świętej Rodziny założone przez Bolesławę Lament w 1905 roku w Mohylowie na Białorusi. Ciekawym hasłem życia Bolesławy była formuła: “Dzieła boże klęsk nie znają”. Siostry prowadziły domy w Petersburgu, w Finlandii i w Estonii wszędzie poszukując charyzmatycznej posługi w środowisku wielowyznaniowym, toteż wypędzone z ZSRR osiedlały się głównie na polskich kresach. Gdy i kresy odpadły od Polski zachowały się w formie szczątkowej zwłaszcza w Wilnie, w Pińsku i w paru innych ośrodkach skąd po upadku Związku Sowieckiego wspolnie z siostrami z Polski rozpoczęły swe odrodzenie na Wschodzie zwłaszcza na Białorusi i w Rosji, głównie w Moskwie. Dom Generalny na Białorusi w Baranowiczach powstał dzięki dobrej wspołpracy z Werbistami. W Moskwie było podobnie, natomiast w Rostowie nad Donem siostry przetrwały siedem lat głównie “z litości” dla mnie i z nadziei na wspołpracę z Salezjanami, ktora się niestety nie ułożyła i z chwila mego wyjazdu na Syberie siostry “zwinęły placowkę”, co mnie do dziś martwi. Można tego było uniknąć dla dobra ludzi. Rostow zasługiwał na obecność siostr, to wielkie miasto i następcy księdza Edwarda szybko to zrozumieli sprowadzając do Rostowa z Ukrainy siostry Honoratki.

Zacznijmy jednak po kolei jak ta wspolna przygoda się zaczęła…

Los tak chciał, ze pierwszymi pomocnicami w misjach na Kaukazie były siostry Misjonarki Świętej Rodziny, z ktorymi zetknąłem się jeszcze w Białymstoku. Widywałem je na ulicy Zielnej dokąd nasz kolega z roku chodził sobie szyć sutannę.

Kilka razy rownież odwiedzałem kaplice błogosławionej Bolesławy wypraszając sobie łaskę pracy na Wschodzie. Nigdy bym nie pomyślał, że Bolesława w tak dosłowny sposob zechce mi pomagać posyłając nad don swoje siostry. To było bardzo zaskakujące i niepojęte.

Okazuje się, ze jedna z siostr, ktora szła w pielgrzymce papieskiej z Białegostoku do Grodna z relikwia błogosławionej dosłownie ze Mszy beatyfikacyjnej i ktora wydala mi się bardzo sympatyczna i pomocna trafi właśnie do mej parafii. To tak jakbyśmy te relikwie nieśli wspolnie nie tylko do Grodna ale potem dalej aż nad sam Don.

Siostra nazywała się Pawła i jeszcze nieraz będę wymieniał to imię, bo choć żyliśmy jak pies z kotem to jednak byłem pod wielkim wrażeniem tej nietypowej juniorystki. Ona potrafiła bardzo wiele. Zjednywała sobie ludzi, w lot pojmowała i robiła to o co się ja prosiło. Tak przynajmniej mi się zdawało z początku.

Najpierw jednak zapoznałem siostrę Annę, ktora Szla w pielgrzymce z Rygi do Agłony. Widać było, ze ciekawi ja moja osoba ale nie przyznawała się mi, ze to ona właśnie jeździła do Rostowa na oględziny domku dla siostr w Rostowie, ze to ona opiniowała sprawę przyjazdu siostr do Rostowa.

Pochodziła z Wilna i była w stałym kontakcie z siostra Teresa, ktora długie lata spędziła jako siostra w podziemiu i nie miała typowych nawykow klasztornych.

Po raz pierwszy zdaje się w życiu jadąc do Rostowa nad Donem zaczęła ubierać habit zakonny na codzień, bo wcześniej w czasach sowieckich to było niemożliwe. Była niskiego wzrostu miała drobna figurę, niewysoki wzrost i wyraziste żeby jak u myszki. Głośny rozbrajający śmiech i dusze chuligana z czego znana była nie tylko na Litwie lecz rownież w Polsce.

Siostra Teresa Przybyla razem ze wspołsiostrą Janina.

Janina pochodziła z Kurpi. Była cicha, zamknięta. Miała duże wyraziste wręcz choleryczne oczy i taki sam charakter. Nie od razu dało się to dostrzec, bo wyraźnie pracowała nad sobą i poprzez samodyscyplinę potrafiła robić wrażenie “miękkiej i puszystej” jak to się w Rosji mowi.

To właśnie ta siostra polubiła Batajsk bardziej niż Rostow przy pierwszych oględzinach i dodała mi odwagi gdy się wahałem co robić.

Janina jak kot chodziła swoimi drogami i nie zważała na nikogo gdy była zdeterminowana cos robić. Miała pewne zdolności muzyczne a jeszcze większy zmysł organizatorski i pewne zamaszki dyktatorskie, co z czasem dało niezły rezultat gdy objęła ster rządow. Tymczasem przełożoną była Teresa, ktora znajdowała wspolny język w poł słowa z Pawłą, nieźle dogadywała się ze mną ale gryzła się strasznie z Janina i długi czas nie mogłem pojąć kto szuka guza i po co.

Tym nie mniej niemalże rok nie patrząc na trudności siostry pracowały z oddaniem i miały niemało sukcesow, ktore ocenić można dopiero z perspektywy czasu. Za sukces uznam choćby sam fakt, ze ani one ani ja nie zrezygnowaliśmy z podjętej misji i doprowadziliśmy wspolnie parafie w Rostowie do stanu “używalności” to znaczy przekazaliśmy po roku czasu placowkę Salezjanom w podwojonym składzie w porownaniu z tym co zastaliśmy z własną parcelą, kapliczką i planem budowy kościoła. Malo tego, z terenu parafii było 4 klerykow i jedna siostra zakonna.

W grupie klerykow jeden Ormianin, ktory wybrał Salezjanow. Jeden chłopiec pochodzenia ukraińskiego Zenia Tarasov, Mikołaj Dubynin, pochodzenia białoruskiego i typowy kozak doński Sergiej z Nowoczerkaska.




Starowiercy


Na terenie Rostowa zachowała się wielka świątynia starowiercow.

Trudno mi powiedzieć co to za gałąź, bo są tzw. Popowcy i bezpopowcy. Mam wrażenie, ze rostowscy starowiercy posiadali księży czyli popow a nawet biskupa ale ja miałem rozmowę w 1992 roku z jakimś bardzo fanatycznym diakiem, ktory negował nie tylko wszystko co prawosławne ale rownież odmawiał czci i wiary wszystkim innym wyznaniom. Ta katedra znajdowała się na zboczu nieopodal bulwarow. Nigdy więcej tam nie chodziłem, po prostu nie było kiedy.


Prawosławni


Prawosławni w Rostowie mieli ogromna katedrę na centralnym rynku nieopodal rzeki Don. Pięknie się prezentowała gdy się patrzyło na miasto z drugiej strony rzeki czyli od południa. Gdy pierwszy raz byłem w Rostowie z naszym arcybiskupem i z księdzem Bogdanem to przyjmował nas w swej rezydencji biskup azowski Sergiej, ktory pełnił funkcje pełniącego obowiązki. Ordynariusz był nieobecny, bo przeniesiono w tym czasie do Kijowa. Nazywał się Wladimir Sabodan. Był on cenionym hierarcha wiec odesłano go w ojczyste strony, by ratować rozpadający się na części kościoł. Jego następcę rownież Wladimira poznaliśmy rok poźniej na podobnej audiencji lecz po roku i jego przeniesiono do Petersburga i jest tamtejszym metropolita do dziś. Biskup Włodzimierz zdawał się dla nas życzliwy i nawet radził mi chodzić z brodką, by ludzie mnie lepiej odbierali. To zgodne z tutejsza tradycja dodał i ksiądz arcybiskup Kondrusiewicz mu przyklasnął. Za jakiś czas odpuściłem solidna brodę i tak jest do dziś. Mam żal do tego władyki, ze nie powstrzymał fali agresji i ksenofobii ze strony kozakow z jaka się napotkaliśmy w swej pracy w Batajsku. Potem niestety i on sam stal się ofiara nienawiści z ich strony co potwierdza regule, ze kto mieczem walczy ten od miecza ginie. Kolejnym władyką w Rostowie był stosunkowo młody hierarcha, ktory spędził 10 lat w Izraelu. Przyjął mnie i księdza Edwarda na audiencji w 1994-m roku ale był dość nieufny. Biskupa Azowskiego los rzucił do Saratowa i miał on tam dość poprawne stosunki z katolikami. Salezjanin, ktory tam pracował prowadził nawet wykłady dla prawosławnych klerykow.


Żydzi


Niedaleko od rynku i po sąsiedzku z mostem nad Donem znajdowała się potężna synagoga, do ktorej zaglądałem kilkakroć. Najbardziej wbiła mi się w pamięć wizyta na Nowy 1993 rok, pisze nowy choć chodziło o liturgie z początku września, bo właśnie w tym czasie Żydzi celebrują nowy rok. Zaprowadziła mnie tam znajoma z pielgrzymki do Polski pani Maja Abramowa z zawodu zdaje się prawniczka a hobby jej była bioenergoterapia. Takich dziwnych miewałem znajomych w Rostowie. Jak się potem okazało i takie znajomości były potrzebne, by trwać w tych okolicach i funkcjonować. Żywioł żydowski jest elementem dość żywotnym na terenie całej Rosji i nierzadko SA to potomkowie polskich Żydow, ktorym udało się ocaleć . Nazwiska maja bardzo często polskie i dlatego mnie rownież kojarzono nieraz jako osobę żydowskiego pochodzenia.


Muzułmanie


Jeden z kolegow w podstawowce pod wrażeniem trylogii nazwał mnie na boisku Azja Tuchajbej - trzy ryby sina woda na piersiach pisane.

Trochę mnie to zabolało, bo Azja nie był sympatyczna postacią w filmowej wersji Sienkiewiczowskiej powieści. Dziś jednak kiedy coraz więcej Tatarskich dzieci spotykam na drodze swego życia, wyczuwam jakąś nutkę proroctwa w tym przezwisku. Przyznam, ze intrygowali mnie Tatarzy zawsze. W średniej szkole spotkałem pierwsza żywą Tatarkę psorkę od matematyki Aisze Szehidewicz i polubiłem ja od pierwszego wejrzenia. Polubiłem jej fryzurę, gesty i specyficzny akcent. Była zadziorna, kokietkowata ale mądra. Duże wyraziste oczy, krotka fryzura chłopięca, niewysoka. Bardzo kobieca na dodatek i sympatyczna nad wyraz. Gdy zmarł jej tato opisała nam bardzo mężnie przebieg ceremonii. To jedyny raz kiedy pozwoliła sobie abstrahować od tematu. Jako kleryk na pierwszym roku odwiedziłem w Białymstoku na Piasta niewielki domek modlitwy, w ktorym spotykali się białostoccy Tatarzy. Podobały mi się ich egzotyczne fizjonomie. Dostrzegłem, ze mężczyźni na starość maja bardzo owalne twarze, skąpe wąsiki, mały zarost na brodzie i wydłużone końcowki uszu.

