Wybierz swój język

Niezwykły uśmiech Don Franco



Ks. Abp Kondrusiewcz z Moskwy, w trakcie swej podrozy do Wloch w 1992 roku odwiedzal diecezje Bergamo I na spotkaniu z kaplanami w obecnosci Biskupa diecezji Bergamo, zwrocil sie do zebranego kleru z pytaniem: "Kto chcialby wziąć pod opieke parafie w Rostowie nad Donem i pracujacego tam ksiedza?"

Choc wywolalo to pewne zamieszanie a nawet drwiny, pomysl był nieoczekiwany, spontaniczny, wskazany jakby dla zartu proboszcz malenkiego alpejskiego Entratico, don Franco Cassera zgodzil się, i zabral się za sprawe bardzo powaznie.

1. Communione Liberazione

W ramach ruchu Communione Liberazione dziala na przedmiesciach Bergamo biblioteka i Centrum Wydawnicze "Russia Cristiana", prowadzone przez ks. Romano Scalfi, birytualiste. Ks. Roman zakonczyl "Russicum", swietnie wlada jezykiem rosyjskim. Cale serce i zycie oddal sprawie popularyzacji mentalnosci i tradycji Chrzescijanskiego zwlaszcza rosyjskiego Wschodu we Wloszech. Duzo także uczynil, by pomoc odradzajacym się strukturom kosciola katolickiego w Rosji. Zredagowal i kilkakrotnie wydawal eksperymentalna wersje Mszalu Rzymskiego, pomagal w wydaniu i kolportazu duzego Katechizmu. Zorganizowal w ramach akcji humanitarnej Duchowna Biblioteke w Moskwie, która dala poczatek wielu parafialnym bibliotekom w glebi Rosji. "Russia Cristiana" w osobie Giovanny Paravicini umozliwila nam pierwszy a także kolejne kontakty z Don Franco.

2. Spotkanie w Moskwie

Ponaglany przez abp Kondrusiewicza, odwiedzilem w lutym 1993 centrum Russia Cristiana w Moskwie. Towarzyszyl mi student Mikolaj mój organista i Ernesto z Mozambiku. Po drodze do Moskwy, pelnej przygod zredagowalismy napredce opowiesc o naszej rostowskiej parafii, która Giovanna przekazala do Wloch do Entratico.

Ksiadz Cassera otrzymawszy wiesci od nas postanowil odwiedzic Rosje jesienia 1993 roku. Niespodzianie jednak zmienil plany i w towarzystwie mlodej pary swieckich parafian przyjechali w maju.

3. Majowa wizyta

Chuda energiczna blondynka Costanza, jej brodaty, szpakowaty maz Guido, biznesmen z Entratico i wysoki, bialutki, kruczowlosy "Rzymianin" don Franco, wyladowali na rostowskim lotnisku ostatnim rejsem pozna noca. Towarzyszyla im jako tlumaczka, znana miz Moskwy siostra Giovanna.

Przybyli w sobote a raniutko trzeba było udac się do Teatru Kukielkowego, by sprawowac niedzielna Liturgie Mszy Swietej. Nie miałem specjalnego programu na ten dzien, przede Msza jak zwykle spowiadalem w kaciku. Ku memu zaskoczeniu i radosci, do mikrofonu, by zapelnic czas gosciom zaczeli podchodzic osmieleni przez siostry parafianie i przedstawiajac się opowiadac o sobie i swej drodze do Boga. Ksiadz był wzruszony swiadectwami a jeszcze bardziej ym w jakich warunkach bytowych przebywaly siostry i kaplan.

Nie było zadnego pokoju goscinnego wiec polozylismy dostojnego goscia w kaplicy obok tabernakulum. Nie było telefonu, kanalizacji ani wodociagu. Toaleta w podworku.

Don Franco wypytywal nas o wszystko: jakie czytamy lektury duchowne, czym się zywimy i jak kontaktujemy się z diecezja i swiatem. Czy odwiedzaja mnie krewni. Nie majac pomyslu co mu podarowac a widzialem ze spodobal mu się mój prymicyjny ornat, zapakowalem misternie i wlozylem mu do walizki. Ujrzawszy go wieczorem w hotelu zalal się lzami jak dziecko. Widac zbyt wiele wrazen na jeden dzien. To nieglupi i twardy mezczyzna. Najstarszy z szesciorga dzieci. Po smierci ojca (nie pytalem taktycznie lecz się domyslam, ze zginal na froncie, może nawet w Rosji)przez kilka lat stal się glownym karmicielem rodziny. Gdy reszta podrosla wstapil na droge powolania majac 33 lata. Studiowal w Rzymie na Gregorianum, gdy trwaly obrady Vaticanum II. Duzo w zyciu doswiadczyl a jednak w Rosji rozczulil się jak dziecko.

