Wybierz swój język

Jeśli u wejscia jakiegos supermarketu, lub prostego sklepiku w Chinach, ujrzycie mnostwo wiankow, jakie forma i wygladem przypominaja nasze wianki pogrzebowe, to wcale nie znaczy, ze wlasciciel marketu zmarl, lub jest pograzony w zalobie po smierci kogos z bliskich. To znana i ogolnie przyjeta na dalekim wschodzie forma reklamy nowego towaru lub po prostu "uroczyste otwarcie" firmy.

Zaloba wyrazana jest tu calkiem inaczej i nawet kolory zalobne sa drastycznie rozne od europejskich.

Widywalem na filmach kondukty pogrzebowe. Ludzie w szarobialych (wlasnie bialych a nie czarnych) chalatach pokutnikow. Takie same szarawary i czepce lub kaptury na glowach. Po drodze sypie się biale lub zolte papierowe koleczka z otworem w srodku, które dlugo wiruja w powietrzu. Grob bywa niegleboki, za to wysoki kopiec, z czasem obok kopca powstaje jakas stella, lecz nie tam chinczyk odprawia egzekwie. Czyni to w domu w przeznaczonej na to komnacie lub kaciku, jeśli dom jest skromny.

Oznaka wspolczucia ze strony bliskich i znajomych nie sa kondolencje, lecz gleboki potrojny poklon przed wizerunkiem zmarlego i tak jak u nas na weselach: koperty z pieniedzmi. Czytalem o konfliktach pierwszych misjonarzy, którzy nie bardzo wiedzieli jak się zachowac, czy inkulturowac konfucjanski "kult zmarlych przodkow", czy raczej go zwalczac. Musialo to być nie lada lamiglowka, bo przeciez i my wierzymy w swietych obcowanie. Chinczycy wykonuja symboliczny nagrobek w postaci drewnianej tabliczki na podstawce, taka sobie "chinska pasyjka" i wielokroc w kazdej sprawie podchodza do "pomniczka"zapalaja paleczke kadzidla, stawiaja miseczke ryzu i... do przodkow się modla!

Taka sobie roznica, nie "za przodkow" a do przodkow. Beatyfikacja dokonuje się automatycznie w momencie smierci i kult trwa tak dlugo jak dlugo zyje starszy syn, odpowiedzialny za nabozenstwa rocznicowe, na które spraszana jest rodzina i krewni. Mnie również zaproszono na rocznice smierci tatusia pewnego ksiedza... Dzialo się to we wiosce Da lu Dao, w "katolickiej"prowincji Hebei.

1. Buddyjskie pochówki

Jest pewne miejsce w gorach, gdzie buddyjskich mnichow chinczycy grzebia w pozycji siedzacej, zanurzajac w ogromych rozmiarow gliniana beczke.

Cialo owiniete bandazami i papierem, nad glowa gliniana pokrywka. Wielokroc zdarza się, ze tak zlozone cialo nie gnije i odwiedzajacy klasztor chinczycy mogą się o tym przekonac zagladajac do srodka. Strzyzonym na lyso mumiom wyrastaja sporych rozmiarow grzywki. Martwe twarze, zachowuja swiezy wyglad...

Wokół tak zachowanych "relikwii" calkiem podobnie jak u katolikow rozwija się kult i szerzy slawa madrosci i spelnionych za zycia uczynkow danego mnicha.

2. Eschatologia Lao Tsy

Opowiadalem niedawno swe wrazenia ze swiatyni Taoistow. To wlasciwie swego rodzaju mauzoleum na czesc budowniczego. Tam przedstawiono procz siedzacego pomnika "mistrza", który odrodzil w Pekinie poglady i wierzenia Lao Tsy (Starego Mistrza)wizerunki 80 bozkow personifikujacych rozne zjawiska zycia na ziemi i czekajacych za takie zycie posmiertnych cierpien lub nagrod. Sceny mowiace o morderstwach, samobojstwach, skrytobojstwach, aborcjach, oszustwach, trucicielstwie, korupcji etc., przedstawione sa w upersonifikowanych 800 gipsowych wizerunkach postaci popelniajacych dane uczynki. Rzeklbym "eschatologia w obrazkach"

3. Katolickie Egzekwie

Innym razem w kosciele w tzw. Tung Tang (sw. Jozefa), na poczatku porannej Mszy sw., pewna dziewczyna rozdawala obrazki z wizerunkiem Pana Jezusa. Na odwrotnej stronie dokladnie tak jak na obrazkach prymicyjnych gdzie umieszcza sie date swiecen, biblijny urywek i nazwisku mlodego kaplana...tutaj był krzyzyk w centrum i ...podobna informacja o zmarlym.

