Wybierz swój język

Pogrzeby na Wschodzie


Pogrzeby w Rosji Sowieckiej tak jak narodziny dziecka czy zawarcie małżeństwa, zdarzenie niezwykle, poważne i dostojne w moim odbiorze nabierały cech komicznych czy tragikomicznych. Trudno było chwilami powstrzymywać złość czy śmiech na widok konduktu pogrzebowego, który blokował ruch na głównej trasie Grodno-Wolkowysk AD 1990 całych 15 minut, bo...jak się wyjaśniło, przesadni kierowcy z takim samym zabobonnym lekiem spotykają zmarłego jak w innych sytuacjach czarnego kota, czy kobietę z pustym wiadrem. Myli się ktoś, jeśli mu się wyda, że to przejaw szacunku dla zmarłego.

Koń trojański

Podobny zabobon spowodował, że w 1995 roku setki terrorystów z Czeczenii dotarło wgłęb Rosji do miasta Budionowsk uzbrojonych po zęby bez przeszkód. Sekret ich przebiegłości polegał na tym, że podobnie, jak w koniu trojańskim podróżowali w ciężarówkach z tzw. „towarem 200”, czyli z trumnami pełnymi rzekomych trupów. Milicja nie utrudniała podróży.

Przez 10 lat pracy w Rosji nigdy nie udało mi się przekonać parafian, by wnieśli ciało do kaplicy czy kościoła, jak to się robi w Polsce przed procesją na cmentarz. Nawet najbardziej katolickie rodziny ograniczają się do modlitwy w mieszkaniu zmarłego i...prosto, czym prędzej na cmentarz, bo główny akcent pogrzebu nie Msza święta a „agapa” z sytym stołem i butelką.

Bardzo często przynoszono mi zawiniątko z ziemia, bym na Mszy św. „zapieczętował” zmarłego, czyli poswięcił ziemię, którą wedle prawosławnych tradycji rozsypują potem na mogile i...kwita! Żadnych ceregieli i cackania się z pogrzebem.

Widelec pogrzebowy

Kiedyś po pogrzebie Niemki Irmy w stanicy Kuszczowskiej wybuchła konsternacja. Najpierw okazało się, że ksiądz katolicki pojedzie z konduktem pogrzebowym na cmentarz. Żaden prawosławny ksiądz w tych stronach tego nie robi. Potem był problem, jak postawić krzyż. Katolicy stawiają „na głowie” prawosławni natomiast tam, gdzie leżą nogi zmarłego. Gdy pojąłem, że nadciąga burza i dyskusji nie ma końca, to, aby pogodzić dwa klany (wielu bało się wyróżniać od prawosławnych, inni na odwrót, chcieliby dokładnie tak, jak u katolików), zachowałem się jak Salomon: poprosiłem, by przekręcili trumnę, a krzyż stał tak, jak na innych tzn. prawosławnych grobach. Na koniec, gdy mnie proszono, bym pozostał na „uroczystej trapezie”, nie znając dokładnie, o co chodzi i co mi tam grozi naiwnie zgodziłem się. Pierwsze „faut pas” nastąpiło zaraz na początku. Przed jedzeniem nikt się nie żegna i nie modli, a ja uciszyłem tłum i pobłogosławiłem, drugie, gdy obok talerza z ziemniakami nie zauważyłem widelca i poprosiłem głośno, by mi go przyniesiono...okazuje się, że na pogrzebie nie wolno posługiwać się widelcem i wszyscy wcinają łyżkami...! Zdarzało mi się potem często widywać ludzi w czerni zapłakanych, ale radosnych, bo w „dętkę pijanych” i nieomylnie zgadywałem, że wracają z pogrzebu. Kolor odzieży -to jedyna oznaka odróżniająca pogrzeb od wesela, czy „prowodów”. Gdy chłopiec idzie do armii urządzają dla niego libację podobną charakterem do wesela i pogrzebu jednocześnie.

Taksówki cmentarne

Pogrzeby zwykle odbywają się w „samo południe” i obowiązkowo w powszednie dni. W dni świąteczne nie sposób zamówić autobus dla „pogrążonej w żałobie” rodziny, sąsiadów i bliskich. W żałobę zazwyczaj pogrąża się cala wioska, kołchoz, a jeśli pogrzeb zdarza się w mieście, to cała ulica lub cały blok 4-piętrowego domu. Trzeba te tłumy wieżć na pogrzeb, a potem na stypę, więc bez autobusu się nie obędzie. Po takich pogrzebach wiele osób bankrutuje, lecz kto się wyłamie z kręgu tradycji, ten potem chodzi napiętnowany, jako „skąpiec”, który nie kocha bliskich i nie szanuje sąsiadów.