Nie mielismy samochodu wiec przezyl jeszcze jedno szwendajac się z nami w rozwalajacych się autobusach w barwnym tlumie biedoty jaki w niedziele zwykle spieszyl na rynek cos tanio sprzedac lub kupic. Nie zawsze w takich autobusach można było gdzies usiasc wiec trzeslo go jak w cyrkularce. Powrotny samolot był chyba w poniedziałek, w ten dzien pokazalismy mu Cerkiew Prawoslawna i tam również był skandal, bo pewien kozak na oczach don Franco czepial się do siostr nie chcac ich wpuscic. Trzeba było wezwac pomoc z prawoslawnej kurii. Kaplan jaki do nas wyszedl przeprosil, niesmak jednak pozostal. To była zywa ilustracja do mojej opowiesci jakie otrzymywalismy zima pogrozki od tych "dzielnych" atamanow.

Powrotny samolot był we wtorek wczesnie rano wiec ostatnia noc zmordowany kaplan i jego swita spedzil w hotelu w Centrum miasta. Za rok poczul się zle, miał nawet usuniety rak z zoladka a jednak zrobil wielki wysilek organizacyjny, wiele o swych przezyciach opowiadal Biskupowi i kolegom kaplanom i gdy było wszystko gotowe, zaprosil mnie z rewizyta.

4. Kopiarka z Rossosza

Wśród pytan co mi potrzeba dla duszpasterstwa padl pomysl, by przywiezc z Wloch maszyne-kopiarke. Zdaje się taka była u ksiedzas na parafii i postanowil ja ofiarowac. Dlugo mi wyjasnial uzywajac serwetek jak poslugiwac się matrycami. Ja nie bardzo rozumialem o co mu chodzi, bo sadzilem ze mowa o ksero. Okazalo się jednak, ze to "cicrotile", unowoczesniona wersja starych kopiarek na kolbe jakie spotykalem w czasach solidarnosci. Było radosci co niemiara, gdy te maszynke przywiozlem z Rossosza, gdzie duza ekipa alpejczykow budowala sierociniec na miejscu dawnego sztabu Armii Wloskiej. Okazalo się, ze don Franco jest ich kapelanem, i z szacunku do niego zgodzili się przekazywac dla mnie korzystajac z charterowych rejsow do Woroneza.

5. Transport z lekami

Transport z kopiarka był niewielki wiec poradzilismy sobie we dwojke: ja i tradycyjnie organista Mikolaj. Kolejna jesienna przesylka miala być odebrana w Dzien Panski, bo wlasnie wtedy odbywalo się poswiecenie sierocinca. Poprosilem kilkoro parafian i siostre, by mnie zastapili w odbiorze tego transportu. Nie spodziewalem się, ze tego będzie tak wiele. To były glownie lekarstwa i starczyloby na mala ciezarowke, oni jednak nie mieli tyle pieniedzy i z pomoca alpejczykow zapakowali na zwykly rejsowy pociag z Moskwy. Potem opowiadano we Wloszech jak ofiarnie krzatali się moi parafianie, by wszystko zabrac i zapakowac. Przez caly rok segregowalismy otrzymane podarki. Trzeba było z poczatku okreslic na jakie choroby sa jakie leki. W tym mi pomagal student medycyny z Togo znajacy dobrze francuski i rozumiejacy wloski...Leki trafily do wielu szpitali, to był towar deficytowy i czasy kiedy wszystko było niezmiernie drogie. Parafianie nowych placowek w Batajsku, Azowie, Taganrogu i Nowoczerkassku byli niezmiernie wdzieczni a ja każdy raz jadac do nich z przesiadkami ciagnalem na plecach pelne worki tych wspanialosci.