Potem jeszcze w Dokszycach na Białorusi widziałem wielkie cmentarzysko tatarskie obok katolickiego z małymi piramidkami z arabskimi sentencjami i połksiężycami. Byłem tez na cmentarzu i w meczecie w Bohonikach.

Gdy trafiłem na Kaukaz to byłem przekonany, ze będę ich spotykał na codzień. Owszem miałem w parafii tatarska parę, ktorym dałem ślub kościelny ale miałem z nimi sporo kłopotu, bo kobieta okazała się energoterapeuta i w naszej parafii bez mojej wiedzy za plecami agitowała i wyszukiwała sobie zwolennikow czy tez klientow do swych praktyk.

Muzułmanie na ulicach Rostowa czasami witali się ze mną swym tradycyjnym Salom Alejkum. Dzięki temu wyczuwałem, ze się ze mną identyfikują, ze maja mnie za swego. Jeden raz zdarzyło mi się ochrzcić pewna Azerkę, ktora miała Ormianina za męża i dałem im ślub kościelny, potem częściej ja widywałem na Mszy świętej niż jej męża Mkrtycza, ktory ponoć był kuzynem jakiegoś księdza.

Na codzień miałem Malo do czynienia z muzułmanami i pamiętam jedynie, ze w Rostowie długi czas trwał jakiś protest obok dawnego budynku meczetu, ktorego władze nie zwracały. Po kilku latach gdy byłem już na Kamczatce parafianie pokazywaliśmy rowy wykopane pod fundament meczetu z satysfakcja informowali mnie, ze protesty mieszkańcow spowodowały wstrzymanie budowy.

Dużo meczetow widywałem w Astrachaniu. Były to jednak niewielkie budowle.

Bezpośredni kontakt z Mułłą miałem na tzw. Okrągłym Stole w Eliście na Wielkanoc 1994-go roku. Był to akurat astrachański mułła w eleganckim szarym czabanie biała koszula, krawat i subtelny turban. On to właśnie dostrzegł pewien zgrzyt w wypowiedziach mnicha Zosimy, ktory “najeżdżał” tradycyjnie na sekty. Powiedział bardzo mądrze i trafnie oraz po męsku, ze Kaplan ktory dyskredytuje kapłanow innych wyznań sam siebie dyskredytuje.

Poprzez ta wypowiedz nabrałem dużej sympatii do tego konkretnego Mułły i do muzułmanow w ogole.

Gdy trafiłem na Zabajkale miałem w Czycie długą rozmowę z młodym Mułłą, ktory przy pożegnaniu powiedział do mnie, ze uważa mnie za muzułmanina.


Buddyści


Gdy zdawałem na studia w Krakowie w 1982 roku spotkałem chłopaka na łyso ostrzyżonego w tybetańskim stroju. Moj kolega go znał wiec się przywitali. Nie był to azjata a egzaltowany Polak, student. Pomyślałem sobie, ze rownie dobrze w naszych czasach można się egzaltować Chrystusem i w wielu klasztorach znaleźć nie mniej egzotyczne ubranka. Tym niemniej w głowie pozostało cos, jakiś robak gryzł. Doszło do mojej mozgownicy, ze Azjaci też zajmują się misjami i probują przekonać Europe o sprawiedliwości swego światopoglądu. To właśnie w Eliście w Kałmucji w 1994-m roku odwiedziłem pierwszy raz w życiu buddyjski dacan i ujrzałem tzw. Gilunga.

Mężczyzna tez był ubrany po tybetańsku. Rozmawialiśmy po angielsku. On nie miał kompleksow, był oryginalnym Tybetańczykiem z Indii świetnie władał angielskim językiem i miał pewne wyobrażenie o kościele. Nawet pochwalił katolikow za misyjny zapal. Powiedział, ze się u nas uczą i że już maja misjonarzy w Hiszpanii.

Świątynia w Eliście w tamtych czasach to był zwykły domek specyficznie pomalowany na żółte jaskrawe, czerwone i zielone barwy. Przyznam, ze lubię taką gamę kolorow. W środku tron z portretem dalajlamy. Podwyższenie z gongiem, bębnem i księgami zawiniętymi w chusteczki. Pod sufitem swego rodzaju klosze ze zwisającymi filakteriami. Mnostwo poduszek. Kadzidełka, Male miseczki z ryżem, ziarnem, grosiki i papierowe pieniądze rozsypane na stoł obok tronu. Przy wejściu do świątyni kilka obracających się na szpilce bębnow z modlitwami w środku.

Podobne domki miałem jeszcze ujrzeć w Agińsku i w Czycie.

Jakiś czas nie potrafiłem rozrożniać Kałmukow od Koreańczykow. Tym niemniej teraz dostrzegam, ze Buriaci, Kałmucy i Mongołowie, ktorzy pochodzą z tego samego rodu i rozumieją swe dialekty maja ciemniejsza cerę i bardziej owalne twarze niż Koreańczycy.

Owszem wśrod Koreańczykow tez spotyka się buddystow ale ci liczni napotkani przeze mnie w okolicach Rostowa(60.000 w obwodzie rostowskim) byli protestantami albo niewierzącymi. Nam katolikom mimo prob nie udało się absolutnie znaleźć wspolny język z miejscowymi Koreańczykami. Owszem ochrzciłem dwie Male metyski i zaprzyjaźniłem się z kilkoma podrostkami i nic poza tym…

Buddyści podobnie jak muzułmanie intrygują mnie do dziś, tym niemniej nie egzaltuje się i kogo mogę przestrzegam przed tym. Mam zawsze na uwadze ostrzeżenie Papieża zawarte w książce “Przekroczyć prog nadziei”, gdzie mowa jest o poziomie duchowości. Po pierwsze wschodnie systemy etyczne religia sensu stricte nie są, bo sam Budda proklamował ateizm i jedynie uczył żyć poczciwie, by się rozpłynąć w nicości, po drugie tam gdzie buddyzm osiąga szczyty duchowości tam dopiero zaczyna się katolicki katechizm a do wyżyn medytacji jakie osiągał Jan od Krzyża czy Teresa z Avila żaden Buddysta nie dochodzi.

Ponadto w innych opracowaniach znalazłem argumenty mowiące o rozprawach buddyjskich mnichow na katolickich misjonarzach, co trochę demaskuje obiegowa opinie o tolerancyjności Buddystow. Malo tego, okazuje się, ze buddyści w Kambodży kolaborowali z czerwonymi Khmerami.

Ja osobiście mam z Kałmucji dobre wspomnienia i nikt poczynając od zdeklarowanego Buddysty Prezydenta Ilumżinova a kończąc na miejscowych mnichach i prostych ludziach przykrości mi nie robił z powodu mojego wyznania tym niemniej ostrożność nie zawadzi. W Rosji Buddyzm zapisano konstytucyjnie jako religie tradycyjna i mnisi buddyjscy tym sposobem trafili do elitarnego klubu nietykalnych. Muzułmanow, Żydow, Buddystow i Prawosławnych żadna przykrość w Rosji nie może spotkać. Co innego protestanci i katolicy. Ci musza się trzymać na baczności, bo wedle papierow tradycyjni nie są…


Rostow


Rostow to mała stolica Federalnego Okręgu Połnocnego Kaukazu. Ma grubo ponad połtora miliona mieszkańcow. Istnieje około 300 lat jako miasto przygraniczne a na początku twierdza świętego Dymitra Rostowskiego, w skrocie Rostow. Cecha charakterystyczna wszystkich rosyjskich miast i świadectwem przynależności do wschodniej cywilizacji są ogromne bazary, na ktorych toczy się życie.

W latach 90-tych wielkie zabrudzone bazary pełne psow, kotow i rożnych innych mniejszych żyjątek stały się dla mnie symbolem kraju. Przedłużeniem bazaru czy jego filia jest każde większe skupisko ludzkie jak dworzec, lotnisko, przystanek metro czy autobusowy, nawet foyer teatru, urzędu, kina czy szkoły.

Z niektorych miejsc bazary znikają ale pojawiają się w innych. Na Ukrainie dostrzegłem tendencje, ze na miejsce bazarow pojawiają się supermarkety, tym niemniej folklor tych miejsc pozostaje w ludzkiej mentalności. Na bazarze nikt nie dba o ubior, słownictwo i wykształcenie. Tam nie ma komputerow i aparatow kasowych. Tam się ludzie głośno targują, śmieją, plują i wyprożniają w byle jakich wychodkach. Nie brak tutaj oberwańcow, ktorych wcześniej mogłem oglądać tylko w kinie. Tłumy żebrakow beznogich, bezrękich i ślepych. Niemało cyganek. Sporo szulerow proponujących grę w karty lub jakieś inne zabawy. Na każdym rogu Azer lub Ormianin z szaszłykarnia, setki staruszek wysiadujących klientow jak kury na jajkach byle sprzedać parę szklanek z ziarenkami suszonego słonecznika lub dyni.

One rownież targują papierosami i czekoladkami. Ziarenka nasypuje się w trojkątne torebeczki z gazety, wszystko to niezbyt czyste. Nad rzędami stołów gdzie się sprzedaje mięso lub ryby spokojnie sobie latają muchy. Po wąskich przejściach w tłumie kupujących szwendają się liczni kieszonkowcy, zresztą to co tu się sprzedaje jeszcze niedawno zostało gdzieś ukradzione, zwłaszcza w tych miejscach gdzie leżą towary żelazne, części samochodowe, klamki uchwyty. Owszem milicja chodzi i sprawdza, ale jeszcze ważniejsi od milicji są tu reketierzy czyli chłopcy kontrolerzy, ktorzy niby dbają o porządek i bezpieczeństwo a tak naprawdę pobierają haracz ze wszystkich sprzedawcow.

Na miejsce rekietu lub wspolnie z nim na rynku polowaniem zajmują się pięknie staroświecko odziani kozacy, ktorzy pod koniec lat 90-tych coraz głośniej artykułowali hasło “gnać czarnych”. W miarę jak rosły nastroje anty czeczeńskie podsycane zewsząd rownież poprzez usta politykow a potem prasy i telewizji. Kontrola człowieka ciemnowłosego z niegolona szczecina na twarzy to obrazek na co dzień. Ja tez chwilami popadałem w ręce takich kontrolerow i nie pomagała sutanna.

Rostow to typowe miejsce do ktorego pasuje ten opis, choć można to było dostrzec i w innych kaukaskich miastach i miasteczkach.

