Wybierz swój język

NAVOTAS – PRZEDSIONKI RAJU

 

„Rozdzierający jak tygrysa pazur
Antylopy plecy jest smutek człowieczy.
Nie brookliński most, ale przemienić
W jasny, nowy dzień
Najsmutniejszą noc
To jest dopiero coś.

Eward Stachura, "Nie Brookliński most"

Gdyby ktoś nazwał slamsy “przedsionkami piekła”, taki tytuł by nie zadziwił. Ja jednak postąpiłem na odwrót i nie przez przekorę, lecz by udokumentować swoje wrażenia, jakie otrzymałem podczas wizyty w najbiedniejszej i podobno najbardziej niebezpiecznej, bo „narkotykowej” dzielnicy w Manili.

Na obszarze jednego kwadratowego kilometra gnieździ się ponad milion mieszkańców. To są „migranci” z terenu biednych wioskowych filipińskich prowincji. Niektórzy z innych wysp, na przykład z Mindanao, gdzie dokuczali im radykalni muzułmanie. Dzielnica nazywa się Navotas.

Policja tam wchodzi bez pukania i strzela bez uprzedzania do tzw. „puszerów” czyli handlarzy narkotykami. Obecny prezydent Duterte, z wykształcenia prawnik wyraźnie obiecał, że tak zrobi podczas kampanii wyborczej. Niektórych taki radykalizm cieszy. Podobno żyje się bezpieczniej! To nowa wersja stalinowskich „trojek” znanych ze strasznych rozbojów w latach 30-tych 20-go wieku.

Na terenie tej dzielnicy jest kilka katolickich parafii, a ja z grupą studentów Ateneo de Manila, EAPI dostałem zaproszenie do największej wspólnoty św. Wawrzyńca (Lorenzo) Ruis. Pracuje w niej czterech dominikanów, siostry Matki Teresy z Kalkuty i wielu wolontariuszy-katechetów. Oto moje wrażenia.

Ostatnie balony

Na tę niebezpieczną wycieczkę “uzbroiłem się” w trzy paczuszki balonów, jakie mi pozostały z ostatniej podróży po papuaskich parafiach. Do parafii w tej odległej części miasta, ja i moi koledzy z EAPI udaliśmy się na trzech furgonetkach “dżipni”. Mijaliśmy po drodze chińską dzielnicę. Rozpoznawałem rejony, po których chodziłem pieszo. Zawieziono nas do celu i mieliśmy czas, by się przygotować do mszy. Na podwórku trwała katechizacja. Część studentów udała się w poszukiwaniu toalet, inni rozpakowali swoje drugie śniadanie, ja natomiast rozdałem kilka balonów dyskretnie najmniejszym brzdącom, by nie przeszkadzać katechetce. Gdy moi koledzy zaczęli się ubierać do Mszy, dzieciarnia zakończyła lekcje katechezy i odnaleźli mnie, by odebrać “swój podarunek”.

Koledzy popędzali mnie, bym się ubierał, więc nie miałem okazji uszczęśliwić wszystkich. Tym nie mniej byłem zadowolony, że podarunek się spodobal.

Dwadzieścia tysięcy - kazanie o zrzutce dla katechetów

Kościół skromny na planie dużego greckiego krzyża, zapełniony po brzegi, chińskie wentylatory grały muzykę podobną do dźwięku helikopterów. W głównym ołtarzu trzypiętrowo były ustawione różnych rozmiarów figurki dominikanów: świętych i błogosławionych. Wokół 12 księży roiło się od ministrantów. Celebrował średniego wzrostu i wieku dominikanin. Śpiewy i kazanie były w języku Tagalog, ale celebrans w kazaniu kilka razy zwrócił się do gości po angielsku tłumacząc, że w parafii trwa akcja “podaruj złotówkę dla katechety” Parafia ma podobno 20.000 wiernych, więc jest teoretycznie w stanie utrzymać kilku lub kilkunastu katechetów, gdyby ta akcja się powiodła. Na razie jednak katecheci pracują za darmo, a państwo nie poczuwa się do obowiązku wspierania kościoła ani w tej dziedzinie ani w żadnej innej. Dziwi to bardzo, bo wedle różnych statystyk, katolicy to 80-90 % Filipin. Trzeba pogratulować Polakom, że wystarali się o “konkordatowe umowy” na ten temat.

Przypominam sobie z kleryckich czasów opowiadanie sprytnego wikariusza, który radził rodzicom, żeby na koniec roku zamiast kwiatów przynieśli mu “szopena w kopercie”, bo na jednym z gierkowskich banknotów widniał kompozytor. Ciekawe, że te pomysły w tamtych czasach chwytały ludzi za serce i księża w latach PRL-u nie pozostawali bez nagrody za swoją pracę.