6. Nieoczekiwane zaproszenie

Zaproszenie było dla mnie jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewalem się, ze to się może zdarzyc i tylko uspokajalem siebie, ze będzie ze mna odwazna i rezolutna przelozona siostr, która również zaproszono razem ze mna. Siostra Teresa pracowala dlugie lata w Ostrej bramie, gdzie również 5 lat wikariuszem był nasz Biskup. Widac mieli w tych czasach jakies konflikty, bo Biskup siostry nie lubil i gdy dotarlo do niego, ze ma ze mna jechac przekonal Wlochow, ze lepiej poslac inna jeszcze bardziej "pyskata siostre". Miał na mysli siostre Pawle, która zrobila spora niespodzianke po tym jak przyjeto ja na dzienne studia pedagogiczne i wszystkie 4 lata wytrwala. Poczatek był niezly. Wokół niej powstalo srodowisko rostowskich studentow katolikow. Sama jej obecnosc w habicie na studiach to było kazanie do tlumow i to codziennie. Za to ksiadz Biskup ja lubil i zaproponowal, by ona pomagala kwestowac co Wlosi zaaprobowali i wkrotce przyszlo nowe zaproszenie.

7. Kwestowanie

Chory ks. Franco zaangazowal w sprawe pomocy dla Rostowa wszystkich kaplanow z dekanatu i przez tydzien mielismy kwestowac w jakims kolejnym kosciele po sasiedzku. Jego malutka parafijka na 1200 dusz nie bylaby w stanie realnie wspierac milionowy Rostow i jego liczne projekty budowlane i charytatywne.

Mieszkalismy u ks. Romano Scalfi, bo tam wiele osob z wydawnictwa wladalo jezykiem rosyjskim i było duzo pokoi goscinnych. Żadne z nas nie wladalo na tyle jezykiem by obcowac czy tym bardziej przemawiac wiec ktos z personelu po kolei wozil nas do wskazanej parafii i jednoczesnie tlumaczyl mini kazania.

Podzielilismy się tak, ze najpierw mowilem ja, potem siostra a zbierajac ofiary rozdawalismy moje "prymicyjne obrazki", bo wlasnie była 3 rocznica swiecen i miałem ze soba pieczatke z tekstem prymicyjnego hasla.

To była swietnie zorganizowana akcja. Nie powiem bysmy zebrali miliony... cos kolo 4 tysiecy dolarow. Sam jednak program wizyty był tak skonstruowany, ze chodzilo bardziej o popularyzacje sprawy wśród kleru i parafian niż samo kwestowanie. Zdaje się, ze się udalo. Można się było spodziewac kolejnych zaproszen gdyby nie tragedia, która wstrzasnela wszystkimi...stan zdrowia don Franco pogarszal się z dnia na dzien...mielismy się już wiecej nie spotkac. Rozmawialismy przez telefon, wymienialismy drobne podarki lecz rewizyta się odkladala i ja również nie odwiedzalem Wloch wiecej, jego grob odwiedzilem po trzech latach.

8. Wycieczki

Procz roboty były chwile relaksu i na te przejazdzki don Franco bral nas osobiscie to był pobliski Mediolan, Brescia, Bergamo i Wenecja.

W Mediolanie widzielismy wielki rynek z katedra Karola Boromeusza, troszke w glebi starego miasta grob sw. Ambrozego w podziemiach. Lezal sobie w towarzystwie nie znanych mi z biografii lecz zapewne miejscowych dwu swietych Gerwazego i Protazego. Te imiona otarly mi się o uszy w podstawowce w jakiejs dziecinnej lekturze lecz byli to zwykli chlopcy z bajki a nie swieci. Byliśmy tez w jakims lokalnym sanktuarium Matki Bozej, u ktorej setki malych ludzikow chowaja się pod plaszczem", zdaje się to kosciol dominikanski i po sasiedzku przeslawny i przecudny fresk Ostatnia Wieczerza Leonardo da Vinci. Nie sposób było dokladnie obejrzec, bo przeszkadzaly rusztowania, jeszcze trwaly prace konserwatorskie, podobno konserwacje oplacila Japonia.

W Bergamo zwiedzilismy seminarium Jana XXIII na wysokim wzgorzu skad malowniczy widok na cale miasto. Gdy spytalem czy mamy w planach odwiedziny Biskupa niezwlocznie zawiozl mnie do katedry i w bocznej kaplicy ukazal sarkofagi: "oto biskupi Bergamo, z którym z nich chcesz rozmawiac?" Mimo zewnetrznej powagi to był autentyczny humorysta i nie wchodzac w szczegoly dal mi do zrozumiania, ze niezbyt szanuje swego przelozonego, może nie chce go odrywac od zajec, a może miał z nim "na pienku".