Centralny plac, miejsce gdzie kiedyś stała katedralna cerkiew ma teraz pomnik Lenina w poniżej jakieś sylwetki kozackiego folkloru.

Niedaleko na tym placu Urząd Obwodowy a naprzeciw Urząd miejski zawsze konkurujące ze sobą. W kierunku na zachod dworzec kolejowy . Po drodze na dworzec największy rynek w mieście i obecna katedra z wielka dzwonnica o złoconych kopulach

Na wschod od centrum lotnisko a po drodze Muzeum krajoznawcze, teatr Lalkowy gdzie parę miesięcy odprawiałem i korpusy uniwersytetu, ktory czasem jest nazywany warszawskim, bo się z Polski ewakuował tutaj właśnie po wybuchu pierwszej wojny światowej.

Lotnisko jak rzekłem leży we wschodniej części miasta rownolegle wzdłuż Donu obok dzielnicy Aleksandrowka i miasteczka Aksaj, w ktorym składane były koreańskie auta Daewoo.

Jadąc od centrum w stronę lotniska mijamy stara dzielnice ormiańską Nahiczewań. To było niegdyś oddzielne miasto założone w czasach Katarzyny Wielkiej, ktora kolonizowała Południe Rosji sprowadzając z Krymu Ormian i Grekow. Takich ormiańskich miasteczek wokoł Rostowa jest sporo. W dzielnicy Nachiczewan jest ogromny teatr na placu Karla Marxa przypominający swymi kształtami traktor. Dalej na wschod jest ogromne ormiańskie cmentarzysko. Po drugiej stronie Donu jest dzielnica zwana Lewy Brzeg pełna kafejek, sanatoriow i obozow dziecięcych. Tam tez zaczyna się miasteczko Batajsk i trasa na południe do Władykaukazu na Czeczenie, Gruzje i Osetie oraz na Abchazje i do Soczi. Najgorętsze miejsca na świecie pod względem klimatu i aury wojennej.

Rostow posiada schemat ulic podobny jak w miastach amerykańskich są tzw. linie czyli przecznice i kwartały czyli dzielnice. Największe masywy to Rostow Zachod na trasie do Taganrogu gdzie mieści się mnostwo akademikow i najwyższe w mieście domy. Masyw jest dość wysoki zwłaszcza za torami kolejowymi, idzie rownolegle wzdłuż Donu i w miarę jak teren się obniża zaczyna się w pobliżu rzeki strefa domkow jednorodzinnych. Troszkę dalej na połnoc rownolegle idzie dzielnica wybudowana przez Turkow za niemieckie pieniądze tzw. Wojenwied, czyli dzielnica wojskowa. Na osiedlu połnocnym jest piękna ormiańska świątynia Surb Hacz i korpusy Uniwersytetu Pedagogicznego.

Jedna z centralnych ulic wiodących od portu rzecznego na połnoc nazywa się Budionowskij i można ta trasa dotrzeć do ZOO i do Instytutu Kolejowego tzw. RiZT.

Stamtąd już niedaleko do parku Kornela Czukowskiego i do Sadowej Roszczy czyli kościoła katolickiego. Rownolegle do tej trasy w kierunku wschodnim idzie ulica Lenina, ktora prowadzi do pomnika Gagarina i Brackiego cmentarza, dalej pomnik Lenina i stamtąd tez już jest niedaleko do kościoła. Ulica Lenina tez wiedzie do wspomnianego Surb Hacz, kończy się wielkim cmentarzem miejskim od ktorego skręcając na lewo na tzw. Kamionkę można dotrzeć do Iwerskiego Monastyru żeńskiego. Dalej dojedziesz do obwodnicy i wylecisz na Taganrog. Jeśli od cmentarza skręcić na wschod to trafić można na tzw. Sielmasz czyli fabrykę kombajnow i innych maszyn rolniczych oraz na trasę do Nowoczerkaska, ktora wiedzie na Moskwę. Zaledwie 1200 kilometrow do stolicy.


Nowoczerkask


Nowoczerkask ma podobnie jak Rostow dość szeroki ulice i typowe bulwary.

To dawna stolica wojska Dońskiego i wszystko tu przypomina o dawnej świetności. Katedra, ktora stoi na trochę sennym brukowanym rynku podobno 3-krotnie zapadała się pod ziemie gdy ja wznoszono. Na połnocnej pierzei wielki pomnik na cześć kozaka Jermaka, ktory podbił i upokorzył Syberie. Podobnie jak Rostow, Nowoczerkask leży na kilku wzgorzach. Rownież tutaj przepływa wpadająca do Donu niewielkich rozmiarow rzeka. Zwiedzanie można zacząć od połnocnego zachodu czyli od dworca autobusowego. Idąc na wschod spotkamy Politechnikę i tam Kociole oraz kirchę.

Dalej wspomniana katedrę i dworzec kolejowy. Po drodze do katedry kozacka parafia świętego Aleksandra Newskiego, naprzeciw muzeum ze słynna płyta azowska wskazująca na relacje Azowa z Wenecja w średniowieczu. Na wylocie na połnoc można dostrzec ładny luk tryumfalny zbudowany na cześć zwycięstwa nad Francuzami.


Batajsk


Miasto tranzytowe w drodze na Kaukaz. Około sto tysięcy mieszkańcow. Niegdyś ważny węzeł kolejowy. Leży na mokradłach po lewej stronie Donu i często jest zalewane. Paradoksalnie odczuwalny jest w mieście brak wody pitnej. Dzieli się na dwie lub nawet trzy autonomiczne dzielnice: Awiagorodok przy trasie samochodowej, centrum i tzw. Kojsug na wylocie na Azow. W Awiagorodku mieszkają głównie rodziny żołnierzy, głównie lotnikow. Tutaj pierwsze szlify zdobywali niektorzy rosyjscy kosmonauci. Miałem tu rownież kilkoro parafian miedzy innymi Romana rodem z Białorusi, babcie Felicje rodem z Odessy i pewna rodzinkę z niemieckimi korzeniami.

Na Kojsugu tez mieszkali Niemcy ale ostatnio coraz więcej Koreańczykow. W niewielkim tym mieście na Kojsugu ponoć mieszkało 14-17 tys. Koreańczykow.

To właśnie na Kojsugu była cerkiew sąsiadująca z naszym osiedlem RDWS dosłownie przez pola i przez tory. Z tej cerkwi kapelan kozakow nasyłał na nas bojowkarzy, żeby dobrze postraszyć katolikow.

Nasza kaplica mieściła się na południowy wschod od centrum kolo 22 szkoły an kwiatowym zaułku. Zamieszkaliśmy tutaj z braku konkretnego pomieszczenia w Rostowie. Siostry w domu numer 22 ja numer 14 u babci Nataszy, starej Białoruski.

Z czasem gdy powstał duży korpus mieszkalny z oddzielnym wejściem dla siostr ja zamieszkałem na parterze przy kaplicy, choć tak naprawdę to mieszkałem w autobusach i pociągach i więcej mnie nie było w Batajsku niż byłem. W 1997-m roku po wypadku samochodowym zamieszkałem w kaplicy parafialnej w Azowie.

Na tej samej ulicy mieszkał Polak Arciszewski ale nie chodził do kościoła, bo był alkoholikiem, dość wcześnie zmarł i na pogrzebie zbrataliśmy się z wdowa.

Dobre stosunki mieliśmy z sąsiadem milicjantem Igorem.

Na końcu ulicy mieszkali państwo Zielińscy, ktorych corka tez była milicjantka i sama przyszła się z nami zapoznać, bo była możliwość podłączenia telefonu i aby zmniejszyć wydatkach prosiła byśmy wzięli udział w tym projekcie. Okazało się, ze jej rodzice tez są z pochodzenia Polakami.

Wiele dzieci nas odwiedzało w kaplicy, ale najwierniejsi okazali się Żydek Pasza, Tatar Rusłan Begiszew, Sasza Rosjanin, kozak Wiktor, Maksym Zabołocki, Cygan ktory nawet spędził Pol roku na postulacie u Franciszkanow, Lonia Rosjanin, ktory we Franciszkańskim seminarium spędził cztery lata. Był Koreańczyk Edik - narkoman i mały Stas metys. Przychodził też Oleg i Katja z babcia kagebistka. Nie zapomnę nigdy babci Broni i Francewicza, oboje Polacy, ktorzy mieszkali w centrum miasta i przychodzili kiedy tylko mogli. Teraz trudno mi powiedzieć czy ktoreś z nich żyje. Niewiele tak naprawdę było tych parafian w Batajsku ale warto się było starać. Jeden z nich tez tatarskiego pochodzenia o imieniu Wadim, jako dyrektor Caritas Priazowie, w jakiejś mierze moj wychowanek zamieszkał na stale w klasztorze siostr po ich odjeździe w 1999 roku i kontynuuje niektore projekty oraz pamięć o parafii, ktora tak nagle powstała z niczego a dokładniej z rozpaczy rzuconych na wielkie wody niedoświadczonych misjonarzy.


Taganrog


Pod Taganrogiem około 20 km w kierunku wschodnim jest stacyjka kolejowa Tan ais i wielkie muzeum pod gołym niebem. Wykopaliska trwają już kilkadziesiąt lat. W sezonie letnim bywają tu wolontariusze z Polski, bo muzeum trzyma się na entuzjazmie dyrektora o nazwisku Czesnokow. To bardzo sympatyczny pan po pięćdziesiątce. Kilkakroć wpadałem do niego na kawę. Przyjaźnił się z nim i gościł u siebie w Rostowie salezjanin ksiądz Edward Mackiewicz. Jeden raz przyjechaliśmy cala delegacja, by przeprowadzić Koronkę Miłosierdzia Bożego w obecności pielgrzymującej figury Matki Bożej Fatimskiej. Działo się to 9-go grudnia 1996-go roku. Na modlitwie byli obecni wszyscy wspołpracownicy muzeum i delegacja z rostowskiej parafii. Wykopalisko to grecki port z okresu przed i po chrześcijańskiego, stad bierze się legenda, ze mogł tutaj bywać Andrzej Apostoł, ktory odwiedzał Krym, Bałkany i Ukrainę, wedle legendy rownież Kijow.

W Tanais znajduje się największa na świecie kolekcja amfor greckich, marmurowych figur i rożnych przedmiotow bytu codziennego, ktore wydobywane SA z terytorium kilkuset dobrze zachowanych pod ziemia domostw tego bogatego miasta.

Samo słowo Tanais ma związek ze śmiercią. Nie wiem czemu ktoś tak niezręcznie nazwał to miejsce. Czy może było tu żyć niebezpiecznie. Owszem port był narażony na ataki z zewnątrz. Ponoć rzeka Don tez po grecku tak się nazywała wcześniej. Skrocony tytuł Tana otrzymało w czasach włoskich dzisiejsze oddalone 30 km od Taganrogu portowe miasto Azow.