Na pogrzebie można gadać byle co i głośno, krewni powinni wyć z żalu lub po prostu płakać. Potrzebny jest ręcznik, by pościelić wchodzącym na cmentarz i chustki na ręce uczestników pogrzebu.

Ksiądz i orkiestra

Tragikomiczny był testament pewnej babci na Sachalinie, rodem z Białorusi, która zażyczyła sobie, by na pogrzebie był „ksiądz i orkiestra”. Rodzina była prosta i biedna. Do kościoła nigdy nie chodzili i nie bardzo wiedzieli, gdzie on jest. Stanęli jednak na głowie, by było i jedno i drugie. Siliłem się jak mogłem, by zachować powagę. Zawsze jest szansa, że ktoś nowy zawita do naszej niewielkiej wspólnoty katolickiej, zobaczywszy piękno i prostotę obrzędu, a zwłaszcza, usłyszawszy może pierwsze w życiu kazanie. Jak wielokroć przedtem i potem byłem jedynym katolikiem w tłumie niedowiarków, na dodatek mocno pijanych, którzy nie bardzo mogli pojąc, o co mi chodzi. Nie udawało mi się nijak przekrzyczeć orkiestrę grającą estradowy repertuar.

Moi Koreańczycy z Sachalina cicho bojkotowali Dzień Zaduszny i nigdy nie udało mi się ich zebrać na cmentarzu, bo twierdzili, że nie wolno niepokoić zmarłych.

Pewien Japończyk Watanabe, w rocznicę śmierci swej żony Polki długo wypytywał się, czy jest prawidłowo pochowana i był gotów ja ekshumować, byle tylko zadowolić jej duszę! Nie satysfakcjonowało go to, że grób wykopano obok głównej alei, gdzie zbyt wielki ruch panował.

Tresowane wróble

Jeszcze inna historia z Sachalina dotyczyła rodziców młodego milicjanta, który był jedynakiem i zamordowany został w biały dzień, seria z automatu przez narkomafie, w pewnej Jużno-Sachalińskiej restauracji.

Rodzice kochali go na tyle, że przez 5 lat od jego śmierci nie zaniedbali codziennych wizyt mogiły ni razu. Oboje z wyższym wykształceniem. On -Dyrektor Szpitala, ona -też lekarz. Pracowali jakiś czas w Afganistanie, więc widzieli w swym życiu wiele różnych rzeczy. Zaprosili mnie zimą, bym poświęcił mogiłę. Cały oddalony od miasta cmentarz zasypany półtorametrową zaspą, a do grobu ich syna...odśnieżony trakt.

Po obrzędzie poświęcenia rodzice chłopca wyciągnęli alkohol i kanapki. Ptaszęta, które tylko czekały na tę chwilę ochotnie skubały chleb z kiełbasą, a pani Janina zachęcała je do tego, zwracając się do nich po imieniu. Pierwszy raz w życiu na końcu świata spotkałem na cmentarzu „tresowane wróble”.

Trumna na strychu

Trumna na pogrzebie musi być otwarta, zarówno w domu jak i na ulicy. Pożegnanie ze zmarłym przebiega w trzech etapach: w domu, na podwórku i przy mogile. To coś w rodzaju mityngu. Wszyscy muszą zobaczyć twarz nieszczęśnika, także i ci, co nie dotarli do mieszkania zmarłego. Dłonie natomiast powinny być zakryte prześcieradłem, które pokrywa ciało aż po szyję. Przed zamknięciem trumny zakrywa się nim również twarz. Na głowie często kładzie się pasek papieru z tekstem modlitwy. Dosyć egzotyczne, choć bardzo proste są też trumny. Najczęściej z nieheblowanego drewna obitego czerwonym suknem. Zdarza się, że wioskowi starcy wykonują sobie trumny własnoręcznie na kilka lat przed śmiercią i trzymają gdzieś na strychu aż zajdzie potrzeba. Wewnątrz trumny sukno białe. Poduszka zazwyczaj napchana trocinami. Krzyż masywny, dwa razy grubszy niż w Polsce. Od dołu poprzeczka, by solidnie stał w ziemi i choć katolikom wypadałoby robić krzyż bez poprzeczki bywa jednak, że „z rozpędu” firma pogrzebowa wydaje tradycyjny „rogaty krzyż”.