W Brescii było spotkanie w Centrum Weteranow Strzelcow Alpejskich. Tam rownierz dzialal organizacja "Lux de Oriente" z ktorej często na lamanym rosyjskim przychodzily pocztowki, pewnego razu nawet spory transport odziezy lekartw, produktow zywnosciowych i slodyczy, który trafil do Kalmucji.

Tam również rodzinna parafia Pawla VI. Malutki kosciolek i brazowa statua Papieza. Don Franco wyciagnal papieski krzyz z dloni statui i wreczajac mi szczerze się usmiechnal co widac na zdjeciu. To zdjecie objeglo zadziwiona parafie, bo podobno don Franco zawsze miał surowa twarz i nigdy, co dla Wlocha bardzo nietypowe, nigdy publicznie się nie smial. Ja tradycyjnie w sutannie on tradycyjnie w bialej koszuli z nierzucajaca się w oczy dyskretna koloratka. Gdysmy zwiedzali koscioly w Wenecji znowu był ubaw, bo ja nie placilem jako ksiadz a on sobie kupowal bilet, bo był "na cywila" i nikt nie chcial go bez biletu puszczac.

Widzielismy benedyktynski kosciol sw. Jerzego na wyspie, gdzie pewnego razu odbylo się konklawe a stamtad na wyspe sw. Lazarza do ormianskich Mechitarianskich mnichow w goscine, dwie przejazdzki na statku. Gondola nie jezdzilem a jednak i tego co widzialem na dlugo mi starczy.

9. Rosyjska Biblia

W roku 1995 byłem w wakacje w Fatimie a potem miałem jakis czas spedzic w klasztorze pod Niepokalanowem. Z Fatimy wyslalem pocztowke i chyba sprowokowalem don Franco, bo za jakis czas otrzymalem od niego zdjecie w sierpniu on również na wozku inwalidzkim odwiedzal to sanktuarium. Do Moskwy wyslal kupiona w Fatimie rosyjska ozdobna Biblie. Napis dedykacja był bardzo niewyrazny, drzaca reka starca choc było mu tylko 60 lat "wykaligrafowal" jakies wazne slowa, których nie pamietam. Czytalem przez lzy, bo pokochalem go jak ojca. Zmarl w pazdzierniku, ja nadla byłem w Polsce.

10. Druga pielgrzymka - Rimmini

Moja druga podroz do Wloch w 1997 roku zaplanowalem zachecony przez Giovanne. Ona powiadomila mnie, ze najmlodszy brat don Franco Mariano, odczytawszy testament brata postanowil się ze mna koniecznie skontaktowac i ponieważ sam jest bardzo zajety, prosi bym ja przyjechal do Wloch. Ja również miałem pracy pod dostatkiem. Oddalem franciszkanom parafie kalmucckie lecz doszedl mi Azow, Leningradzka i Wolgodonsk, trzy nowe parafie. Nadal ciagnalem karmelicki Taganro, ojciec Kasjan z Warszawy miał się pojawic dopiero jesienia...wszystkie te parafie mialy "niedzielna" Msze swieta, która sukcesyjnie odprawialem od piatku do niedzieli to w jednym to w drugim miasteczku podrozujac od 60 do 600 km dziennie.

Wybralem się jednak. Był maj miesiac. Dosc upalny. Towarzyszyl mi tym razem Salezjanin ks. Jerzy Krolak, wspolbrat ks. Mackiewicza z Rostowa, był z nami również brat Emilio Benedetti katalonski Jezuita jako menedzer i tlumacz. W tym czasie latal jeden samolot na tydzien z samego Rostowa do miasteczka Rimmini na Adriatyku. Postanowilismy skorzystac z tej okolicznosci. Lot trwal tylko 3 godziny. Przyjeto nas w kurii niezbyt serdecznie, serdecznosci czekaly nas u Don Oreste, pewnego staruszka, który jako zalozyciel ruchu Jana XXIII znany jest w calych Wloszech a również we Wloszech, zwlaszcza w Wolgogradzie, gdzie jego ludzie opiekuja się osrodkiem dla narkomanow. Oreste jest znany glownie z opieki nad prostytutkami, które wyciaga z ulicy i domow publicznych szuka dla nich prace a jeśli to dziewczyny z zagranicy kontaktuje się z ambasadami i pomaga w zdobyciu ukradzionych im przez passerow dokumentow, daje schronienia i zywi na czas oczekiwania na powrot od ojczyzny.