Sam Taganrog jest dość starym miastem, jeśli sie zważy, ze długie lata tereny południa Rosji były opustoszone wojnami, zwłaszcza tatarsko-mongolskimi. Potem bywali tu Kozacy, Az nareszcie caryca Katarzyna postanowiła zasiedlić te tereny Ormianami, Grekami i Niemcami. To była planowa kolonizacja i jej pozytywne skutki odczuwa się do dziś. Większość osiedli tego regionu ma przy wjeździe jakieś pamiątkowe znaki i tablice z datami końca 18 wieku jako data swego poczęcia. Taganrog jest trochę starszy, bo zawdzięcza swe istnienie ambicjom Piotra Wielkiego, by na miejsce rozgromionego tureckiego Azowa mieć swoj własny port a nawet rosyjska stolice. Ponieważ Turcy zniszczyli Taganrog w odwecie do fundamentow prawdziwe i powtorne narodziny zawdzięcza to miasto Katarzynie właśnie.

Ulice rozchodzą się promieniście z okolic pięknego portu.

Ponieważ było tu dużo Grekow jedna z nich nieopodal bulwarow nazywa się Grecka. Inna na cześć licznych Włochow ma imię Italiańska. Ulica, ktora komuniści nazwali Frunze nazywała się “katolicka”, co wiele mowi o starych tradycjach kościoła, ktory stał na tej ulicy. Nieopodal kościoła trochę w głębi wielkiego placu można dostrzec ogromne gimnazjum w ktorym uczył się genialny pisarz rosyjski Antoni Czechow.

Jakoś tak się składał los, ze moje ścieżki splatały się z jego ścieżkami. Moje kapłaństwo rozpoczęło się nad Morzem Azowskim gdzie jego Zycie, doroślałem na Sachalinie, gdzie i on szlifował swe pioro. On ciężko zachorował i leczył się w Krymie czyli na terenie dzisiejszej Ukrainy, gdzie mnie rownież dosięgła choroba. Jest to pisarz, ktoremu bardzo sympatyzuje, za jego wisielczy humor a zwłaszcza troskę dla katorżnikow Sachalinu.

Obecnie jest to miasto 300 tysięczne z wieloma osiedlami, dwoma dworcami kolejowymi, lotniskiem wojskowym, wieloma uczelniami m.in.. Instytut Językow Obcych, Wojskowa Szkoła Inżynieryjna etc. Produkuje się tutaj Male traktory i piece gazowe do ogrzewania domow tzw. Krasny Kotelszczik. Kościoł się zachował ale go nie zwrocono, pomimo starań z naszej strony. Plebania była do wykupienia ale to już było nasze zaniedbanie. Kupiliśmy natomiast domek w okolicach starego dworca kolejowego i autobusowego naprzeciw zajezdni Trolejbusowej.

 

 

Azow


Starożytne miasto Azak założone w czasach Złotej Ordy. Kupcy z Wenecji i z Genui otrzymali zgodę na stworzenie tutaj swojej kolonii. Istniała tu siedziba włoskiego konsula i zachował się nagrobny kamień. Konsul nazywał się Corrado. Kamień znaleziono sto lat temu i chroniony jest w Muzeum Krajoznawczym w Nowoczerkasku. Na terenie gdzie znaleziono kamień wedle przypuszczeń i także wykopalisk miał istnieć kościoł katedralny pod wezwaniem św. Marka, patrona Wenecji. Kapłanow było sporo a już od 1300 roku do Tany zaczęli nadciągać biskupi głównie dominikanie i Franciszkanie, Pierwszy z nich nazywał się Reinaldo de Spoleto. Jednym z nadprogramowych zajęć kapłanow w Tanie była asysta przy targu niewolnikami. Aby się utrzymać księża “dorabiali” sobie jako notariusze spisując akty kupna sprzedaży czerkieskich najczęściej niewolnikow.

O jednym konkretnym przypadku znalazłem wiadomość w broszurce jaka kupiłem w miejscowym muzeum, Podobno pewien Franciszkanin kupił sobie chłopca czerkieskiego, ochrzcił go, nadal. Mu imię Przepiorka i darował wolność,

Nie wiem jak wielu było tak szlachetnych księży ale myślę, ze jest to opowieść aktualna do dziś, bo w Azowie na terenie parafii działało centrum rehabilitacji narkomanow. Widziałem film o azowskiej parafii ze studio Kana o pewnym chłopcu, ktory mając długi staż narkotyczny wyszedł z tego stanu dzięki katolikom. Inna mama potwierdziła to ze lazzi a jeszcze inna opowiedziała jak parafianie modląc się za nieuleczalnie chorego chłopca wyprowadziła go ze stanu śpiączki i wbrew prognozom lekarzy człowiek żyje i ma się dobrze. Przypisuje swe uzdrowienie modlitwie. Ma na imię Maksim i jest to ten sam chłopiec, ktory stal u początkow wspolnoty. Pomagał mi kompletować dokumenty ustawowe i wedle dokumentow był członkiem założycielem i pełnomocnym sekretarzem parafii.

Z licznych świadectw pisanych i archeologicznych wiadomo, ze katolicy włoskiej epoki mieli się nieźle w tanie Azowie do chwili upadku Złotej Ordy czyli do 1475 roku kiedy to Turcy wtargnęli do miasta i stopniowo zaczęli zamieniać kościoły na meczety. Wskazany teren moi parafianie odszukali i pomogli mi wykupić trzy spośrod pięciu parceli należących do 5-ciu właścicieli. Urządziliśmy kaplice, plebanie i centrum rehabilitacji dla narkomanow. Szlo to opornie bo trzymało się jedynie na entuzjazmie starościny Leny Bołwinowej. W 2002 roku wszystkie 3 parcele wykupił wujek Piotr sąsiadujący z nami i historia się na tym zakończyła. Karmelici motywowali decyzje małą ilością parafian i ogolnym bałaganem. Dziekan Paweł dokonawszy transakcji odjechał w siną dal czyli jak mi się zdaje na Syberię i decyzja Biskupa obie placowki Azow i Taganrog objął ksiądz Raul z argentyńskiego Zgromadzenia Verbo Incarnato. Z chwila jego pojawienia się parafia zaczęła odżywać na nowo i kupiła najpierw mieszkanko a potem parcele w centrum miasta, podczas gdy teren starożytnego kościoła był na obrzeżach w Malo uczęszczanym zakątku w okolicy portu. Owszem tam było pięknie latem i dużo turystow ale dla utrzymania parafii to miejsce było rzeczywiście niewygodne. Ja jako pomysłodawca takiej lokalizacji parafii mam oczywiście smutek duszy i niesmak, tym niemniej cieszę się, ze parafia nadal. Istnieje choć pod innym adresem. Greckie słowo “Tana”, tan ais-śmierć, choć feralne w odniesieniu do parafii św. Marka okazało się nieprawdziwe.


Wołgodońsk


Młode miasto, ktore podobnie jak Soczi bierze swoj rodowod w czasach stalinowskich powstało na styku dwu wielkich rzek rosyjskich Wołgi i Donu, stad jego nazwa. Najpierw przymusowi robotnicy zbudowali Cymlańską zaporę i elektrownie wodna. Potem powstało miasto Wołgodońsk, ktore jest znanym ośrodkiem produkcji maszyn atomowych i ostatnio rownież miejscem lokalizacji Elektrowni atomowej podobnego wzorca jak Czarnobylska. Budowa elektrowni zbiegła się z wybuchem na Czarnobylu toteż była zamrożona ponad 10 lat. Tym niemniej mer miasta w trosce o bezrobotnych wystarał się o pozwolenie na uruchomienie elektrowni i restauracje Atommaszu.

W Wołgodońsku procz licznych osob niemieckiego pochodzenia, ktorzy powoli emigrują czy raczej repatriują się do Niemiec jest sporo Czeczenow, około 18 tysięcy. Nic wiec dziwnego, ze tutaj właśnie miał miejsce jeden z najtragiczniejszych wybuchow we wrześniu 1999 roku. Dokładnie 16 września. Miesiąc wcześniej pożegnałem się z ta parafia i bardzo przeżyłem to co się stało. Jak mi opowiadano potem, niektorzy mieszkańcy szukali schronienia i opieki w naszej parafii. Większość jednak nieszczęśnikow mieszkańcow kilku 9 piętrowych blokow zamieszkało u sąsiadow, krewnych, znajomych lub na swoich daczach pod miastem w okolicach zapory.


Starominskaja


Średnich rozmiarow stanica na połnocy krasnodarskiego Kraju czyli Kubani.

Tutaj właśnie na spotkaniu 8 marca 1997 roku zostałem poinformowany, ze każdy urząd miejski ma pełne dane statystyczne o zarejestrowanych wspolnotach katolickich i tajne instrukcje jak się odnosić do nas jako nietradycyjnej religii.

Tutaj rownież miałem dwukrotnie samochodowa kraksę, każda z nich mogła się zakończyć śmiertelnie. Pierwszy raz w trakcie rozwożenia materiałów drukowanych dotyczących pielgrzymki MB Fatimskiej oraz ustalania trasy pielgrzymki 3 grudnia 1996, drugi stal się 7 czerwca 1997 roku. Wtedy to byłem operowany w szpitalu wojskowym na przedmieściach stanicy. Ostrzyżono mi po wypadku głowę i zszywano skalp bez znieczulenia “na okrętkę”. Miałem po tym wypadku Pol roku “głupiego Jasia” czyli adrenalinowy szok i niesamowity humor oraz wielka chęć do pracy.

Swoje ocalenie przypisywałem świętemu Antoniemu, ktorego relikwie wieźliśmy razem z o. Dariuszem Harasimowiczem z Wołgodońska przez Azow do Krasnodaru. Po tym zdarzeniu parafie Miłosierdzia Bożego i błogosławionej Faustyny, na terenie ktorej stal się już drugi wypadek traktowałem jako wotywną.

Wotywną kaplicą stała się rownież kaplica w Azowie, do ktorej się po wypadku przeprowadziłem na stałe, dekorowałem własnymi freskami i zamieszkiwałem 2 lata.


Leningradskaja


Stanica kozacka Pol drogi z Rostowa do Krasnodaru. Dawny Humań. Przodkowie mieszkańcow stanicy sprowadzeni z centralnej Ukrainy przez Katarzynę Wielka.

W latach powojennych sprowadzono sporo mieszkańcow oblężonego Leningradu i wtedy właśnie zamieniono nazwę stanicy. Przystań dla kilku polskich rodzin z okolic kołchozu Zielony Gaj. W rodzinie Michalskich pokazywano mi świadectwo chrztu dzieci wypisane ręką Biskupa Jana Pawła Lengi.