Trumnę w samochodzie czy na przyczepie ciężarówki wiezie się również odkrytą. Nie są to „europejskie kondukty żałobne”. Czy to autobus, czy traktor, zawsze jednakowo zachlapane i „nieuroczyste”, przaśne chiałoby się rzec, podobne do tych, co wożą ludzi do pracy czy kartofle na pole albo materiały budowlane.

Zresztą bywa często, że są to właśnie te same środki transportu, które chwile temu woziły wymienione przeze mnie materiały i nagle, „ktoś”, kierowcę za pól litra „oderwał od pracy”, bo wypadł właśnie pogrzeb. Z początku bulwersowało mnie to strasznie, potem przywykłem do takich „konduktów towarowych”.

Cmentarna ewangelizacja

Nie mając rosyjskich tekstów pogrzebowych, tłumaczyłem „ex promptum” z polskich książeczek. Wedle sytuacji wprowadzałem improwizowane elementy, zwłaszcza różaniec lub koronkę do Jezusa Miłosiernego. Gdy opuszczano trumnę do grobu, śpiewałem często Litanię do Wszystkich Świętych lub inne pieśni Wielkopostne. Zdarzało się, że, gdy odległość do cmentarza była długa, zapełniałem czas śpiewaniem „Gorzkich Zali” siedząc na przyczepie przy trumnie. To mi pozwalało zachować powagę i „wyłączyć” z rozmów o pogodzie czy polityce, jakie zwykle obok trumny bliska rodzina toczy.

Miałem uczucie, że tylko tak mogę zewangelizować ten zeswiecczały czy tez „zpoganiały” pogląd na obrzęd pogrzebu, jaki dominuje na Wschodzie.

Bardzo często zdarzało się, że pogrzeb stanowił okazję pierwszego kontaktu z kapłanem w jakiejś konkretnej miejscowości, lecz poprzez zachętę, by spotkać się na 9-ty i 40-ty dzień, przelotna znajomość stawała się pasjonującą przygoda na całe życie dla jego uczestników. Niektórzy stawali się moimi parafianami.

Tak było między innymi w stanicy Kagalnickiej po pogrzebie „babci Agaty Straus”. Obsługiwała ona latami wszystkie religijne potrzeby tej na połowę niemieckiej wspólnoty. Zacząłem w tej wsi sprawować systematyczne nabożeństwa, w tym również chrzty i śluby.

Epilog

Życie w Rosji ma niska cenę. Utraciwszy je leją się łzy, ale są krótkotrwałe. Roczna żałoba jest raczej nieznana i wkrótce po śmierci bliskiej osoby ktoś urządzi wesele w rodzinie. Ludzie opłakują śmierć głośno, lecz krótko. Łatwo godzą się z tym, że bliski człowiek odszedł, ból zatapiają w alkoholu i krzątaninie. Może się mylę, ale moje widzenie tej sprawy przez długie lata nie zmienia się wcale i mam ugruntowany pogląd na to, że pogrzeb na Wschodzie jest raczej formą rozrywki dla otoczenia, niż przeżyciem metafizycznym czy zwykłą tragedią.

Na skutek wojen, aborcji, pijaństwa całe miasteczka i wioski wyludniają się zwłaszcza w Syberii, ale również i na Ukrainie. Instynkt samozachowawczy nie działa. Giną z pieśnią na ustach i podskakując w rytm czastuszek. Politycy i naukowcy czasami cichutko biją na alarm, lecz krzyk to raczej koniunkturalny. Wielu osobom podoba się rządzić „krajem widmo”.

Ludzie starzy i niedołężni - to bardzo posłuszny lud, który toleruje wszelki gwałt, jaki dokonuje się w sferach władzy i biznesu. Kadlubkowe rodziny z jednym dzieckiem lub, bez, które lekko się rozpadają i kojarzą na nowo w różnych kombinacjach, też nie wróżą powrotu do cywilizacji życia.

Czasem miałem głupie wrażenie, że zadanie kapłana z Polski w post-sowieckim terenie głównie na tym polega, by przygotować nielicznych wierzących „ostatek Izraela” na godziwą śmierć, opatrzyć sakramentami, pochować, a potem zgasić światło i z pustego Kraju Rad...do Ojczyzny wrócić!


Ks. Jarosław Wiśniewski