Spoznilem się nieco na modlitwe wiec wszedlem bocznymi drzwiami, nie zauwazylem dziwnej dekoracji u drzwi wejsciowych. Ksieza w czasie liturgii byli ubrani w fioletowe szaty wiec domyslilem się, ze jest to nabozenstwo zalobne.

W pewnym sensie modlitwa niczym nie odrozniala się od codziennej, jednak po ostatniej kolekcie, zamiast rozeslac narod slowami:"Idzcie w pokoju Chrystusa", kaplan wraz z ministrantami i narodem w ciszy udali się ku drzwiom wejsciowym. Tam na improwizowanym katafalku staly skromne kwiaty i duzy portet zmarlego, przepasany czarna wstazka. Tylem do oltarza, (jak czasami bywa gdy kaplan spotyka procesje z dzieckiem do chrztu, czy pare malzenska), ksiadz prowadzil w skupieniu modlitwe, która trwala dobre 10 minut. Poswiecil katafalk i zakonczywszy, odwrocil się twarza do zebranych poblogoslawil i udal się do zakrystii.

Obok prtretu zauwazylem znany mi z Korei 3 litrowy "garniec" z porcelany, bialego koloru. Gdy dla pewnosci zapytalem ksiedza: "Czy to pogrzeb kremowanego ciala", on przytakujac glowa potwierdzil, i by rozwiac moje watpliwosci skomentowal:"wladze w miastach nie pozwalaja grzebac ciala bez kremacji", tylko na wsi ludzie chowani sa "jak w Europie"

4. Europejski Cmentarz

Wiejski, europejski cmentarz, spotkalem niedaleko powiatowego misteczka Xian Xian, które jest również miastem biskupim, w miejscowosci Yun Tai Shan. To wspominana już wielokroc przez mnie, najbardziej katolicka prowincja Chin: Hebei, około 300 km na poludnie od Pekinu.

U podnoza malowniczego wzgorza (po chinsku gora znaczy Shan), usytuowane sa resztki zrujnowanego kosciola i kompleks klasztorny: dwie dlugie, wysokie, pietrowe kamienice na 10 okien na kazdym pietrze. Zachodnia sciana wzgorza oblepiona domkamii dla gosci odbywajacych się tu niegdys rekolekcji.

Na polnoc od wzgorza bialy obelisk poswiecony pamieci pochowanych tu niegdys misjonarzy i około setki nowych nagrobkow jak to bywa na cmentarzach wojskowych lub chociazby klasztornych, wszystkie nagrobki jednakowej prostej formy ze zwiezlymi tekstami: nazwisko, daty narodzin i smierci, przynaleznosc zakonna. Sxzerszy tekst widnieje na odwrotnej stronie obelisku. To biografia wybitnych chinskich kaplanow. Z reguly spedzili oni dziesiatki lat za kratami, glownie na skutek tzw. Rewolucji Kulturalnej, wymierzonej miedzy innymi we wszystko co pachnie Zachodem a znaczy i przeciw katolickosci. Wiekszosc pomnikow zawiera szczatki kaplanow Jezuitow, których opiece powierzyl Watykan cala prowincje Hebei. Pokazano mi tez nagrobek chinskiego benedyktyna i trzy nagrobki biskupie. Jeden to grob meczennika, drugi zmarlego tragicznie w wypadku samochodowym biskupa He. Trzeci, to puste miejsce na grob zyjacego jeszcze 90 latka, biskupa Lu. Jest on zupelnie gluchy ale do dzis aktywny.

5. Dziadek Jezuita

Gdysmy wychodzili, kleryk z wioski Da lu Dao podszedl do mnie i rzekl: "tu lezy mój dziadek jezuita chinski", dziadek... zdziwilem się "dziadek stryjeczny", poprawil się chlopiec ani troche nie zaklopotany. Musialem sobie przypomniec, ze jestem na wschodzie, w kraju gdzie do obcej dziewczyny ludzie zwracaja się tytulujac "gunya", czyli "siostro". Totez dziadkiem może być nazwany bardzo daleki krewny. Tym niemniej taka pokoleniowa "sukcesja" i ciaglosc katolickiej tradycji w wielu hebejskich rodzinach wielokroc mnie wzruszala.

6. Cebula cmentarna...

Cmentarz jaki ujrzalem w Yun Tai Shan, to proba rekonstrukcji dawnej swietnosci ogromnego niegdys na kilka tysiecy osob cmentarzyska. Rewolucjonisci choc ziemii urodzajnej wokół pelno, okolice skalistego wzgorza nie nadawaly się zbytnio dla rolnictwa, zmietli jednak na pniu wszystkie pomniki, zaorali i zamienieli je na: ogrod warzywny!!!

