Wybierz swój język

Moja Japonia


Jesienia 2002 po wydaleniu z Rosji prawie dwa miesiace spedzilem w parafii sw. Wincentego a Paulo w Kawasaki. To placowka francuskich misjonarzy z ruchu Prado propagujacego prostote i pracowitosc także w wydaniu kaplanow.

Przed i po wydaleniu każdy raz po tygodniu mieszkalem na Matsubara przy parafii misjonarzy z Holandii gdzie miescila się siedziba JLMM, Japonskich Swieckich Misjonarzy a także wydawnictwo "Oriens". Dwukrotnie odwiedzalem okolice Sendai na polnoc od Tokyo. W parafii Kuji niedaleko Hachinohe byłem trzy dni w lipcu to miejsce pracy misjonarzy z Holandii.

Tydzien czasu przygladalem się pracy Dominikanow w parafii Yumote. Około tygodnia dane mi było spedzic na poludniu kraju w miescie Fukuoka i Nagasaki. W Fukuoka byłem gosciem siostr Wizytanek w Nagasaki zatrzymalem się u Meksykanskiego Jezuity.

Trzy dni mieszkalem u podnoza Gory Fuji na "walnym zebraniu" kleru diecezji Yokohama. Na Uniwersytecie Sophia miałem spotkanie z ze sp. ojcem Jozefem Jezuita.

Niecale trzy miesiace to pewnie malo, by snuc powazne wnioski. Minely jednak cztery lata i tamte wspomnienia i rozmowy a także obserwacje z odleglosci czasu popychaja mnie ku wypowiedzeniu refleksji jakie się wtedy zrodzily i do dzis po glowie kraza.

1.Wincenty a Paulo

Kawasaki lezy w polowie drogi miedzy Tokyo i Yokohama. Tak naprawde to przedmiescia tych dwu wielkich miast i jedna ogromna aglomeracja. Podrozujac pociagiem trudno zauwazyc gdzie konczy się Tokyo a gdzie zaczyna Kawasaki. Mieszka tu ponad milion osob i zawsze był to rejon nasyconego ciezkiego przemyslu. W parafii na Shimoshinde wszystkie ksiazki a nawet odziez liturgiczna w zakrystii pokryte sa gruba warstwa pylu jaki latami gromadzil się gdzies w powietrzu i wciskal przez kazda szczeline drewnianego budynku.

Ulice w Kawasaki podobnie jak w Tokyo zadbane, czyste. Zabudowa po czesci wielkomiejska sa tez dzielnice domkow jednorodzinnych. W tych malych dzielnicach zdarzaja się uliczne rynki. Na jednym z takich rynkow zaopatruje się tutejszy proboszcz z pochodzenia Polak, francuski misjonarz Prado ks. Edward. Zgodnie z duchem towarzystwa nie posiada zadnych luksusowych rzeczy. Ma trzy stare rowery i jeden skuterek jeszcze starszy od nich. Jego parafia niegdys uwazana za najbardziej biedny industrialny i zabrudzony rejon miasta przylege bezposrednio do Yokohamy. Zrobil mi zaraz na poczatku rowerowa wycieczke która trwala 10 minut. Pokazal granice miast i molo, z którego widac było ocean, amerykanska jednostke wojskowa i "sztuczna wyspe" na która przeniesiono jakas wielka Hute.

Ojciec Edward nie ma charyzmatu proboszcza czy misjonarza. Jest rasowym zakonnikiem w stylu Prado.

Jego charyzmat to tworczosc. Pisanie ksiazek, gloszenie rekolekcji, dzialalnosc spoleczna wrecz polityczna to jego smykalki, jest w tym dobry. Jako tlumacz i rekolekcjonista jest wrecz rozchwytywany totez podruzuje gloszac po calej Japonii. Czasami caly tydzien nie ma go na plebanii. Gdy wyjezdza drzwi parafii pozostawia otwarte. Ktos kto chce się pomodlic może spokojnie wejsc do kosciola, glodny może bez przeszkod otworzyc sobie kuchnie. W przeciagu 30 lat jego pracy okradano go tylko trzy razy. To musieli być jacys emigranci. Na Japonczykow to niepodobne...zreszta tak naprawde parafia jest rzeczywiscie na tyle skromna a sprzety i ksiazki tak zadziwiajaco stare, ze nikt się nie pokusi...Ogladajac sobie ten kosciol z drewna, którego konstrukcja latwa do opisania polega na tym, ze na solidnych palach podtrzymujacych dach i sciany trzyma się dluga niewysoka sala podzielona na pol. Jedna polowa to czesc modlitewna druga to biblioteka i miejsce spotkan.