Ks. Jurek był wtym czasie dyrektorem tworzacego się u nas oddzialu Caritas Priazowie wiec był zainteresowany takimi kontaktami, mnie tez zalezalo na tym by podobny jak w Wolgogradzie dom powstal w Azowie.

Staruszek wysluchal nas grzecznie zaprosil na wspolna Msze swieta, przedstawil zebranej mlodziezy, w czasie konsekracji rozbawil wszystkich bo gdzies gleboko pod alba i sutanno dlugo dzwonil komorkowy telefon. On odszukaal aparat i glosno przepraszal, ze rozmawiac nie może bo ma "wazne spotkanie". Wypytawszy o wszystko dal troche pieniedzy, kierowce i wyslal do... San Marino.

11. San Marino

San Marino to niewielkie panstewko zlozone z dwu miasteczek, razem 40 tysiecy mieszkancow. Swoja waluta, straz graniczna i dwaj rownoprawni prezydenci. Jechalismy, by odwiedzic miejscowych Salezjanow i "polska parafie", paszporty ani wizy nie były potrzebne. Salezjanie byli również mili pokazali nam terytorium. Ksiadz Polak miał wlasnie gosci z Ojczyzny, zdaje się siostra rodzona z dziecmi wiec nie miał dla nas niserca ni czasu. Ponadto byliśmy niezapowiedzeni. Wracalismy do kurii by jechac dalej. Diecezja zafundowala nam bilety do Neapolu wiec ruszylismy tam nocnym rejsem w kuszetkach.

12. Neapol

Neapol i Livorno chcialem odwiedzic ze względu na Taganrog. W starych dokumentach odnalazlem informacje, ze te wlasnie miasta glownie handlowaly z Taganrogiem i sfinansowaly drogocenne marmury dla wystroju wnetrza Taganrogskiej swiatyni. Wszystko to zdewastowano i wkosciele urzeduje dziecieca Biblioteka, wciąż jednak miałem nadzijej jak dziecko, ze dawni sponsorzy wespra idee zwrotu kosciola i go uposarza.

Brat Emilio zalatwil nam nocleg u Jeuitow na malowniczym wzgorzu skad widac było Etne. O cudach sw. Januarego opowiedzial na taksowkarz. Emilio obcinal wszelkie marzenia o jakiejkolwiek turystyce. Przyjechalismy by gadac o biznesie i on się tego scisle trzymal. Metropolita Neapola, rubaszny i gadatliwy czlowiek spotkal nas serdecznie lecz z pomyslu o wspolpracy tylko się grzecznie usmial, nic nie obiecujac odprawil do Rzymu, twierdzac ze w Centrali obok Bazyliki sw. Pawla zalatwimy stokroc wiecej i on nas w tej sprawie wesprze telefonicznie.

Rzym nie był planowany lecz lezal na trasie do Liworno, totez z radoscia po raz pierwszy w zyciu miałem odwiedzic Watykan.

13. Watykan

Jak się brat Emilio slusznie domyslil, do Centrali z Neapolu nikt nie dzwonil w naszej sprawie tym niemniej spotkalismy się z kilkoma waznymi osobami miedzy innymi pewna pania z Belgii, która nas poinstruowala "co robic". Po tym spotkaniu podzielilismy się na dwie grupy. Ks. Jerzy chcial zobaczyc swoich Salezjanow, Emilio swoich Jezuitow, ja na doczepke pojechalem z nim razem lecz nocowac miałem u polskich pasjonistek. Wyszukal mi ten kontakt Emilio w ksiazce telefonicznej...

Tymczasem była środa, samo poludnie i przyszlo nam do glowy zobaczyc papieza na audiencji srodowej. Merto bardzo szybko dowiozlo nas na plac sw. Piotra lecz audiencja była krotka a my spoznieni ujrzelismy tylko rozchodzacy się tlumek. Po raz pierwszy w zyciu skonfundowany spoznieniem i stracona szansa ujrzec i uslyszec po latach papieza...ogladalem z roztargnieniem znane mi z ksiazek wspanialosci: Pieta, Wniebostapienie, posag sw. Piotra i konfesja...Najwazniejsza była wizyta w podziemiach. Miałem ze soba wszystkie dokumenty statutowe nowo powstalych parafii i wstawiennictwi sw. Piotra chcialem powierzyc ich los...