Na Filipinach z tym bywa różnie.

Prezentacja

Po Mszy dokończyłem zabawy z balonami aż wreszcie jedna z katechetek odszukała mnie i przyprowadziła na “prezentację” przygotowaną przez proboszcza. To, co mówił i pokazywał, było bardzo wzruszające. Przyznał się, że tę prezentację przygotował na jakąś koferencję w Niemczech, gdzie był niedawno i nie ukrywał, że to zrobiło wrażenie.

Navotas to rejon Manili zamieszkały głównie przez migrantów z wiosek okolicznych, ale też z dalekich prowincji, którym znudziła się wioskowa bieda i uwierzyli w magię stolicy, ale tu ich czekała pułapka. Dobrej pracy nie ma, a mieszkania tylko prowizoryczne z drewna i blachy na brzegu rzeki, pod mostami i w tunelach. Obejrzeliśmy szokujące fotografie. To miało nas przygotować na “wycieczkę w teren”, jaka miała nastąpić zaraz po prezentacji i posiłku.

Na jednym ze zdjęć, ksiądz nam pokazał starca, któremu szczury obgryzły pięty. Jest obłożnie chory i siostry “kalkutki” pracujące w okolicy chciały go zabrać do przytułku, ale odmówił, bo twierdził, że wkrótce umrze i syn będzie mógł prosić od państwa zapomogę! Jeśli umrze w przytułku, wedle tutejszego prawa zapomogi nie dostanie. Jakie przedziwne myślenie starca na kilka dni przed śmiercią. Nie ważne, że umiera, ważne by ta śmierć dała kilka peso dla syna i jego rodziny! Wszyscy bytują, balansując na granicy śmierci głodowej.

Na innym zdjęciu obejrzeliśmy ładne budynki wybudowane przez państwo, do których wysiedlani są biedacy. Jadą tam niechętnie, bo na odległych przedmieściach, gdzie dostali dom, nie ma pracy, toteż zwykle matka z dziećmi tam mieszka, ale mąż pozostaje w slamsach, by zarabiać, na przykład wożeniem bogatszych ludzi na rikszy. Cały tydzień śpi w zadaszeniu rikszy, byle co je, pracuje jak koń, by dostać 200 peso w dzień, a to jest jakieś 14 złotych, z czego połowę ma oddać właścicielowi roweru...

Takie historie opowiadał nam proboszcz najbiedniejszej parafii w Manili, o imieniu świętego katechety filipińskiego zamordowanego okolo 400 lat temu, w Nagasaki, w Japonii, o imieniu Lorenzo Ruis.

Inna fotografia przedstawiała rodzinę narkodealera. Policja przyszła pewnego dnia i zastrzeliła go bez pardonu na oczach rodziny. Byli w miarę bogaci, ale pozostali z niczym i trafili do slamsów. Dziecko tego zmarłego uczy się pilnie i należy do piątki prymusów w klasie. Takich przypadków jest sporo. Wśród slamsów żyją maluchy, które mają ambicję i się nie poddają. Obejrzeliśmy też zdjęcie z cmentarza, na którym ludzie śpią. Śpią gdzie się da i jak się da. Walczą z wilgocią, epidemiami i głodem, ale nie przestali być ludźmi. Ich człowieczeństwo wzrusza do łez. Były tam zdjęcia grupy wolontariuszy z Japonii, którzy spędziwszy jakiś czas w slamsach, odjeżdżali ze łzami i smutkiem, bo choć przyjechali podzielić się swoimi pieniędzmi, to zostali również obdarowani dobrocią Filipińczyków i trudno się im było z nimi rozstać. Powiem szczerze, że ja to rozumiem, bo coś takiego już miałem w przeszłości w Taszkiencie, w domu sióstr Matki Teresy, gdy spotykałem podobnych nieszczęśników i słuchałem ich opowieści, a teraz mam w Papui...

Wiele razy proboszcz podkreślał, że mimo biedy, wielu zachowało swą godność, bo nie przestali wierzyć. Wzruszające były zdjęcia, na których widać, że wewnątrz slamsów są zawsze figurki świętych i obrazy.

Proboszcz uprzedził nas, że mamy się nie bać, bo ludzie z Navotas są bardzo przyjaźnie nastawieni do kleru. To się miało okazać prawdą, ale dynamika tych uczuć, jakie nas oczekiwały, zaskoczyła wszystkich.