Obie polowy maja dlugosc 10 metrow i po 6 m szerokie. Mam wrazenie, ze ta czesc budynku jest pozniejsza.

Pochodzi zapewne z czasow swietnosci parafii, gdy przychodzily tu setki ludzi i pracowalo 3 kaplanow.

Obecnie na niedzielnej Mszy swietej bywa 30 do 40 osob i mieszcza się spokojnie w laweczkach starej czesci kosciola, która stanowi przedluzenie opisanej Sali. Stary budyne ma dwa pietra. Sala 6 na 6 spore prezbiterium i nad nim mieszkanko kaplana. Na zapleczu zakrystii jeszcze jeden pokoik, kuchnia i prysznic z lazienka.

Posesja wokół kosciola niewielka. Malutka grota MB Fatimskiej obok niej drzewo figowe, które wlasnie tego roku dalo pierwsze smaczne owoce.

Msze swieta w ciagu tygodnia ksiadz odmawia sobie prywatnie o 7 mej rano w kucki siedzac na tatami.

Czasami przyjezdza na nia jakas emerytowana zakonnica, czasem pewna sympatyczna wdowa, dusza tutejszej parafii. Ludzie, którzy się modla w niedziele to kilka koreanek, kilka rodzin "latynoskich" a dokladniej japonczykow, którzy wrocili z emigracji z Ameryki Lacinskiej. Wracaja z powodow ekonomicznych. Traktowani sa jednak w Japonii po macoszemu i parafia to dla nich miejsce, gdzie czuja się jak w domu. Przynosza na Msze swieta drobne smakolyki i dziela się nimi po nabozenstwie. Wychodza nie spieszac się.

Zauwazylem może ze dwie mlode pary z dziecmi. Duzo, duzo emerytow. Wśród nich pewien staly bywalec 50 ciolatek, o którym miale wrazenie, ze jest jednym z "syndykow" parafii. Jak się potem okazalo, nie jest to katolik a katechumen z piecioletnim stazem...To typowa sytuacja w Japonii, kiedy wiedza i chec poznania wyprzedzaja daleko decyzje o wstapieniu do wspolnoty wierzacych.

Każdy z parafian trzyma w dloni ulotke z tekstem Mszy swietej i czytan na dan niedziele, sa nawet teksty piesni proponowanych na ten dzien. Ludzie sluchajac kazania nie spia a zywo reaguja. Pomaga im w tym styl parypatetyka. Ks. Edward chodzi mowiac a nawet podskakuje czasami. Niektorzy parafianie wyciagaja notesy i robia sobie notatki. Po Mszy swietej będą go wypytywac o to czego nie pojeli. Taki to jest ten ludek japonski, bardzo dokladni i rzadni wiedzy w kazdym wieku. Jedna z moich parafialnych przyjaciolek Suzuki san przyjela chrzest po siedemdziesiatce. Jest bardzo oddana, dwa razy w tygodniu robi smaczny obiad i przynosi na plebanie w niewielkim plastykowym kontenerze. Kilka roznych potraw oddzielnie zapakowanych w srebrny papierek.

Srednia wieku parafian 60 lat.

To troszeczke jak krajobraz po bitwie. Jakby ktos odebral dusze tej parafii. Sa owszem w Tokyo wspolnoty po kilkaset albo kilka tysiecy osob, lecz na prowincji bywaja wspolnoty 10 czy osmioosobowe i obsluguja je wiekowi kaplani w solidnych kosciolach, które podobnie jak ten w Kawasaki nagle zrobily się puste i osierocone. Zycie tli się jeszcze lecz ta lampka wkrotce może zgasnac.

Ksiadz Edward planuje zburzyc stary budynek i na jego miejsce postawic nowy, pewnie mniejszy za to funkcjonalny. Mam wrazenie, ze parafianie nie bardzo maja sily go w tym wesprzec ale skoro postanowil to pewnie tak zrobi. Japonczycy burza i buduja szybko. Mam chwilami wrazenie, ze to ich pasja. Slyszalem ze czasami burzone sa calkiem nowe budynki jeśli jest dobry inwestor z nowym pomyslem i ze się to oplaca. Na ten czas będą chodzic do innego kosciola w sasiedztwie.