Inna rozgałęziona rodzina Skakowskich wspierała mnie w sprawie rejestracji wspolnoty i budowy kaplicy, ktora tam została podpalona przez “chuliganow” i ponoć spłonęła doszczętnie. Obsługiwali ja kapucyni, potem Salezjanie. Ostatnio mowiło się o zamknięciu parafii z powodu malej ilości wiernych i nadmiernej ilości zajęć rostowskich księży.

Pierwsza w Rosji wspolnota Jezusa Miłosiernego i błogosławionej Faustyny, zarejestrowana na początku 1997 roku zanim jeszcze doszło do kanonizacji.


Jejsk


Piękne miasto nad morzem azowskim, sympatyczny port.

Ponoć kiedyś tu była siedziba kapelana katolickiego rosyjskiej armii.

Jejsk to miasto, w ktorych zachowała się sporych rozmiarow niemiecka Kircha, w ktorej urządzono sale gimnastyczna. W okolicach Jejska odnalazłem jeszcze dwa takie niemieckie kościoły, gdzie wioskowi ludzie korzystali z nich jako z klubu. Jeden z tych kościołów odszukałem sam Pol drogi z Azowa do stanicy Starominskaja, drugi po drodze z Jejska na plażę pokazał mi Leonid Skakowski.

Wzruszające miejsca. Probowałem sprawę jakoś rozruszać z pastorem Joachimem z luterańskiego kościoła. Wydawało mi się, ze wspolnymi silami miałoby sens restaurować świątynię i zachęcić ludzi do uczęszczania, ale mimo wielkiej sympatii ten młody Luteranin nie był w stanie się sprawa zająć. Jego praktyka w Rosji trwała tylko rok i za parę miesięcy miał wracać do Niemiec.

Wielce ekumeniczny pomysł upadł.

Tak mi się marzy, ze jeszcze nadejdą lepsze czasy dla takich porzuconych kościołów. Może zjawi się cos na kształt zakonu serwitor, ktorzy konkurowali z Franciszkanami w dziedzinie odnawiania starych opuszczonych świątyń.

W 1996-m roku wyprosiłem u abp Kondrusiewicza zgodę na rejestracje wspolnoty katolickiej pod wezwaniem Cyryla, Wojciecha i Metodego. Dawałem ogłoszenia w prasie miasta Jejsk. Redaktor chętnie zapisał wywiad a władze miejskie chętnie wysłuchały moich wyjaśnień o tym jakie mam zamiary. Miejscowy proboszcz Prawosławny też był przychylny i nie robiłby trudności, gdyby się uprzeć i cos robić. Niestety sprawa utknęła. Byłem zbyt slaby żeby wszystkiemu podołać. Powiadają, ze 4 srok za ogon nie utrzymasz a ja już trzymałem Wołgodońsk, Azow, Batajsk, Salsk, Stepnoje. Umykało mi wiele ważnych spraw, ta rownież umknęła. Owszem, pod tym niemieckim kościołem przeprowadziliśmy z księdzem Edwardem szczera modlitwę w obecności MB Fatimskiej, by kiedyś zamknięte na kłódkę drzwi otwarły się dla wierzących. Tylko tyle byłem w stanie zrobić. W Leningradzkiej był nadmiar pracy, toteż Jejsk się nie doczekał moich częstszych wizyt. Bardzo mi żal a nawet wstyd.


Kuszczowka


Duża stanica na granicy obwodu rostowskiego i Krasnodarskiego kraju.

Miasto tranzytowe w drodze do Soczi i Władykaukazu. Duzy dworzec kolejowy.

Sporych rozmiarow jednostka wojskowa, ogromny parking z czołgami.

Bardzo żyzne ziemie sporej wielkości katolicka diaspora niemieckiego pochodzenia. Kilkakroć miałem tam spotkania, wielokroć odwiedzałem, jeden raz miałem na miejscowym cmentarzu pogrzeb sp. Irmy.


Stepnoje


Duża stanica w rejonie Kuszczowskim, duże skupisko osob niemieckiego pochodzenia. 40 km od Batajska. Był okres kiedy Msza święta odbywała się tutaj co tydzień.


Tichoreckaja


Duża stanica sąsiadująca z rejonem Leningradzkim i łuszczowskim nieopodal Krasnodaru..

Tutaj prowadziłem wspolnie z Hiszpanami poszukiwania katolikow, dawałem ogłoszenia w prasie.

Niestety nie było żadnych reakcji na moj apel.


Kagalnickaja


Stanica w ziernogradzkim rejonie. Duże skupisko osob niemieckiego pochodzenia. Średnich rozmiarow wioska. Mieliśmy tam dużą grupę dzieci pierwszokomunijnych w 1996 roku na przejeździe kolejowym w tej stanicy zginęło w autobusie około 30-tu małych dzieci.


Klujew



Wioska w Ziernogradzkim rejonie. Miejsce zamieszkania polskiej rodziny Kubiakow dokąd udałem się na kolędę w 1992 roku.


Celina


Miasteczko w rejonie Ziernogradzkim, centrum starowiercow Mołokan.

Ładna sporych rozmiarow cerkiew Prawosławna, z ktorej Kaplanem miałem koleżeńską rozmowę. W miasteczku mieszkali dziadkowie Wiktora Mojego ministranta z Batajska oraz duża polsko-niemiecka rodzina Kozłowskich. Jakiś czas regularnie ich odwiedzałem i sprawowałem sakramenty.

Zaprzestałem z powodu braku sił.


Salsk


Parafia św. Piotra i Pawła. Wspolnota, ktora zbierała się w Domu Kultury przez ponad rok, głównie dzieciarnia. Przyjeżdżając zaznajomiłem się z Adwentystami, ktorzy tez tam odprawiali. Z powodu braku dorosłych parafian, a także z powodu zmęczenia, zaprzestałem odwiedzać te wspolnotę.

Na przedmieściach Salska duża stadnina koni.


Proletarsk


Stanica na skraju obwodu rostowskiego granicząca z Kałmucją.

Tutaj prowadziłem poszukiwania katolikow, dawałem ogłoszenia w prasie.

Niestety nie było żadnych reakcji na moj apel.


Szachty


Duże miasto gornicze sąsiadująca z Nowoczerkaskiem.

Tutaj prowadziłem wspolnie z siostrami poszukiwania Ormian katolikow, uwieńczone sukcesem.

W 1996-m roku powstała parafia MB Fatimskiej.

Przez parę lat obsługiwali Salezjanie. Ksiądz Jerzy Krolak SDB sprowadził i ustanowił tu kaplice drewniana, ktora wcześniej stała w Rostowie w latach 1993-1998, kaplice niestety spalono. Sprawcy pozostali nieuchwytni. Jest podejrzenie, ze dokonał tego jeden ze wspołpracownikow księdza Edwarda, ktory pozostał niezadowolony swoją zapłatą za pracę na budowie.


Matwiejew Kurgan


Miasteczko na pograniczu Ukraińsko-rosyjskim, siedziba celnikow stacji Uspienka. Miejsce zamieszkania kilku rodzin ormiańskich, jeden raz jeździłem z posługą razem z ojcem Kasjanem chrzcić tam dzieci. Ojciec Kasjan się zapalił do tej sprawy ale z braku samochodu nie kontynuował. W miasteczku mieszkał prawosławny ksiądz Jarosław, odwiedzałem go w domu ale nie zastałem.


Nowoszachtińsk


Rodzinne miasto mojego organisty w przyszłości kleryka Franciszkańskiego a po święceniach przełożonego franciszkańskiej kustodii w Moskwie Mikołaja Dubynina. Siedziba parafii Najśw. Serca Jezusowego, 15 km od granicy ukraińskiej, przejście graniczne.


Biała Kalitwa


Duże miasto 100 km na połnoc od Rostowa.

Rodzinna miejscowość kleryka Romana, ktorego na prośbę Bernardo Antonini, rektora seminarium poszukiwałem, by mu wypisać opinie na kleryka. Spotkaliśmy się poł roku poźniej. Podziękował za moje starania ale na ile wiem seminarium nie skończył, więcej go nie widziałem.


Wioszeńska


Typowa stanica kozacka na rubieżach obwodu rostowskiego po sąsiedzku z obwodem woroneskim.

Miejsce urodzin pewnej mieszkanki Częstochowy, ktora prosiła mnie o odwiedzenie chorej mamy. Z pomocą Bożą wspolnie z siostra Teresa wśrod nocy po całodziennej podroży autobusem 500 km na połnoc od Rostowa odszukaliśmy staruszkę. Odbyła się spowiedź i namaszczenie chorych. Ciężko chora z lekkim sercem po 3 dniach zmarła. Rodzinne miasto noblisty Michała Szołochowa.


Millerowo


Miasto na pograniczu Ukrainy i obwodu woroneskiego. Miejsce zamieszkania wielu zdemobilizowanych ze wschodnich Niemiec żołnierzy. Wojskowe osiedla wznosili robotnicy ze Słowacji. Jeździłem, by im zaproponować im Msze święta i prosić o pomoc w penetracji “tubylczych katolikow”. Słowakow nie zastałem, bo budowa była w stadium zakończenia i wszyscy na urlopie, kontakt się zerwał.


Rossosz


Sztab włoskich Strzelcow Alpejskich, ochotniczej armii wspolnie z Niemcami atakujących ZSRR. W 1993 roku poświęcono tam sierociniec wybudowany na miejscu pochowku wielu zabitych żołnierzy włoskich, ktorych ciała(około 11.000 ekshumowano i wywieziono do Włoch). Po zakończeniu prac Włosi przekazali nam kilkadziesiąt pudel z lekarstwami, kopiarkę “cykrostyl“, betoniarkę, maszynę do szlifowania i ciecia cegły, pieniądze i parę ton cementu.

Wszystko się bardzo przydało: lekarstwa dla chorych, kopiarka i pieniądze dla duszpasterstwa, cement do tynkowania klasztoru, betoniarka i szlifierka najpierw przy remontach w Nowoczerkasku potem przy budowie kościoła w Rostowie

Miałem zgodę arcybiskupa Kondrusiewicza, kilka adresow do ormiańskich rodzin oraz przychylność miejscowych władz dla podjęcia działalności misyjnej, ale jak zwykle zabrakło czasu. Z radością dowiedziałem się 2 lata temu, ze moje marzenia ziścili kapucyni z Woroneża.

To właśnie tutaj na dworcu w Rossoszu, w obecności organisty Mikołaja, dwaj Ormianie założyli się o pieniądze w sporze czy ja jestem Rosjanin czy Ormianin, obaj przegrali, bom Polak.


Gorodowikowsk


Miasteczko rejonowe w Republice Kałmucja zwane Baszanta, nazwę zmieniono na cześć sowieckiego wodza kałmuckiego Gorodowikowa. W połowie zamieszkane przez niemiecka diasporę, powoli się wyludnia. Katolicka parafia św. Antoniego. Jeden raz miała miejsce piesza pielgrzymka z wioski Wesołe do Gorodowikowska 13 czerwca 1995 roku. Niestety tradycja upadla.


