Wybierz swój język

ROSJA, UKRAINA, UZBEKISTAN

wywiad udzielony siostrze Dominikance
z Komisji Episkopatu d/s Wschodu

1. Co zastał?

Moja pierwsza wizyta w ZSRR i w ogóle pierwszy pobyt za granicą, jeszcze jako diakona białostockiego seminarium, miała miejsce w 1990-m roku. Zastałem wtedy wiele zwróconych świątyń staraniami abp Kondrusiewicza. Niemal co dzień ten niezmordowany człowiek odwiedzał jakąś inną parafię i niemal co dzień jakiś sekretarz partii miejscowego kołchozu lub miasteczka podpisywał papiery o zwrocie kolejnego kościoła. Biskup pracował na Białorusi półtora roku i doprowadził do zwrotu niemal 300 światyń. To wszystko dokonywało się na moich oczach, bo tenże Biskup skierował mnie na 2 tygodnie na przedmieścia Grodna, gdzie rezydował do miasteczka Indura. Indurski proboszcz bardzo prosił o zastępstwo, by towarzyszyć Biskupowi jako nadworny kamerzysta. Późną nocą wracał z kolejnych wojaży i robił kopie nagranych filmów i dzielił się wrażeniami...dzięki niemu widziałem na świeżo zwrot kościoła w białoruskim Gnieznie, w Homelu i w Mohylowie... W tym też czasie zmarł jeden z biskupów litewskich i na tym pogrzebie też był ks.Żylis...te wszystkie relacje i moje własne spostrzeżenia z Wołkowyska, Grodna, Lidy i z Wilna sprawiły, że najpierw ustnie, a potem pisemnie zgłosiłem pragnienie pracy na Wschodzie do abp Kondrusiewicza i śp abp Kisiela. To zaowocowało wyjazdem i dekretem proboszczowskim 21 lipca 1992-go roku.

2. Jakie były początki?

Dekret pozwalający na wyjazd do Rosji miał datę 1 czerwca 1992. Czekałem 2 tygodnie i nie doczekałem się zaproszenia ze strony Rosyjskiej, więc jak śpiewa Maryla Rodowicz bez wizy i bez zaproszenia siadłem do byle jakiego autobusu, by w dzień odpustu odwiedzić Ostrą Bramę i tej samej nocy najgorszym z możliwych pociągów na ostatnim siedzeniu koło ubikacji dojechałem do Moskwy przerażony, że jakiś celnik może mnie deportować, bo nawet tzw. vouczera nie miałem.

W Moskwie nigdy wcześniej nie byłem i nikogo nie znałem. Na dworcu Białoruskim góra śmieci i tłumy nieznanych mi ludzi. Jedna kobieta z mikrofonem zapraszała na autokarową wycieczkę po Moskwie, zapytałem - ile, 60 rubli - odrzekła, wsiadłem i na Małej Lubiance zapytałem się, gdzie kościół. Przewodniczka mi podpowiedziała i tak mając w kieszeni 200 rubli minus 60, dotarłem do kościoła św. Ludwika...powitała mnie tam werbistka s. Wojciechowska. Wytłumaczyłem jej, że mam tu pracować, ale zaproszenie nie przyszło, więc wyjaśniła, że Biskupa nie ma, ale zaraz przyjedzie kanclerz (śp. ks. Janek Zaniewski). Owszem, za chwilę się pojawił i mnie uściskał, bo znaliśmy się z Indury. Powiedział, że Biskup nic jeszcze o mnie nie wie, ale musimy przejrzeć pocztę. Ku mej radości w kancelarii czyli w zakrystii leżał mój dekret od białostockiego Biskupa, więc wykonaliśmy telefon do Wołgogradu, gdzie wizytował Biskup Kondrusiewicz przeniesiony w międzyczasie z Białorusi do Moskwy. Ja będę za trzy dni w Rostowie nad Donem - powiedział kanclerzowi - kup Jarkowi bilet na pociąg i niech tam się szybko zgłosi...

Owszem, zgłosiłem się. Kupiliśmy bilet na 20 lipca. Całą dobę trwała podróż w zaduchu, okno się nie otwierało... na dworcu witał mnie proboszcz z Soczi ks. Sewerynik i 3 parafian z metrowej długości różami. Zanim wysiadłem, jakiś weteran z mnóstwem orderów na piersi opluł bez powodu, ale z nienawiści do wiary moją zmiętą sutannę.

Nazajutrz dojechał z Wołgogradu Biskup i przy śniadaniu wypisał mi dekret na proboszcza, którego te milionowe miasto nie widziało od 1954-go roku czyli prawie 40 lat.