2. Matsubara

Kosciolek na Matsubara w polnocno zachodniej jak się domyslam czesci miasta Tokyo jest nowiutki. Pewnie taki o jakim marzy ks. Edward. I zapewne niedawno tu stala typowa dla starej japoskiej tradycji katolicka drewniana swiatynia. O tym, ze tak budowano sto i 50 lat temu praekonalem się odwiedzajac wiele swiatyn w terenie zwlaszcza na polnocy. Jest również reliktowa swiatynia anglikanska niedaleko wiezy telewizyjnej gdzie pieknie zakonserwowane stare belki robia niesamowite wrazenie. Stylizowane drewniane laweczki dodaja smaku. Przenosisz się nagle w inna epoke nie opuszczajac Tokyo zaglebiasz się w historie. Podobnie było i na Matsubara na starej plebanii obok kosciola. Wystroj parteru w miare nowoczesny. Kuchnia jednak jak w Kawasaki bardzo skromna i staroswiecka. Podobnie staroswieckie i malutkie pokoiki na pierwszym pietrze przygotowane dla studentow i gosci. Plebanie dzierzawil przez kilka lat Ruch Swieckich Misjonarzy Japonii (JLMM) w osobie ks. Michitaka Yamaguchi, skrotowo Taka.

Zapoznalismy się w roku 2001 jesienia w Chabarowsku. Taka przyjechal zwizytowac swoich podopiecznych wychowankow pracujacych w Caritas w Irkutsku i wlasnie w Chabarowsku. Prosilem go o wsparcie mojej misji na Sachalinie i chetnie na to przystal delegowawszy organistke Shoko Takahashi, by raz w miesiacu odwiedzala moja wyspe. Teraz ja byłem u niego w goscinie.

Każdy rok Taka zbiera od 5 do 10 swickich adeptow, których ksztalci 7 miesiecy uczac roznych przedmiotow przydatnych na misjach. Sa to przewaznie bezrobotni studenci katolicy. Wykladowcami sa rasowi misjonarze tak kaplani jak i swieccy. Do grupy adeptow trafiaja tez czsem siostry zakonne. Na zakonczenie kursow w sierpniu odbywa się rozeslanie, dwutygodniowa wedrowka po Chinach. Kupuja sobie turystyczna wize i każdy otrzymuje kilka punktow do odwiedzenia. Maja na to kilka dni i 100 dolarow, musi im starczyc. Maja odszukac koscioly katolickie w okolicy i zrobic jak najwiecej spostrzezen, którymi po powrocie będą się dzielic.

Niezla szkola zycia. Obecnie probuje tak zyc w Pekinie. Chwilami jest ciezko ale daje duzo radosci i inspiruje niezmiernie. Misjonarze maja do wyboru kilka azjatyckich krajow. Do najtrudniejszych placowek JLMM zalicza się Nepal, do najprzyjemniejszych Kambodza. Jest pod ich opieka pewna misja w Palau, we Wschodnim Timorze i oczywiście na Syberii. Na ile to trudny wybor niech swiadczy przykład Timoru gdzie mlodzi adepci misyjni pracowali nawet w warunkach stanu wojennego i nie opuszczali misji. Slyszalem, ze nawet glodowali. Ponoc uratowala ich od smierci glodowej solona koreanska kapusta "Kimczi" od zolniezy amerykanskich.

Szkoda slow komentarza, gdy się porowna nasze polskie doswiadczenie misyjne. Polmilionowa wspolnota katolikow z Japonii ksztalci i rozsyla po swiecie swieckich misjonarzy. 35 milionowa wspolnota katolicka z Polski na razie tego nie robi. Taka sobie refleksja na biezaco. Sekret tkwi chyba w niesamowitym talencie organizacyjnym Japonczykow. Jest taki zart w Rosji, ze na pewnym miedzynarodowym spotkaniu technikow dwaj technolodzy z Japonii i z Rosji dzielili się swymi doswiadczeniami skala produkcji i wielkosc ich zakladow były podobne i Rosjanin zapytal ilu maja robotnikow. Japonczyk rzekl siedmiu. W rosyjskim zakladzie pracowalo tysiac ale zawstydzony Moskal na pytanie ilu on ma pracownikow postanowil sklamac ze osmiu. Na nastepny dzien Japonczyk zjawil się z podkrazonymi oczami i dziwnym wyrazem twarzy. Co ci się stalo pyta Rosjanin. Czyzbys zle spal. Tak powiada Japonczyk, cala noc liczylem i nijak nie mogę pojac po co wam ten osmy pracownik...