Wesołe


Duża wioska w rejonie gorodowikowskim, parafia świętego Maksymiliana.

Sporych rozmiarow diaspora polskiego i zakarpackiego pochodzenia.

W 1996 roku ojciec Lucjan Szymański OFM Conv sprowadził z Niemiec mała drewniana kaplice, ktora upiększyła wioskę.


Winogradne


Duża wieś zamieszkana w większości przez osoby niemieckiego pochodzenia.

Jedna polska rodzina Potockich. Duża kaplica Baptystow, spory wioskowy szpital z legendarnym łotewskim lekarzem. W przeciągu 2 lat regularnie odwiedzałem wioskę, dzieci jeździły na ferie do Batajska, przygotowaliśmy 4 dziewczęta do pierwszej komunii świętej.


Elista


Mały kościołek na ulicy Jurija Kłykowa.

Jest mi milo na sercu, jestem dumny, ze tak trafnie udało się zlokalizować parafie. Choć prezydent Kałmucji Ilumżinov proponował dla parafii wielka działkę na terenie szachowego miasteczka Franciszkanie się nie zgodzili i pozostali na terenie, ktory ja wykupiłem z tych wyżebranych na całym świecie grosikow. Wspomnę niespodziana ofiarę od pani Zofii Soryl z USA, ktora wpłynęła z rąk do rąk. Osobiście mi ja pani Zosia przekazała na ulicy Małej Gruzińskiej w maju.

Pod tym adresem mieści się potężnych rozmiarow katolicka świątynia pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia.

To nie jedyny choć główny sponsor kaplicy w Eliście.

Były tam tez pieniądze przekazane przez nuncjaturę a podarowane z Indii oraz z wielu innych miejsc. To były czasy kiedy nieustannie wysyłałem listy z prośbami o wsparcie na cały świat. Trzeba przyznać, ze odpowiedzi było mało ale te co przyszły, pojawiały się opatrznościowo nie tylko w potrzebnej kwocie ale tez w potrzebny czas.


Soczi


To jak wspomniałem już oczko w Glowie Jozefa Wisarionowicza Stalina.

Tutaj maja się odbyć zimowe Igrzyska Olimpijskie w 2014. Tutaj lubił rownież odpoczywać arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz. Z czasem coraz więcej grup przybywało odpoczywać przy parafii zwłaszcza ze stolicy.

Miasta jest malowniczo położone wśrod wysokich pagorkow na samym wybrzeżu Morza Czarnego i ma cos w sobie z tych ciekawostek jakie można spotkać w Pietropawłowsku Kamczackim. Widać to szczegolnie gdy się jedzie do miasta samochodem. Na kilkanaście kilometrow przed Soczi wija się tak kręte serpentyny, ze człowiek nieprzygotowany ma poczucie, ze jest na karuzeli.

Wszystkie kurorty leżą wzdłuż morza a ponieważ turystyka to jedyny tutejszy przemysł wiec wszystkie ulice prowadza na plaże.

Zadziwiło mnie gdy odwiedzałem plażę po raz pierwszy, ze nie ma tam białego piasku jak na Bałtyku lecz ciemne kamyki. Ludzie w większości chodzą po plaży w sandałach, bo gołymi stopami chodząc można się pokaleczyć, podobnie zresztą chodząc po dnie morza, trzeba być ostrożnym. Naprawdę byłem rozczarowany i nie mogłem pojąć co procz słońca, ktore grzeje niemiłosiernie jeszcze może tu zachwycać. Owszem jest tu port i lotnisko, świadek pewnej tragedii. W tych czasach gdy mieszkałem w Rosji rozbił się na morzu samolot a wśrod pasażerow ulubieniec młodzieży komik Galustian z popularnego programu KVN(Klub Wesołych i Spryciarzy).

Byłem świadkiem pierwszych pertraktacji jakie się odbyły zima 1993-go roku w rezydencji Ekscelencji na ulicy Basmannej czy nawet w samym budynku kościoła.. Ksiądz Bogdan z przejęciem opowiadał o zamiarze wydzielenia ziemi pod kościoł i o czekających nas trudności.

Świątynia powstała na cmentarzysku zwierząt. Trzeba było długo dezynfekować teren tym niemniej warto było. Dzięki rożnicy wzniesień kościoł wygląda jak ptasie gniazdo przyklejone do zbocza gory.


Piatigorsk


Piec gor a największa y nich Elbrus.

W okolicach Piatigorska rozgrywa się kilka opowieści Tołstoja i nawet Puszkin się tutaj pofatygował. Zmarł tutaj Lermontow w czasie pojedynku. Nic dziwnego, ze Rosjanie cenią sobie tę ziemię. Tutaj właśnie stracił życie nasz białostocki kleryk i Kaplan diecezji ełckiej, pochodzący z Sokołki akrobata Darek Sanko.

Aby tu dotrzeć trzeba wsiąść w samolot do Mineralnych Wod a stamtąd polo godzinki jazdy.

Kościoł w Piatigorsku powstał w latach 30-tych 19-tego wieku. To wtedy trwała 70-letnia kampania przeciw Czerkiesom, Czeczenom i Dagestańczykom. Teraz to SA rożne narody ale wtedy wszyscy razem stawiali opor Rosji.

Podobno spora część Czerkiesow mieszka w Turcji w Albanii i w dawnej Jugosławii. Tak bezkompromisowa była tamta wojna. Niektorzy przyjęli rosyjskie panowanie. Inni zwłaszcza muzułmańskie plemiona woleli emigrować do najodleglejszych tureckich prowincji byle nie poddać się takiemu panowaniu. Bohater tamtej wojny miał ponoć przy sobie polska gwardie złożoną z 500 doborowych żołnierzy i nazywał się Szamil.

Większość jednak Polakow lojalnie służyła carowi i dlatego ten dal zgodę na budowę kościoła. Wznosili go Włosi. Bogu dzięki, świątynia się zachowała i udało się ja rewindykować. To jedyny tego rodzaju przypadek na połnocnym Kaukazie. Inna zwrocona świątynia to Nowoczerkask(na drodze sadowej) i Astrachan. Więcej nie ma się czym chwalić.


Prochładny


Ksiądz Bronisław zamieszkał w stanicy Prochładny, bo tam miał najlepsze warunki do odprawiania i nawet skromne mieszkanko. Były tam jeszcze siostry Łotyszki, prawda schorowane i wspołpraca układała się słabo, tym niemniej było z czego zaczynać. Martwił się nasz dziekan, ze mu parafia topnieje na oczach. Wielu ludzi wyjechało do Niemiec i w ciągu kilku lat ilość wiernych z 2000 zredukowała się do 20-tu. Tym niemniej w chwili przyjazdu młodych misjonarzy z Irlandii wszystkie placowki ks. Bronisława nabrały nowej dynamiki. Okazało się, ze nic nie poszło na marne. Jego rozterki i modlitwy Pan Bog usłyszał więc zapewne ostanie się parafia w miasteczku Prochladny i rosną wszystkie pozostałe.


Apołonska-Pawłowskoje


W tej miejscowości, gdzie ksiądz Bronisław miał rownież katechetkę, dziewczynę, ktora miała powołanie zakonne była niewielka chatka, ze kiedy ja biskup odwiedzał to zaczepiał o sufit pastorałem i mitra tez mu spadała. Podobnie jak w Piatigorsku i tutaj miewaliśmy zjazdy kapłańskie. Ponoć moja osoba bardzo Asyryjczykom przypadła do gustu ze względu na czarna brodę czym upodabniałem się do wielu z tubylcow. Po Mszy świętej na ktorej nas przedstawiono parafianom mielisz smażenie szaszłykow i tradycyjne kapłańskie rozrywki. Były tez ulubione kieliszki, co mnie osobiście bulwersowało ale widać tak już musi być.

Jak zwykle dostałem po uszach, ze przywiozłem siostry ale nie zwracałem na to uwagi. My w Batajsku byliśmy jak jedna rodzina wiec przynajmniej jedna z nich chciała wiedzieć co się dzieje i przewietrzyć a ponadto ciekawiły się ta katechetka i pragnęły ja przyjąć do siebie. Jeszcze kilkakroć podrożowały w tym kierunku, bo ksiądz Bronek miał nadzieje, ze obejma te placowkę. Przyznam, ze dawał to co miał najlepsze, bo katolikow tu było sporo tak jak w Siemionowce. Jedyna trudność to Kozacy. Sprawiali oni Asyryjczykom wiele kłopotu i grozili, ze im spala kaplice co zresztą jak się nie mylę nastąpiło. Tym niemniej kaplice odnowiono, rozbudowano i zapewne działa nie gorzej niż przedtem.


Siemionowka


Parafie w Siemionowce poprzez kontakty rodzinne w mieście Prochladny wskazali księdzu Bronkowi mieszkańcy Kabardino-Balkarii pochodzenia niemieckiego. Okazało się z czasem, ze jest to największe skupisko katolikow w tej części Rosji podobnie jak wieś Wierszyna czy miasto Usole lub Białystok na Syberii.

Tutaj po Ray pierwszy ksiądz Murawski wykazał się talentami budowlanymi. Gdy go w maju 1993 roku odwiedzałem to na placu budowlanym stały tylko cegły. Tym niemniej on już rozsyłał zaproszenia na poświęcenie kościoła św. Michała, ktory rzeczywiście powstał w ekspresowym tempie.

Mieścił pewnie ze dwie setki osob w środku i na ten moment mogł się spodobać, bo był dużo większy niż kaplica w Soczi, ktora dla księdza Bogdana na pożegnanie pomogli wznieść przyjaciele z Budimexu. Ksiądz Andrzej poradził sobie sam, bez przyjacioł. Z każdym dniem przekonywałem się coraz bardziej jak ten buńczuczny szlachciura spod Winnicy, ktorego Śląsk uczynił Kaplanem wygrywa wszystkie po kolei batalie i przeciwności losu. Jego obecność przygnębiała chwilami, bo nie przebierał w słowach ale rownież uskrzydlała gdy trzeba. Powiem wiec, ze to był rownież człowiek opatrznościowy.

W Siemionowce zachowała się stara budowla kościelna ale zamieniono ja na szkole wiejska i kołchozowy dyrektor nie dawał szans księdzu na zwrot świątyni. Ten powiedział, ze prosić nie będzie. Oprocz nowego kościoła wzniosł jeszcze ośrodek Caritas naprzeciw, gdzie pomieścił starcow nie tylko z tej wioski ale tez z innych parafii.