Msza była wieczorem w muzeum przy zachowanej ze zburzonego kościoła figurze Matki Bożej bez dłoni. Mały Jezusek też był pokaleczony. Było 30 parafian i 100 kibiców czyli zwiedzających. Po Mszy udzieliłem wywiadu dla miejscowej gazety. Prasa od tej pory zawsze mi sprzyjała w poszukiwaniu parafian. Nauczyłem się, mimo nieśmiałości, odwiedzać radio i telewizję w każdym większym rosyjskim mieście, do jakiego rzucił mnie los. Jak wynika z notki biograficznej proboszczowałem przez 10 lat w Rosji w kilku dużych miastach wojewódzkich, takich jak Czyta, Kamczatka, Sachalin, Elista i kilku miastach niewiele mniejszych, choć z nazwy powiatowych, jak Taganrog, Wołgodońsk i Nowoczerkask po 300 tys., Batajsk i Azow 100 tys. Leningradzka 30 tys. Każde z tych miast miało własne codzienne gazety, radio i telewizję...

3. Jak wyglądała posługa, w jakich warunkach?

Mieszkałem kątem w akademiku, u kilku parafianek i nawet w hotelach robotniczych. Gdy pojawiły się siostry Misjonarki św. Rodziny, koczowałem u nich, a swój własny kąt otrzymałem dopiero w 1997-m roku w Azowie. Na Sachalinie była ładna plebania, ale często bez światła lub bez wody, na przemian. W żadnej z tych wielu miejscowości nie miałem ciepłej wody do prania czy kąpania, więc chodziłem w tym czasie bardzo zaniedbany.

Samochód otrzymałem w 1996-m roku, więc pierwsze 4 lata zapoznałem się z wszelkim rodzajem transportu i na okazji i na kolejkach i na podmiejskich autobusach i dalekobieżnych. Podróż do Kalmucji na przykład trwała 12 godzin w jedną stronę i tyle samo z powrotem, a bywałem tam regularnie 2 razy w miesiącu w przeciągu dwu lat. Jeden wyjazd do stolicy Elisty, drugi do powiatu Gorodowikowsk, w którym miało miejsce niezwykłe zdarzenie. Mam zamiar je opisać. Gdy samochód otrzymałem, dzięki ofiarom z Niemiec, doznałem dwu wypadków ze wstrząsem mózgu i pęknięciem czaszki... to, że żyję to cud oczywiście, bo zanim wypadki zaszły, kozacy obiecywali, że mnie wywiozą w cynkowanej trumnie do Polski do mamy...

4. Może jakieś wydarzenie?

Wydarzeń, o jakie siostra pyta było tak wiele, że starczyło na 8 tomów książek i one się ukazały w wydawnictwie Biały Kruk w Białymstoku oraz na stroniczce www.xjarek.net

Dwa tomy "dnevnik chudika" ukazały się 5 lat temu w Rostowie, a jeden tomik "nebo otkryto dla vsex" w 2013-m roku w Mińsku, odsyłam do tych pozycji, o ile ktoś ma czas.

Wyrywkowo opiszę najbardziej pikantne zdarzenia z kilku miejsc pobytu:

a) Kozacy - Rostov

Kozacy mieli prywatne instrukcje od księży prawosławnych, żeby naprzykrzać się sekciarzom, a ci nie bardzo rozumiejąc co to sekta i co to znaczy przeszkadzać, zabili dwu mnichów wyznania Świadomość Kryszny w styczniu 1992-go roku.

Tydzień później zameldowali się u sióstr, poszukując mojej osoby i znalazłszy, wpakowali do samochodu. Spędziłem w ich siedzibie 4 godziny i sam się sobie dziwię, że składanych mi pogróżek nie spełnili, bo taka była wtedy dziwna atmosfera na południu Rosji, że bez powodu ginęli ludzie w Republice Osetia po sąsiedzku, a za dwa lata miała się zacząć wojna w Czeczenii. Jeden trup więcej czy mniej, to nie było różnicy. W 2000-m roku otruto mego najbliższego sąsiada, ks. Niemyjskiego proboszcza z Astrachania. Miał zaledwie 40 lat, byliśmy wtedy rówieśnikami. Tej śmierci Polska prasa nie odnotowała, Rosjanie też przeszli nad tym do porządku dziennego. Oskarżono gosposię, ale kto zamówił ten mord, nie wiadomo, bo gosposia powodów nie miała, on ją przyjął, jako bezrobotną i pokrzywdzoną życiem, uciekinierkę z Kazachstanu...