W dawnych "francuskich" czasach, wokół cmentarza kilkaset hektarow ziemi nalezalo do kosciola i były to zyzne pola. Potem również na miejscu gdzie staly nagrobki zaczeto uprawiac cebule i tak za wyjątkiem malej opisanej parceli na 100 pomnikow, tak trwa do dzis. Zdemolowany i bezuzyteczny dla komunistow wrak kosciola i budynki koscielne po wielu pertraktacjach zwrocono diecezji. Ziemia a znaczy to również wiekszosc terytorium cmentarza, pozostaje w rekach panstwa i uzytkowana jest przez fermerow.

Gdy byłem maly sprobowalem zjesc szczaw rosnacy na cmentarzu, strofowano mnie mocno za to perswadujac, ze to kanibalizm. Ciekaw jestem jednak jak dziecko smaku takiej cebuli cmentarnej...

7. Odnaleziona relikwia.

Miejscowy 42 letni Biskup Jozef Li, z jakim udalo mi się obcowac przez chwile, planuje by jak niegdys w Yuntai Shan ksieza odbywali comiesieczne rekolekcje.

Ciekawa i warta wspomnienia jest historia jednego z nagrobkow biskupich. Pierwszy biskup autochton, jezuita Franciszek Zhao, czlowiek wybitnych uzdolnien i smialy organizator, był na strosc kilkakroc wieziony i torturowany. Zmarl jeszcze na poczatku "Rewolucji Kulturalnej". Pochowano go jak zwyklego wieznia, tzn tam gdzie zaniemogl, na brzegu strumienia. Pewna osoba jednak sposrod personelu, mimo ze niewierzaca, zwrocila uwage na ta niezwykla persone i miejsce pochowku zapamietala. Uwaza się za cud, ze ten przypadkowy swiadek sam się zglosil po uplywie dziesiecioleci do kaplanow i wskazal miejsce pochowku. Cialo bohaterskiego biskupa pochowano ponownie na nowym miejscu z nalzeznym szacunkiem.

8. Podróż po "grochowym oceanie"

Intrygowaly mnie slowa kaplana z Pekinu, ze "na wsi chowaja tak jak w Europie" cale tzn. "niespalone" cialo. Już sobie nawet w myslach wyobrazalem kondukt wedrujacy gdzies w poblize kosciola na ogrodzone jak to bywa i zadbane terytorium. Moglem się tez spodzieac diametralnie innej sowieckiej wersji: kopczyki z piramidkami z gwiadka, porozrzucane butelki i niedojedzone jajka, czegos co bardziej przypomina wysypisko smieci niż miejsce "wiecznego spoczynku". To jednak co zobaczylem przeszlo wszelkie oczekiwania i było zupelna i totalna niespodzianka.

Wycieczke na cmentarz na poczatku upalnego pazdziernika zaproponowal mi mlody kaplan Zhao z miasteczka Ho Jiang w wojewodztwie Cang Zhou. Siedem lat temu zmarl jego tato, gdy ten był jeszcze klerykiem.

Odwiedzilem jego parafie wlasnie w rocznicowy sobotni wieczor. Odprawilismy wspolnie wieczorna Msze sw., która tu tradycyjnie bywa o 20.00 a w poniedziałek pojechalismy w jego rodzinne strony. Miasto biskupie i cmentarz w Yun tai Shan lezaly na polowie naszej drogi.

Wioska Da Lu Dao malowniczo rozpostarta nad sporych rozmiarow rzeka zadziwila mnie jak i wszystko wokół. To wybitnie rolniczy teren. Ziemia gliniasta, wysosuszona poprzez upaly a przez to i pylista przylegala do wszystkiego co wokół nas. Wszystkie budynki, samochody a także odziez wiesniakow przesycone tym tlustawym pylkiem.

To mi troche przypomina rodzinna wioske mamy niedaleko karmelickich Obor na Pomorzu. Na szosie rozlozone sterty badyli z plantacji grochu i suszace się ziarno kukurydzy. Po grochowisku samochody jezdzily z zadowoleniem jak statki po morzu, bo trzeba by groch wyluskac. Poletka z kukurydza oznaczone dla pewnosci kilkoma kamykami po brzegach trzeba było objezdzac by ziarenek nie zmiazdzyc.

Kierowcy z szacunkiem odnosza się do obyczaju i pracy wiesniakow, zreszta w tej gluchej prowincji jezdza glownie ich wlasne pojazdy a tacy jak my goscie powinni to pojac i zrozumiec w lot.