Wychodzac spotkalismy pewne male dziecko, które za raczke prowadzil mlody tato. Dziecko cos szepnelo tacie na ucho a potem do mnie podbieglo i spaytalo po wlosku "tu się Papa", ja byłem zamyslony, slabo znalem wloski i z roztarfnienia powiedzialem "si", czy bardzo uradowalem chlopca. Emilio po chwili uprzytomnil mi co chcial ode mnie ten chlopczyk i o co pytal. Smialismy się obaj do rozpuku z tego "malego konklawe", przez kilka minut byłem antypapiezem samozwancem, lecz szybko abdykowalem w sercu, gdy pojalem co się stalo.

14. Liworno

Kolejny dzien z rana byliśmy w Livorno. Przyjal nas krotko biskup Salezjanin i znowu odeslal do Caritas. W kurii przez chwile obcowalem z kaplanem z wyspy Elba, którego poznalem w Fatimie i telefonicznie powiadomilem, ze jestem przejazdem w jego diecezji.

W Fatimie był bardzo zyczliwy dla mnie i nawet do siebie zapraszal, to mnie osmielilo, by się znowu spotkac, cos jednak nie wyszlo. Kaplan był roztargniony i zly, ze oderwalem go od waznych zajec. Wreczyl mi jak ochlap koperte z intencjami i znikl tak szybko jak się pojawil. W Fatimie opowiadal mi sporo o pazernosci polskich kaplanow. Znal ich widac z autopsji, zapewne wspolpracowali. Czym go tak rozdraznilem nie wiem, bo przez telefon rozmawial Emilio. Wystarczy rzec: było mi przykro.

W miejscowym Caritas dosc aktywnie trwala akcja zbiorki lekow i odziezy dla ludnosci z ex-Jugoslawii. Kierownictwo zgodzilo się wyslac do nas podobny transport to był nasz pierwszy sukces na trasie.

Wieczorem byliśmy na wzgorzu Czarnej Madonny, gdzie sanktuarium prowadza cystersi czy benedyktyni nie pamietam dokladnie. Mielismy krotki postoj w Genui i na nocleg dotarlismy do "rodzinnego Bergamo", by odszukac brata don Franco.

15. Santa Barbara

Don Mario był najmlodszym bratem Don Franco, o cale 20 lat mlodszym, a wiec naszym rowiesnikiem. Pokazal swoje gospodartwo, sporych rozmiarow plebanie z komputerem i internetem, co dla mnie w tych czasach było czarna magia. Jego starozytny kosciol w gorskiej okolicy grozil zawaleniu poprzez liczne pekniecia naskutek erozji fundamentu. Don Mario dostal duzy fundusz od panstwa i wlasnie ratowal swiatynie poprzez plombowanie fundamentow, co mialo zajac jeszcze pare lat. Gdy go ciagnalem do Rosji rozkladal bezradnie rece i komentowal ze sam chetnie od dawna by wyjechal na misje i wielokroc skladal podanie, poki jednak remontu nie skonczy Biskup go nie wypusci.

Jego parafia w gorach lezy w strefie rytu mediolanskiego, to ryt zachodni lecz obrzadek inny. Roznica taka, ze znak pokoju przekazuje się zaraz po kazaniu o ile się nie myle. Pewnie jest sporo innych roznic ale nie rzucaly mi się one zbytnio w oczy choc koncelebrowalismy w tym rycie kilkakroc.

Ksiadz Mario zabral nas do kafejki w malowniczej okolicy gdzie pol zartem pol serio gdy odmawialem się od innych lakoci zamowil mi kilogramowy wielkich kielich z lodami i pilnie patrzyl jak sobie z tym poradze. Był o wiele bardziej braterski i wesoly niż jego brat moznaby rzec "kpiarz", cos jednak powaznie drazylo jego serce i ks. Jurek skomentowal, "ja mam te lata co on i ja go dobrze rozumiem".

Bez zbytnich ceremonii ksiadz Mario wykonal testament brata, jak tylko dotarl do banku, wlozyl do koperty 5 tys dolarow i przez parafianina do Russia Cristiana nazajutrz przekazal.