 

Władykaukaz


Stolica połnocnej Osetii. Piękne stylowe, jakby europejskie z kaukaskim kolorytem miasteczko. Teren misyjnej działalności księdza Bronka i potem Misjonarzy Serca Jezusowego. Dwukrotnie odwiedzałem je w 1993 oraz 1994 roku w drodze do Gruzji.


Krasnodar


Krasnodar leży po środku połnocnego Kaukazu. Po raz pierwszy przybyłem tutaj w 1996-m roku nocą na zaproszenie księdza Morawskiego. Mieszkał na ulicy szkolnej i jak powiedział wszyscy ja znają, więc znajdę bez kłopotu. Cały czas idzie się prosto. Ja szedłem prosto ze dwie bite godzin i pojąłem, ze chyba bladze. Na wskazany adres dotarłem dopiero nad ranem, bo choć to sam środek miasta, to dworzec jakby na obrzeżu i do tego środka, w kierunku lotniska idzie się wśrod wszechobecnych i wysokich jak słoń szuwarow. Podobno teren jest podmokły i miasto nie pozwala na lokalizacje osiedli. Tym niemniej siady Andrzej się zdecydował budować na błocie. Musiał wbić wiele pali z żelazobetonu i tym sposobem wygrał batalie o dobre miejsce. Dwa stare kościoły ponoć się zachowały ale nie zadowalały księdza rozmiarami wiec się nawet o nie nie starał, bo jako stary wyga wiedział, ze lepiej zbudować od zera niż remontować latami.

Miał do pomocy pewnego totumfackiego, ktory mu pisał dokumenty i załatwiał wszelkie pozwolenia na budowę. Pochodził zdaje się z niemieckiej, katolickiej rodziny. Był niegłupi ale nie bezinteresowny.

Ksiądz Andrzej był tez prekursorem w sprawie katechezy. Jako pierwszy z nas sprowadził z Moskwy młodą katechetkę, ktora owszem miała z nim ciężko ale w tych czasach nielekko było znaleźć prace w Moskwie wiec się dziewczyna zgodziła i robiła to dobrze.

Ksiądz Andrzej dobra dusza ale typ pieniacza i wiele osob tym do siebie zniechęcał. Podobnie jak w Soczi udało się i tutaj zebrać dużą diasporę ormiańską.

Kościoł się mieścił na ulicy 50 lat Października, czyli ulica jubileuszowa.

Jak już wspomniałem kościoł powstawał z przygodami. Sponsor się denerwował nietypowym podejściem proboszcza do kwestii budowlanych. Owszem forma świątyni była niesamowita i miała nawiązywać do życia św. Liboriusza patrona diecezji w Paderborn. Mnostwo kanałów drenażowych tworzyło taka aurę jakby ten kościoł-stateczek płynął. Tym niemniej zanim powstał było przygod co niemiara.

Proboszcz nie miał gdzie mieszkać wiec zainwestował w mieszkanie na osiedlu. Kupił po znajomości i za jakiś czas sprzedał z lichwa dzięki czemu już bez sponsora, ktory się obraził na takie korzystanie z pieniędzy, mogł budować dalej. Pisze o tym nie po to by kogoś skompromitować ale by pokazać w jakich uwarunkowaniach powstają parafie w Rosji. Ten Kaplan naprawdę nie miał gdzie mieszkać w Krasnodarze i gdy dostał fundusze nie miał wyjścia. Nie miał tez wyjścia sponsor, bo u Niemcow takie rzeczy się w Glowie nie mieszczą, ze mieszkanie dla Kaplana to tez kościelny projekt.

Zawsze mieliśmy trudności we wspołpracy z Niemcami, bo byli nadmiernie podejrzliwi i rozliczali księży z taka drobiazgowością jakbyśmy my do Rosji przyjechali tylko po to żeby cos sobie do kieszeni buchnąć.

Tak wiec kolejny etap budowy w Krasnodarze(milionowe miasto obwodowe), to była kaplica, ktora ksiądz Andrzej po prostu kupił. To był składany z elementow sklep.

Miejscowi Ormianie nie od razu przywykli że można się modlić w sklepie, ale pragmatyczny ksiądz Andrzej urządził kaplice dość ładnie tak, ze się mogła spodobać a na dodatek była ogrzewana wiec można było w niej nawet zima siedzieć bezpiecznie.

Potem dopiero trzeci krok budowa części mieszkalnej na zapleczu czyli za prezbiterium. Sprzedaż mieszkania(z lichwa), kupno cegły i wznoszenie ścian kościoła. Wiele nerwow kosztowały księdza Andrzeja te wszystkie przygody nic wiec dziwnego, ze zakończywszy za jakiś czas opuścił Rosje. Dochodziły mnie wieści, ze obecnie tam pracuje moj kolega Słowak, spychacz z Kamczatki, ksiądz Marcin Sebin.


Wołgograd


Choć do Wołgogradu jest tylko 600 km to ja jednak jechałem cala dobę okrężnymi drogami przez Salskie stepy. Nie wiedziałem ze tym sposobem zajmie mi to cztery razy więcej czasu niż autobusem. Nie było komu poradzić.

Tym niemniej dzięki temu miałem przygodę. Zaznajomiłem się z przewodnikiem czyli z konduktorem. Młody sympatyczny chłopak lubił sobie pogadać. Gdy się dowiedział ze nie mam biletu powrotnego zaproponował, ze mnie dowiezie w swoim przedziale. Wyjazd miał być tej samej nocy.

Kościoła nie szukałem długo. Znajdował się na ulicy praskiej…

To obok Dworca Kolejowego.

Tak się zdarzyło, ze Wołgograd odwiedziłem jako jedne z pierwszych miast rosyjskich na początku października 1992-go roku. Akurat ksiądz Biskup poświęcał kapliczkę z kontenerow, ktora wznieśli Włosi dosłownie na placu obok Dworca Kolejowego, miałem wiec ułatwione zadanie ale gdym przyjechał to od świątecznej uroczystości jak to się mowi już ślad wystygł... Wszyscy się już rozeszli. Szukałem wiec biskupa, z ktorym miałem mieć ważną rozmowę, na osiedlu, bo gdy przybyłem już się poświęcenie dokonało. Pomagały mi w tym dwie wolontariuszki Słowaczki z Kamyszyna. Jedna y nich na długo zapamiętałem. Nazywała się Maria Gudaczkowa i trafiła z czasem na Syberie. Spotkanie z jej proboszczem, legendarnym Jozefem Gunczagą tez było dla mnie symboliczne. On mi bardzo zazdrościł Rostowa i Pol żartem, Pol serio proponował mi zamianę na Kamyszyn, gdy usłyszał, że sobie nie radzę. Tam rownież spotkałem pierwszy raz w życiu księdza Antoniego Heja, Ktory wypowiedział wtedy właśnie, gdyśmy stali kolo jakiejś mapy świata, że tymi samymi ścieżkami, co Kiedos komunizm, teraz pojdzie i rozprzestrzeni się chrześcijaństwo. W tym momencie znacząco pokazał na Chiny. Dobrze pamiętam te krotka rozmowę.

Bardziej niż spotkanie z Biskupem.

Było mi tez milo napotkać legendarnego księdza Alojzego, ktorego znalem już z kasety jaka obejrzałem latem w kurii w Moskwie w kolekcji arcybiskupa.

Alojzy starał się o zwrot kościoła wbrew woli biskupa. Ekscelencja bal się, ze nie znajdzie się funduszy na odbudowe ogromnej świątyni ale wiecznie optymistyczny Alojzy przekonał Ekscelencje, ze to może się udać. Tylko nie czekaj na pieniądze, bo ja nie mam maszynki do ich robienia, żartował jak zwykle arcybiskup i Alojzy nie prosił. Z wiecznym uśmiechem na twarzy z piękna blond-grzywą na łysawym czole jak to się mowi jak czołg ciągle szedł do przodu. Tamtego pierwszego razu Kurhan Mamaja widziałem tylko z daleka i prawdę powiedziawszy nie ciekawił on mnie wcale. Biskup był dla mnie bardzo surowy bo dostrzegł, ze wszystko czego się nie dotknę sypie mi się z rak. Skrzyczał mnie nawet, bo dal staroście sporo pieniędzy na remonty klasztoru a się okazało, że ja nic o tym nie wiem i nie panuje nad sytuacja, bo żadnych remontow nie ma. Byłem na skraju rozpaczy.

Dobrze, ze czas nadchodził odjazdu. Siadłem więc na ten sam pociąg a moj konduktor widząc moj smutek poczęstował mnie najprawdziwszym czarnym kawiorem, ktory szmuglował do Rostowa w gumowcach. Miał je ukryte pod siedzeniem i z wielkim namaszczeniem wyciągnął i łyżką częstował. Chciał nawet poczęstować wodką ale od razu ostrzegłem, ze jestem abstynentem wiec dał spokoj. Podroż przebiegała mi smętnie.


Kamyszyn


Kiedy się podrożuje do Saratowa to zachwycają białe zbocza nad Wołgą, jakby ktoś sol posypał lub śnieg pośrod lata na te plażę. Owszem spotykane na Kubaniu szuwary, przestronne stepy i wysepki niewysokich sosnowych lasow.

Kamyszyn ze swa parafia to tez taka wysepka kipiąca życiem. Kilka pagorkow czyni miasto bardzo malowniczym. Jedziesz z Gorki na pazurki i znow do gory.

Podobno w Kamyszynie jest sporo zakładow chemicznych i nawet huta szkła i zakład porcelany. Widać z daleka wielką ilość kominow.

Kościołek zbudowany w pospiechu przez księdza Jozefa Gunczagę stoi na jednym ze zboczy takiego pagorka w południowej części miasta.

Stary kościoł stoi po sąsiedzku. Nie udało się go zwrocić. Nowy powstał z białej cegły. Podziwiałem rozmach. Wszystko zrobione chałupniczą metodą ale dużo tego było i plebania i Stodola i dom katechetyczny połączone sprytnie jak jakaś Gora Atos.

Kiedyś odwiedzając nas jedna z wolontariuszek opowiadała jaka straszna mieli katastrofę na drodze. Dziwiła się, że po takim nieszczęsnym wypadku ksiądz Jozef nie boi się siadać za kierownicę. Martwiło ją że dużo czasu spędza samodzielnie remontując samochody. Ja tak sobie myślę, ze po prostu nie zawsze miał fundusze na remonty. To był człowiek boży. Z jego ust nie znikał uśmiech. Zawsze marzył o dużej parafii a w Kamyszynie widocznie się męczył.

W tej parafii była spora niemiecka diaspora ale po wyjeździe wielu Jozef zajmował się tak jak w Moskwie poszukiwaniem młodzieży.