Widzialem takie sceny na filmach podrozniczych z Afryki lecz nie spoodziewalem się cos takiego ujrzec w Chinach, o których się mowi, ze dognaly Europe!

9. Wiejska klinika "koscielna..."

Zanim pojsc na "cmentarz" (a cudzyslow stawiam swiadomie), pojechalismy oddac podarunek z kurii: lekarstwa dla wiejskiej "kliniki", obslugiwanej przez miejscowe chinskie siostry. Klinika to chatka wielkosci wiejskiej szkolki tysiaclecia, 10 pomieszczen po 2 lozka w kazdym.

Nad wejsciem duzy czerwony ceramiczny krzyz. W ogrodku jakis pomniczek, zapewne MB Lurdzka, nie zwrocilem jednak dobrze uwagi z przejecia.

Ogromna bieda az piszczy, wiekszosc pomieszczen to improwizowane wlasnorecznie zrobione meble, ze sprzety zauwaylem tylko znany mi z autopsji stojak do kroplowki, przyrzad do mierzenia cisnienia krwi i strzykawki.

W kazdej Sali "kliniki" stoja dwie miski dla czystej i brudnej wody. Pacjenci to glownie starcy wioskowi. Toalety na podworku, w ogrodzie.

Siostra, choc tubylcza-chinska, bez habitu jednak najprawdziwsza. Widzialem takich dziesiatki w Polsce i za granica. Procz reguly i slubow, cos jeszcze w wyrazie twarzy i w zachowaniu bardzo je laczy. Jakas subtelna kobiecosc, bez pretensji, szminek i innego makijazu: piekna.

Sredniego wieku i wzrostu przemila osobka, to najciekawsza dekoracja tych ubogich wnetrz. Zapelniala soba wszelkie niedostatki kliniki i smialo, bez kompleksow pelnila obowiazki gospodyni. Byliśmy bardzo mile widzianymi goscmi.

Chetnie zmierzyla mi cisnienie, zrobila zastrzyk od grypy podrozujacemu z nami klerykowi i z wdziecznosci za lekarstwa zapakowala nam w bagaznik dwa kartony i worek z warzywami z wlasnego ogrodu. O lekarza nie pytalem, domyslilem się ze nie ma go tu na stale, lub jest nim miejscowy Dae Fu, lekarz chinskiej medycyny, który jak wiekszosc wiejskich lekarzy dorabia jeszcze na fermie a odwiedza chorych wieczorami.

Takie kliniki, oficjalnie naleza do panstwa, lecz bez opieki kosciola dawnoby podupadly, wiec z "przyzwolenia" wladz siostry i kaplani, którzy ani wygladem ani zachowaniem się nie narzucaja biora dyskretnie w swe rece zarzad takimi klinikami, ku obopolnej korzysci i radosci prostego ludu.

10. Procesja na "cmentarz"

"Oto nasz kosciol" pokazal mi palcem zapylony budynek z betonowa kopulasta wiezyczka i wysokim ogrodzeniem w stylu wiesniaczych domostw. "Obejrzymy go wieczorem, bo trzeba poszukac klucze od bramy wejsciowej".

Rozgladalem się pilnie, oczekujac ze ujrze upragniony cmentarz, lecz wyszedlszy z samochodu ksiadz przywital się z krewnymi, skrzyknal trzech wujkow, braci zmarlego z sasiedztwa, zabral butle z woda swiecona i...udal się w strone rzeki.

To był odwrotny kierunek niż kosciol. Bywa i tak w Polsce, przypomnialem sobie, ze cmentarz jest "za miastem", czy czasem za wioska. Pewnie i tutaj podobnie, wiec dreptalem pokornie. Minelismy most. Droga była nieprzejezdna. Waskim wiejskim traktem mijalismy dziwny sad: na drzewkach o wygladzie i wielkosci naszych sliw wisialy owoce podobne do oliwek o twardym miazszu i mdlawo slodkim smaku. Niewielka kostka w srodku. Ksiadz i wujkowie na zmiane zrywali i czestowali mnie, sami tez jedli ze smakiem. Ten owoc w Hebei jest wszedobylski, widzialem go na stole w recepcji kurialnej, był tez wśród podarkow od siostry. Nie smakowal mi jednak. Wiec gryzlem z grzecznosci.

Niespodzianie wśród drzew obok drogi bez ogrodzenia, bez krzyzy czy jakiejkolwiek tabliczki widnialy sobie cztery roznej wielkosci okragle kopce. Odebralo mi mowe, gdy zrozumialem, ze sa to wiejskie, pozrosniete chwastami i krzewami nagrobki.