16. Turyńskie Seminarium

Ks. Jerzy wyciagnal mnie do Turynu doslownie na jeden dzien, to przeciez niedaleko. Calun widzialem tylko w kopii w sanktuarium don Bosko u MB Wspomozycielki. Na recepcji ks. Jerzy zglosil mnie jako Salezjanina, by uniknac oplaty noclegu, choc mielismy w kieszeni sporo ofiar i intencji, dziala syndrom biednego ksiedza z Rosji.

Ogromna swiatynia raczej lek wzbudza niż salezjanska radosc, takie uczucia dopiero powstaja gdy się odwiedza stare domki i kapliczki. W jednej z nich się tak zasiedzialem, ze mnie na noc zamkneli i tylko glosno atakujac drzwi zostalem uslyszany i wypuszczony na wolnosc.

W seminarium, które polozone jest niedaleko domu Frasattich spotkalismy bibliste profesora Stusa i kilku starszych klerykow z Polski. Jeden z nich trafil do Afryki jesienia i nastepnego roku zginal. Pochodzil ze Slupska.Nie zapamietalem twarzy lecz niewatpliwie to był jeden z tych. Siedzielismy za jednym stolem na obiedzie. Ksiadz Jerzy bardzo się cieszyl z tego spotkania. Wkrotce mielismy wracac do Rimmini a stamtad pelni wrazen do Rostowa.

17. Zimowa rewizyta

Wbrew oczekiwaniom Don Mario jednak przyjechal. W srodku zimy z rewizyta. Obejrzal sobie nasza biede. Rozbawil nieco moich parafian i jak szybko wpadl tak szybko zniknal... na zawsze. Chyba się nie na zarty wystraszyl.

18. Ostatni rekonesans

Jesienia 1998 roku w ostatni rekonesans przed wyjazdem na Syberie zabralem ks. Mackiewicza, by przekazac kontakty i aby się pozegnac. Jechalismy samochodem z wieloma przystankami. Samochod miał silnik z defektem i psul się jeszcze w Polsce.

W Entratico brat pani Ines Pasta, zamienil nam chlodnice. Ponieważ remont trwal kilka dni udalismy się pociagiem do Rzymu. W Rzymie nas zabral jego kolega mieszjacy w gorach niedaleko benedyktynskiej Nursji. Wozil po roznych malych miasteczkach pokazujac umierajace gorskie kosciolki, które z trudem reanimowal. Spedzalismy dlugie wieczory na rozmowach na koniec podzielilismy się znow na dwie grupy. Ks. Mackiewicz miał się spotkac z Generalem i Ekonomem Salezjanow, w sprawie wsparcia dla kosciola, który mozolnie budowal w Rostowie.

Ja się udalem do weneckich Kapucynow. Miałem listy uwierzytelniajace od Biskupa z Saratowa w sprawie ewentualnego "pobratymstwa" z weneckim historycznie Azowem. Tego dnia była pelnia ksiezyca i tzw."aqua grande", nie spodziwalem się, ze ujrze takie zjawisko, nie miałem odpowiedniego obuwia. O wszystko zadbali minoryci, których również odszukalem. Byłem z mym listem u dominikanow, do kapucynow dotarlem na koniec. Tam slynny obraz przywieziony z Rosji:"Madonna del Don. Na moja prosbe odprawic tam Msze sw. jeden ze starszych kapucynow kapelan "matek sierot", czcicielek ikony przywiezionej z Rosji jako symbol tych co nie powrocili z wojny.

Kapucyn dyskretnie zniknal gdy ja odprawialem a ja katem oka zauwazylem, ze w miare jak odprawiam zapelnia się pustawy kosciol. Chyba modlilem się po rosyjsku już tera nie pamietam co wywolalo takipodziw i lzy i kolekta zebrana napredce. Jakis cudowny dzie. Przeciez byłem sam i nikogo o przyjezdzie nie uprzedzalem a tak cieplo serdecznie mnie przyjmowano. U franciszkanow był nawet student Lotysz znany mi zaocznie duszpasterz z Petersburga. To wlasnie on zaopatrzyl mnie w gumowce i "wielka wode" pokazal.

Widzialem pracujacych w zaszklonych biurach i odpoczywajacych w kafejkach ludzi. Woda siegala im po kolana a oni jakby nigdy nic dopijali swoja kawe i zapelniali formularze.

Do katedry sw. Marka dotarlismy po kladkach. Rownierz wewnatrz katedry lezaly drewniane drozki, po których ludzie wstepowali na krotka modlitwe i odchodzili jak gdyby nigdy nic.