Mnie uratowało to, że dwoje wnuków pewnej kagebistki z sąsiedztwa,które od pół roku cierpiały na bezsenność, po modlitwie sióstr odzyskało zdrowie. Na pożegnanie z tą parafią w 1999-m roku tych dwoje maluchów przyjęło Pierwszą Komunię, a ich rodzice dużo wcześniej pobrali się w kościele i bywali codziennie na Mszy. To zdarzenie poruszyło mieszkańcami miasteczka Batajsk, gdzie nigdy wcześniej nie było katolickiej parafii, a obecnie jest.

b) szkielety - Kałmucja

W Kalmucji pewnej zimy, a dokładniej 16 listopada 2004-go roku dwie kobiety przyprowadziły dziecko do chrztu, 12-letnie na wygląd. Odmówiłem, tłumacząc, że musi przejść katechizację...rozmawiałem niegrzecznie, poirytowany, że nieznani mi ludzie chcą od razu otrzymać wszystko w kościele, co im się zamarzy. Takie typowe rosyjskie podejście. Po kazaniu siostra zakonna podeszła do mnie i na ucho wytłumaczyła mi, że ci ludzie przyszli pieszo z daleka i że dziecko jest bardzo chore. Było mi wstyd, że tak się zachowałem...To był dzień MB Ostrobramskiej. Ogłosiłem, że chcę udzielić sakramentu chorych, ale ponieważ chora jest nie chrzczona, zaczniemy od Chrztu...

Po Mszy poznałem szczegóły. Tato dziecka sądownie karany za morderstwo, dziecko znerwicowane i wyszydzane w szkole, upadło na łokieć popchnięte przez rówieśników i doznało częściowego paraliżu. Wykręcona do tyłu ręka i martwo zaciśnięta ręka. Cały miesiąc poszukiwałem w Rostowie "po znajomości" lekarza, który by podjął się operacji. Jakież było moje zdziwienie, gdy przyjechałem to zakomunikować dziewczynce, gdy dostałem od niej w prezencie szal, jaki ona sama zrobiła na drutach na następny dzień po chrzcie, gdyż choroba ustąpiła. Ustąpiły też koszmary, o których opowiadało mi dziecko przed moim wyjazdem. Przez pół roku śniły się jej i straszyły ją tzw. "szkielety"-czyli zmarli. Dziecko, razem z 5-tką innych dzieci z tej odległej wioski, odbyło rekolekcje następnej wiosny w domu sióstr i otrzymało Pierwszą Komunię. Wiele nawróceń miało miejsce i następnego roku powstała jedna z nielicznych w Rosji i jedyna w mej karierze wioskowa parafia katolicka... Z reguły w Rosji parafie funkcjonują wyłącznie w wielkich miastach.

c) menengit - Sachalin

Na Sachalinie miałem parafiankę, która jako 8-klasistka dostała naganę za wypracowanie z rosyjskiego. Temat "Moje największe marzenie". Jej największym marzeniem było mieć 5-cioro dzieci. O tym właśnie napisała, bo była jedynaczką i bardzo jej to dokuczało.

Mimo nagany poślubiła kolegę ze studiów muzycznych, który znał jej marzenie i pomógł, by się spełniło. Mimo, że był Tatarzynem – muzułmaninem. Polubiłem go na tyle, że stał się moim nieodłącznym towarzyszem podróży po całej wielkiej wyspie Sachalin w charakterze organisty. Czasem akompaniował na pianinie, czasem na tzw. bajanie, nie tylko utwory kościelne. Potrafił grać Bacha i Mocarta. Jedno z dzieci, 13-letnia dziewczynka, nie przyszło na swój chrzest na Boże Narodzenie 2000-go roku, bo zachorowało na menengit. Pozostałe 4 dzieci razem z mamą otrzymały sakrament. Do szpitala pojechałem nazajutrz, bo dziecko było na reanimacji od dwu dni nieprzytomne. Lekarz wydał zgodę, bym je ochrzcił w niebezpieczeństwie śmierci, ale matce nie wydał zgody by tam była, nie zapaliłem też świecy ze względu na stężony tlen. Zgodę na obecność dostała matka chrzestna, Japonka z Karitas. Dziecko jej nie znało przedtem.

Mimo złych prognoz lekarskich, że jeśli się obudzi, to mózg będzie uszkodzony, nic podobnego się nie zdarzyło. Dziecko się obudziło i opowiedziało rodzicom, jaki miało sen. Śniło się jej, że ks. Jarek przyszedł z jakąś Koreanką i że ją Ochrzcił...