Ksiadz odczytal jakas modlitwe po chinsku, wujkowie mu wtorowali, przerwal na chwile, zwrocil się do mnie ze slowami:"tu leza moi dziadkowie Teresa i Pawel, proszę się za nich pomodlic". Z wrazenia odmawiajac na ulubionej tutaj lacinie znany mi dobrze Angelus, poplatalem slowa. Ksiadz podziekowal, pokropil "nagrobki","teraz pojdziemy do taty" rzekl i powedrowal wglab ogrodu.

11. Rocznicowa stypa

Wyglad ojcowskiej mogily po kilku minutach wedrowki wśród gestego sadu, już mnie tak nie zadziwil. Troszke wyyszy, bo mlodszy a przez to nie "rozwiany wiatrem" kopiec, tak samo porosniety i bez zadnych znakow rozpoznawczych. Te same slowa modlitwy, zadnych lez i profesjonalnej pompy. Starszy i jedyny syn zmarlego Jozefa trzymal się dzielnie. Wszystko co robil i mowil harmonizowalo z szara wiejska codziennoscia. Troszke bardziej uroczysta miala być stypa, na która wlasnie zdazalismy. S.P. Jozef zachorowal na raka watroby, miał male szanse od poczatku.

Siedem lat temu wiejska klinika była zapewne jeszcze skromniejsza. Chinska medycyna w wiejskim wariancie okazala się bezradna, do miejskiego szpitala jak się domyslam trafil gdy było za pozno. Nie zadawalem zbednych pytan, domyslilem się jednak "jak to było".

Po rocznicowej modlitwie nastapila nieoczekiwanie dla mnie rocznicowa stypa. Ze względu na mnie postawiono na stole kupione po drodze "morskie potrawy". Wujkowie jedli kacze mieso i pili piwo. Jak zwykle w takich sytuacjach kobiety i dziewczeta uslugiwaly tylko czekajac na swoja kolej, gdy mezczyzni skoncza!

Zmeczony droga i wrazeniami przeprosilem "pograzona w zalobie" rodzine, zasunalem się w glab pokoju na ogromnych rozmiarow typowe chinskie, podgrzewane piecem z dolu, ceglane loze. Jaka rocznica, taki pewnie i pogrzeb... pomyslalem i pograzylem się w sen.

Wspomnienia

Kiedys na Sachalinie spotkalem w mieszkaniu pewnej parafianki po mamie Polki po tacie Japonki taki sobie konfucjansko-shintoistyczny przenosny oltarzyk ze szkatulkami. Jedna szkatulka na ryz ofiarny, druga na kadzidelko.

Pani Zofia, czy tez po japonsku Sachiko Furkawa, choc emerytka, a może dlatego wlasnie, duzo podrozuje i oltarzyk wtedy powierza opiece sasiadow, lub zabiera w droge. Choc jest katoliczka, dokladnie tak jak tysiace lat temu pobozni azjaci, karmi swoich , przodkow, rozmawia z nimi i do nich się modli. Jej tato zmarl "na wygnaniu" w Japonii, mamie (bo Europejka), pozwolono pozostac, gdy na Sachalin "przyszla" wladza radziecka. Garnuszek z prochami zmarlego w latach 60-tych ojca, czekal 30 lat, zanim corkom (synow nie mieli)pozwolono z Sachalina przyjechac i...urzadzic pogrzeb.

Troche byłem strapiony ta cala sytuacja. Martwilo mnie tez zachowanie Koreanczykow, którzy jako najliczniejsza grupa w sachalinskiej parafii nie brali udzialu w "listopadowych uroczystosciach" i na cmentarz chodzilem zwykle sam w towarzystwie starosty. Przypuszczam, wiem nawet, ze pozostali przy starych zwyczajach i trzymaja w domach swe oltarzyki, po swojemu zbieraja się na rocznicowe stypy. Dzieki temu rozumiem lepiej ostrosc konfliktu starych misjonarzy i trud zrozumienia fenomenu smierci wedle dwoch roznych tradycji i filozofii. Tym niemniej nie mam prawa twierdzic, ze my jestesmy lepszymi katolikami i cos wiecej wiemy na temat smierci.

I tam gdzie cmentarze sa piekne jak parki i tam gdzie sa przenosne oltarze, czy zapuszczone kopce, tam gdzie sa stypy i gdzie ich nie ma wcale i tu i tam smierc pozostaje misterium owianym tajemnica, wobec którego drzy serce i kreci się lza w oku. Czy w listopadzie, czy tez w innym czasie.



Ks. Jarosław Wiśniewski

22 pazdziernika 2006