Procz budowy kościoła zajmował się rownież drukowaniem modlitewnikow i książek. Często można było spotkać bardzo skromne broszurki na najgorszym papierze ale świetne w treści. To były jego prywatne reprinty. Redaktor Gazety “Swiet ewangelia” Wiktor Chrul mowił mi kiedyś, ze on jako jedyny Kaplan zabiera ze sobą wszystkie zwroty gazety i rozdaje ludziom jakichkolwiek spotyka. Prawdziwy misjonarz.

Odjechał do Orla, wywalczył kościoł w Kursku i starał się o kościoł w Biełgorodzie. Dojeżdżał rownież do Woroneża. Miał po przeprowadzce pełne ręce roboty.

Ciekawostką jest, ze seminarium zakończył w podziemiu jednocześnie robił studia medyczne i jest być może jedynym na świecie księdzem ginekologiem. Świetnie rozumie i propaguje metody małżeńskiej wstrzemięźliwości. Gdy przyjmował święcenia to nawet rodzona mama o tym nie wiedziała. Wkrotce nastąpiły lepsze czasy i od Razu zgłosił się na misje do Rosji. Jadąc na misje po raz pierwszy ubrał się w sutannę.


Kamienka


Jedna z największych świątyń katolickich mieści się w pobliżu trasy wołgogradzkiej. Mijając Kamyszyn jakieś 50 km przed Saratowem po lewej ręce widać sylwetki wysokich wież. Nie sposob nie obejrzeć. Dach trzymał się z trudem, okien nie było, opadły tynki, drewniane dekoracje sprochniale skrzypią pod nogami przypadkowego turysty i koz, ktore tu sonie trawkę szczypią. Przygnębiające wrażenie a z drugiej strony romantyka jakaś jak w Disneylandzie. To tutaj można nagrywać rycerskie sceny. Sowieci odarli z piękna świątynię ale ich nagość okazała się jeszcze powabniejsza jak niedokończony rysunek, szkic, lub stara ikona, ktora potrzebuje restauracji, jak Nike z Samotraki…

Zapraszam, to trzeba koniecznie zobaczyć.


Saratow


Milionowe miasto nad Wołgą od 1856 roku siedziba diecezji tyraspolskiej.

Diecezja, ktora swymi granicami pochłaniała tereny dzisiejszej Mołdawii, Krymu, Odessy, Donbasu, połnocnego Kaukazu, Powołża. Ponoć sto lat temu, ktoryś z prawosławnych biskupow żalił się, ze ma gorsza bryczkę i mniejsza zapłatę od państwa niż katolicki biskup. Owszem, można sobie wyobrazić te żale. Dziś żaden katolicki biskup nie dorowna tym bryczkom na jakich jeździ patriarcha i jego biskupi, minęły dobre czasy.

Biskup Klemens w przeddzień swej konsekracji gryzł paznokcie ze strapienia, bo go Urząd Celny powiadomił, ze może sobie odebrać mały autobus jaki mu podarowano z Niemiec ale cło będzie takie same jak jego cena czyli krocie, Nie wiem czym się ta historia zakończyła ale sam fakt, ze katolicki Caritas nie był i pewnie nie jest honorowany jako organizacja charytatywna ale jako komercyjna i za większość darow płaci jak za import jest przejmujący. Tak samo było z naszymi drewnianymi kaplicami, ktore nadchodziły jako pomoc humanitarna z Niemiec, Za wszystko trzeba było płacić krocie.

Kościoł w Saratowie jest tak zdeformowany z zewnątrz, ze jeśli długo nie będziesz przekonywać przechodniow to nikt ci nie uwierzy. Budowla jest ogromna. Takich kin dziś nikt nie buduje. Tym niemniej na ulicy niemieckiej stoi nikomu niepotrzebne kino z setka przybudowek. Gdyśmy czasami w gronie księży dyskutowali dlaczego nie oddaja to padała odpowiedz. Na kościoł “oko położyła mafia”, zbyt dobry jest to punkt w mieście, by tak po prostu oddać. Gdy widziałem katedrę św. Klemensa po raz ostatni to we foyer sprzedawały się samochody, mebel etc. Samo kino jakby martwe. Bez przeszkod udało się wydzierżawić jedno z pomieszczeń gdyśmy świętowali 150-lecie diecezji saratowskiej.

Miasto jest ładne, drogi dobrze oznakowane. Jadąc od strony Kamyszyna spory las i dwupasmowka. Tutaj rownież jedziesz z Gorki na pazurki. Jest jakaś studnia ze źrodlaną wodą na zboczu na przedmieściach. Wielu kierowcow się tam zatrzymuje aby nabrać wody.

Długi 4-ro kilometrowy most a z drugiej strony jakby dzielnica Saratowa rozciąga się miasto Engels, dawna stolica Nadwołżańskiej Republiki Niemieckiej jaka przetrwała do 1941-go roku. 28-go sierpnia została zlikwidowana w jeden dzień tak samo jak zlikwidowano żołnierzy katyńskich jednym podpisem Stalina przestało istnieć niezwykle państewko. Cala historia, piękna kultura, swoj niepowtarzalny dialekt “rosyjscy Niemcy”. Coś niesłychanego. Zostali wypędzeni do kazachskiej Karagandy, do uralskiego Czelabińska, do syberyjskiego Tomska, zabajkalskiej Czyty, Uzbekistanu…

Za jakiś czas pozbierali manatki i wrocili do Niemiec po 250 latach.

Ktoś mowi, ze 3 miliony wyjechało, ktoś ze 5. Nie ważne.

Nie ma Niemcow w Saratowie ale jest ogromna znieważona katedra i mała katedralna kaplica.

Jest rownież niemiecki biskup Klemens Pikiel i cały wianuszek siostr eucharystek, ktore w wielu wypadkach maja rownież niemieckie korzenie. To jednak temat z “innej bajki”. Jedzmy do następnego miasteczka. Z Engelsa udajmy się do Marksa.


Marks


Jest żart o tym jak Czukcze posłano na kursy partyjne i kiedy wrocił jego sąsiedzi z igloo pytali się co tam w Moskwie się dowiedział. Miał on rzec ponoć, ze nareszcie wie, ze Marks i Engels to nie jest małżeństwo i ze tak naprawdę to ich było czterech Karl, Marks, Fridrich i Engels…

Dziś już się Malo kto w tym połapie nie tylko na Czukotce ale nawet w samych Niemczech ale w Rosji te reliktowe dinozaury komunizmu są nadal. Beztrosko czczone poprzez pomniki, nazwy ulic i miast, zwłaszcza nad Wołgą. To się robiło ze względu na mieszkających tu Niemcow i komunizm. Dziś komunizmu nie ma, Niemcow tez mało a nazwy pozostały.

Kościoł w Marksie się nie zachował. Jest legenda, ze gdy go zburzyli to ludzie zabierali cegły jak relikwie do domu a potem jak nastały lepsze czasy to zwrocili, by te cegły założyć jako kamień węgielny.

Piękna legenda.

Poprzednikiem biskupa Klemensa w Marksie był długie lata kazachski Niemiec Jozef Werth. Gdy dostał dekret na Biskupa Nowosybirskiego poprosił swego dobrego kolega Klemensa Pickiela, by ten opuścił Tadżykistan i udał się do Marksa. Gdy po 7 latach i jego wybrano biskupem saratowskim poszły plotki, ze Marks to jest kuźnia biskupia.

O ile biskupow z Marksa mamy tylko 2 to siostr mamy pewnie ze setkę. Nowicjat w Marksie pękał w szwach i trzeba było budować kilkupiętrowy dom. Widziałem początki tej budowy i mogę się domyśleć, ze pod pilnym okiem biskupim siostry maja piękny klasztor dzisiaj. Mam rownież nadzieje, ze powołań im nadal. Nie brakuje.

Życzę im tego z serca.

Roboty w Rosji dla siostr Rosjanek nigdy nie zabraknie.


Astrachań


Stare tatarsko mongolskie miasto na trasie szlaku jedwabnego.

Pracowali tutaj kapucyni, ktorzy obsługiwali głównie tutejszych Ormian w 18-m wieku. Może właśnie z tego powodu kościoł ma bardzo orientalne kształty.

Jego zwrot, odrodzenie zawdzięczamy księdzu Niemyjskiemu. Obsługują od chwili jego śmierci bracia Franciszkanie, ktorzy się częściowo przenieśli tutaj z Elisty.

Kilkakroć odwiedzałem to miasto w latach gdy działało tu Proseminarium. Skierowałem tutaj pewnego kleryka, ktoremu nic nie wyszło w życiu. Tym niemniej na jakiś czas miał zajecie. Opowiadał mi potem, że księżom nie udało się ich przyłapać ale lubili wieczorami sobie popijać, stad zawsze był kłopot z obudzeniem klerykow. Jeden z absolwentow proseminarium wstąpił do klaretynow i był nawet pewnego lata u mnie na praktyce w Taganrogu. Jego siostra mieszkała w Białej Kalitwie wiec nazywał mnie swym rodakiem. On doszedł do święceń na ile mi wiadomo ale problem z alkoholem pozostał.

Przy astrachańskim kościele działał tez jakiś Instytut Świecki z Kanady.

Ksiądz Niemyjski obcował z nimi po francusku wiec chyba przybyli z Quebeku.

Było w tym mieście sporo studentow kolorowych i dość dobrze działał Caritas. To SA takie migawki jakie sobie przypominam. Miasto robiło wrażenie bardzo egzotyczne. Wielki most na Wołdze na samym wjeździe do miasta, mnostwo karawan czyli autobusow z ogromnym bagażem na dachu, często z jakąś dagestańską lub czeczeńską flaga. Nierzadko w okolicy można było dostrzec osiołki ciągnące wozki lub nawet wielbłądy. Wracając ktoregoś razu z Astrachania na granicy z Kałmucją zrobiłem sobie zdjęcie na wielbłądzie ale oczywiście nie zachowałem, bo nie kolekcjonuje niestety.


Tambow


Swego czasu cala Rosja śpiewała hit “malczik choczet w Tambow”. Nie wiem co się temu chłopcu chciało w Tambowie. Jeden jedyny raz przejeżdżałem przez to tranzytowe miasto. Wszystkie samochody z Czeczenii i z Dagestanu podrożują właśnie ta droga. Zapewne z tego powodu nie jest tu łatwo mieszkać ale bez tej “drogi życia” Tambow nie miałby sensu.

Jak już wspomniałem są tu werbiści i kościołek, ktorego nie widziały moje oczy.

Domyślam się tylko, ze musi być uroczy jak wszystko to czego opatrznościowo ręka sowieckich barbarzyńcow nie zdążyła dotknąć.


Orenburg


To przedziwne miasto na rozstaju drog. Polowa w Europie i polowa w Azji. Wołga dzieli je na dwie polowy. Ostatecznie kanonicznie przyłączono miasto do diecezji Saratowskiej ale rownie dobrze mogłoby ono należeć do diecezji w Nowosybirsku.