Wieczorem byłem z powroten w Russia Cristiana, tam czekal na mnie ks. Mackiewicz zadowolony ze spotkania z Salezjanskimi wladzami. Cieszyl się tez jak dziecko z remontu samochodu. To droga operacja, była to jak rzekla mi Ines Pasta "ofiara". Za udana podroz pojechalismy podziekowac sw. Antoniemu w Padwie. Slusznie uczynilismy, bo na granicy czekaly nowe przygody...w alpach zdarzyla się gololedz i wyremontowany samochod cudem przezyl te gorska przeprawe.

19. Tor Vergata

Ostatnia wizyta we Wloszech rok 2000, sierpień z grupa mlodziezy z Syberii. 46 osob z roznych zakatkow, po 10 osob z kazdego z 5-ciu dekanatow. Uczestnicy byli niezbyt szczesliwie dobrani, nieposluszni i niezdyscyplinowani. Widok obcego kraju zacmil w oczach moim dzieciakom, dziekuje Bogu ze nikt się nie zgubil i ze szczesliwie dowiozlem ich z powrotem do Moskwy. Tam pytany o wrazenia wylozylem w redakcji katolickiej gazety caly mój bol i rozczarowanie. Powiedzialem nagle, zesmy ulegli pokusie i zamiast na spotkaniu an Tor Vergata polowa grupy uciekla na plaze, bo to po sasiedzku z Fiumicino a na Msze sw. trzeba było wedrowac dobre 10 km z bagazem!

20. Deja vu... Sachalin

Na Sachalinie byłem po uszy zajety budowa kosciola a tymczasem z Moskwy docieraly do mnie wiesci, ze się w Entratico o mnie martwia. Uspokoilem przez Giovanne, ze jakos sobie radze. Prosilem tylko by mnie odwiedzic i pomoc w szkoleniu katechetow. Katecheci to moje oczko w glowie. Dzieki nim moglem obslugiwac az 6 punktow parafialnych i dojezdzac co miesiac na odlegla Kamczatke ...samolotem.

Giovanna zaproszenie przyjela bez entuzjazmu i jak zwykle nieoczekiwanie z grupa wsparcia z Wloch i z Jean Pierre, dyrektorem Duchownej Biblioteki przez kilka dni szkolila moich podopiecznych. To była jedna z ostatnich istotnych akcji jakie przeprowadzilem na Sachalinie przed wyjazdem na urlop i wydaleniem. Jestem niezmiernie wdzieczny, ze tak wiele dobrych dziel udalo mi się przeprowadzic przez te wszystkie 10 lat pobytu w Rosji

KONKLUZJE

Chce dodac zupelnie nawiasem mowiac, ze bez Giovanny w moim zyciu nie zjawiliby się Hiszpanie. Na pierwszym moskiewskim spotkaniu zaintrygowala ja obecnosc Ernesto, studenta z Mozambiku i choc jego jezyk ojczysty to portugalski, z naszych slow i notatek ona zrobila wywod, ze warto do Rostowa sprowadzic katolickich studentow z Hiszpanii. Skontaktowala się z hiszpanskim oddziale Communione Liberazione a tam pracowal wujek megopozniejszego przyjaciela Enrique. Pomysl "chwycil" i od tej pory co roku w wakacje miałem wolontariusz, którzy spisali się na medal i to calkiem oddzielna historia. Ich portrety umiescilem w specjalnym artykule i oni sami o swych dzielach pisali tez sporo w gazecie Hgase Estar.

Przygoda z Don Franco Cassera ma poczatek ale nie ma konca. Nadal gdziez zyje i pracuje don Mario i nie wykluczone, ze ja jego albo on mnie odszuka i przzyjemy razem cos niecos. Kiedy mi trudno wspominam Don Franco a on tam z nieba daje mi znaki, ze nie zapomnial i ze gotow pomagac dalej. On mi pokazal Wlochy, dodal mi odwagi gdy opuszczalem rece i chcialem uciekac z Rosji.

Czuje, ze i teraz gdy pisze te slowa choc wyjatkowo dla mnie jednak szczerze, tak jak na foto z papieskiej parafii w Brescii jak ojciec na widok rodzonego syna się usmiecha...



Ks. Jarosław Wisniewski

Pekin, 26 października 2006