Samo życie

Po projekcji był posiłek, a ja się udałem na podwórko, gdzie obok stanowiska security i parafialnej kafejki stał przywiązany za nogę, kogut bojowy. Pogawędziłem z kogutem, a potem raz jeszcze z maluchami, które sobie przypomnialy, że mam dla nich balony. Po raz kolejny katechetka musiała mnie szukać, bo samochody były gotowe do drogi.

Chodziliśmy po uliczkach wąskich na jeden metr. Ku memu zaskoczeniu wiele slamsów było zrobionych z pustaków i były nawet dwupiętrowe. Pozwolono nam zaglądać do środka, a nawet wchodzić. Wiele z tych pomieszczeń to coś w rodzaju malutkiego kiosku, w którym trzeba się poruszać na kolanach. Powiem, że widziałem linoleum i dywaniki, telewizory i komputery w środku i oczywiście obrazy świętych, tak jak nas uprzedzono. Wiele kobiet zajętych praniem na zewnątrz. Stwierdziłem, że nie ma tam brudu pomimo nędzy i że ludzie starają się żyć godnie. Niektórzy owszem mają pracę i na swój sposób są szczęśliwi. Zauważyłem kilka motocykli i naprawdę piękne twarze dzieci i młodzieży, których tutaj jak w każdym zakątku Filipin jest mnóstwo. Na rzece kilku chłopców woziło na tratwie pasażerów na drugi brzeg z pomocą liny, jaka wisi nad lustrem wody. Taki sobie malutki prom. W rzece gęstwina plastykowych śmieci, a nawet kał ludzki i sporo rybek. W tej zaśmieconej rzece dzieci potrafią się kąpać niestety.

Pamiątkowa fotka

Byliśmy w malutkim klasztorze sióstr z Korei, który niczym się nie wyróżniał od pozostałych slamsów, byliśmy też w małej kaplicy, gdzie często jest odprawiana Msza, a w tym momencie kobiety mocowały na wózku Matkę Bożą Fatimską, by powędrować z procesją. Przeszliśmy się pod mostem, gdzie sypiają ludzie i zrobiliśmy sobie mnóstwo fotografii z tubylcami, bo im to wyraźnie sprawiało radość. Byliśmy dla nich czymś w rodzaju atrakcji.

Samochody zawiozły nas w pobliże morza, gdzie ulice były wciąż pokryte wodą, a w powietrzu unosił się zapach stęchłej ryby. Niektórzy z nas zatykali nosy. Ja natomiast wciągałem w siebie powietrze pełną piersią, pamiętając ważny fragment pewnego kazania o tym, że „Apostołowie również śmierdzieli rybą”, a jeśli współczesny apostoł pachnie wyłącznie perfumami i to z drogich sklepów, to znaczy że się wykoleił, i że się nigdy nie dogada ze swymi owcami, o ile takie ma u siebie „owce pachnące nawozem”.

6. Gdzie mieszka Jezus?

Toteż gdyby mnie ktoś spytał, jak wygląda niebo, miałbym wiele na ten temat do powiedzenia, bo długo żyję i myślałem dużo o tym. Myślę jednak, że to co przeżyłem tego dnia „rozdając balony” pośród slamsów, jest jednym z takich przedsionków. Żal mi tych ludzi, którym nie dane było tam wejść z powodu nadmiernego smrodu. Powiem wam, co ja myślę. Ten smród to tylko „zasłona dymna” dla „neo-burżuazji”. Jezus takimi rzeczami się nie przejmował i szedł w sam środek, do chorych, bo miał dla nich lekarstwo. Zdrowi i bogaci, najczęściej nie potrzebują a czasami świadomie odrzucają Jezusa, który kiedyś żył w Nazarecie, ale ostatnio zmienił adres.

Czy już wiecie, gdzie mieszka Jezus?

Kalkuta? Watykan? Częstochowa?

Owszem, nie neguję, bo Bóg mieszka wszędzie. To podstawowa informacja z katechizmu.

Gdyby jednak miał wybór, gdzie się zatrzymać na dłużej w sposób szczególny, tak jak w Izraelu.

Jakie miejsce by wybrał na mapie świata. Pobawmy się w wyliczanki, bo przecież Jezus nie szuka łatwizny. Co to byłby za kraj i jaka wieś lub miasteczko: Donieck, Aleppo czy Sudan? Phongyang?

Może jednak Navotas?

Już wiem... to jest tuż za ścianą, tam gdzie Ty mieszkasz.

Dyżuruje jak Anioł Stróż, albo św. Krzysztof, gotowy by cię zanieść na drugą stronę zabrudzonej rzeki.

 

Manila Navotas

30 października-13 listopada 2016