Cała parafia była bardzo tym zdarzeniem poruszona.

d) Regina bierze ślub - Donbas

Regina pochodziła z Wołynia, ale razem z siostrą bliźniaczką zaraz po wojnie repatriowała się do Łodzi. Gdy dorosła, odwiedziła Ukrainę i napotkała chłopca z okolic Mariupola greckiego pochodzenia, którego pokochała tak bardzo, że porzuciła rodzinę i Polskę. Widywali się potem od czasu do czasu, ale ze względu na wynikły konflikt, nigdy ślubu kościelnego nie miała. Pewnego dnia dostałem wiadomość, że leży ciężko chora w szpitalu i ma diagnozę obszerny rak żołądka. Operacja natychmiastowa z nieznanym skutkiem. Prosiła o sakrament chorych. Mimo, że nie miała ślubu kościelnego, zabrałem też Komunię Świętą i po drodze do szpitala wygłosiłem Mikołajowi katechezy tłumacząc, że od niego teraz zależy czy Regina otrzyma Komunię Świętą czy nie i że to może jej bardzo pomóc. Przeszkód do sakramentu małżeństwa nie było. Jedynie przesądy mogły przeszkodzić, ale oboje ku memu zaskoczeniu bardzo pozytywnie odebrali pomysł.

Nazajutrz roztrzęsiony ze szczęścia Mikołaj niemal stracił mowę. Ruchami rąk i mimiką dał do zrozumienia, że wszystko w porządku i serdecznie dziękował. W niedzielę chora, która nie potrafiła chodzić z bólu kilka dni wcześniej, mimo ciężkiej operacji zgłosiła się na Mszę, by nam wszystkim opowiedzieć, że lekarz otworzył żołądek, szukał , szukał i raka nie mógł znaleźć...

Tą piękną historię często opowiadam wszędzie tam, gdzie ludzie lekceważą sakrament małżeństwa. Również w Papui - Nowej Gwinei. A co to da - pytają zuchwalcy???

e) niechciane dziecko - Uzbekistan

Ostatnia opowieść z Uzbekistanu jest nadzwyczaj przejmująca. Jeden z moich młodszych parafian z Angrenu przyszedł mi robić wymówki, że ma kłopoty z mego powodu. Co takiego się stało? pytałem. Ksiądz mówił, że aborcja to grzech i ja namówiłem siostrę, żeby urodziła niechciane dziecko, a teraz to dziecko jest bardzo chore i siostra się na mnie złości...

Dużo by opowiadać...historia jest naprawdę długa. Ja obiecałem temu chłopcu, że tak sprawy nie zostawię i zgłosiłem to do sióstr Matki Teresy. Zaopiekowały się, załatwiły szpital i drogie lekarstwa...za jakiś czas był Chrzest, a na następny rok chłopiec się zgłosił do Franciszkańskiego postulatu nie ukrywając, że powołanie zjawiło się z powodu tego chorego dziecka. W tej chwili dziecko ma 4 latka, ma przyjaciół i sponsorów we Włoszech i w Polsce, wkrótce pojedzie na rehabilitację za granicę, a Maksymilian, obrońca życia zacznie swe upragnione studia na Franciszkańskiej w Krakowie, bo właśnie skutecznie odbył nowicjat w Kalwarii Pacławskiej. Pikanterii dodaje fakt, że jest dzieckiem, którego tato Ukrainiec (być może katolik) porzucił w dzieciństwie i pozostawił pod opieką muzułmańskiej matki... malutka Milana, schorowany brzdąc przyprowadził do Kościoła własną mamę i babcię Tatarkę!

5. Działanie łaski Bożej itd.

Opisane powyżej przypadki to wszystko działanie sakramentów, cudowne działanie chrztu, ślubu lub sakramentu chorych, ponadto, jako kapłan zawsze pamiętam, że moje własne święcenia cudownie mnie chronią na misjach w wielu trudnych sytuacjach. Przez kilkanaście lat nie zdejmowałem z grzbietu sutanny w swoich podróżach, często w niej śpiąc. W Uzbekistanie prawo zabrania, ale mój wygląd w ocenie Uzbeków nie wymagał stroju, podobno przypominam fizycznie twarz Jezusa...Papuasi też mi tak mówią, więc w sposób niezasłużony, działaniem łaski jestem chroniony przez te 20 lat z hakiem na Wschodzie i cudownie przeniesiony na dalsze papuaskie misje, gdzie wszystkie doświadczenia okazują się niezwykle przydatne. Uganiając się w Rosji za jednym czy dwoma katolikami, poznałem, jak wartościowy w oczach Boga jest każdy człowiek i teraz, gdy odwiedzam każdą z 60 papuaskich moich wiosek, w których żaden poprzednik nie bywał, bo tradycja nakazuje odwiedzać tylko wioski gdzie jest kaplica, odpowiadam, że każdy człowiek jest świątynią Ducha Świętego. Mocno w to wierzę i wedle tego w co wierzę, działam!

ks. Jarosław Wiśniewski

Manila 18 sierpnia 2016