Ci mlodzi dziewczeta i chlopcy po dwu albo trzy latach praktyki misyjnej wracaja do Japonii i swoich zawodow. Zakladaja rodziny i zyja spokojnie zapewne zadowoleni ze spelnionego katolickiego obowiazku. Ofiary na misje pozostalych zwyklych katolikow japonskich, tych którzy nie mogą nigdzie wyjechac sa tak liczne, ze praca wielkiej liczby kaplanow i siostr na sasiednich katolickich Filipinach bez tego wsparcia bylaby niemozliwa.

3. Hachinohe

W Hachinohe byłem w goscinie u kanadyjskich Urszulanek. Zdaje się cztery siostry. Wszystkie bardzo pogodne i mile. Rozmawialismy po francusku wiec moglem się wiele rzeczy dowiedziec. Kanadyjczycy jak się okazuje sa w miare liczni gdy chodzi o japonski swiatek misyjny. Można to zrozumiec gdy się popatrzy na mape. Patrzac od strony wysp Japonskich i pamietajac ze wiekszosc wielkich miast i najwieksze lowiska sa na Wschodnim Wybrzeze najblizszymi sasiadami Japonii sa paradoksalnie Amerykanie. Również zapiekle rany II wojny swiatowej w rezultacie, ktorej Japonia jest izolowana od wielu krajow azjatyckich. Nie lubia Japonczykoe w Korei, nienawidza w Chinach. Jedyny przyjaciel Japonii i pogromca to Amerykanin. Stad popularnosc jezyka angielskiego i jedno z glownych zajec katolickich siostr w Japonii. Siostry prowadza przedszkola i szkoly z angielskim jezykiem wykladowym i rodzice sa gotowi wykladac na to duze pieniadze. Wcale ich to nie bulwersuje, ze siostry to katoliczki. To taka cicha niepisana umowa "my was nie ruszamy i wy nas nie popychajcie do swojej wiary".

Owszem, ktos z wychowankow pokochawszy zakonnice przyjmie z czasem chrzest a może nawet wstapi do zakonu, to się może zdarzyc. Glownie jednak praca ta ma ten skutek, ze siostry maja się z czego utrzymac i jeszcze sporo pozostaje na utrzymanie deficytowych parafii. Proporcje sa takie. Do przedszkola chodzi setka dzieci a na niedzielna Msze sw. Na przykład w tej samej parafii 10 osob. Taki obrazek ujrzalem w sasiednim miasteczku Kuji dokad udalem się w towarzystwie wspomnianej organistki z Chabarowska. Wszystkie zakatki parafii pelne zabawek dzieciecych. Niektorzy misjonarze wrecz opuszczaja rece opowiadajac jak marne sa ich wysilki by ewangelizowac swoich malych wychowankow czy ich rodzicow. Powstaje wrazenie, ze japonczycy sa bardzo indyferentni. Ponadto wieksza czesc dnia spedzaja ciezko pracujac. Zabiegani na tyle, ze problemy duszy odkladaja na koniec. Z drugiej strony sa rekord\istami gdy chodzi o ilosc samobojstw. Zdarzaja się one zwlaszcza na tle bezrobocia. Bywa jednak, ze samobojstwo popelnia mlodziez z dostatnich rodzin i nawet bywaja grupowe samobojstwa. Ludzie umawiaja się przez internet, ze dokonaja tego razem w takim to miejscu i czasie...straszne.

4. Sendai

Sendai to stolica diecezji na polnoc od Tokyo. Zawiozl mnie tutaj Dominikanin o. Czeslaw z Yumote. Jego parafia slynie z goracych zrodel. Do lazienki na plebanii jego poprzednik doprowadzil linie goracej wody ze zrodla, miałem wiec przez tydzien czasu nieopisana radosc pobytu w kurorcie.

Wiekszosc kleru a nawet biskupi w tej diecezji w przeszlosci nalezeli do tego zakonu. Ostatni europejski Biskup rodem z Kanady zmarl w latach 80 tych. Jego zasluga wedle o. Czeslawa była organizacja pielgrzymki papieskiej w 1981 roku. Okazuje się, ze zaproszenie zostalo wystosowane i przyjete ale nikt nie traktowal na serio zamiaru papieza przyjechac do tak odleglego kraju. Nawet episkopat japonski odnosil się do tego sceptycznie. Jeden z dominikanow w Tokyo powiedzial mi, ze biskupi w Japonii "lubia chodzic po kamiennych mostach". Alegoria pochodzi z czasow kiedy japonczycy nie budowali mostow z powodow samoobrony przed napascia. Korzystali tylko z promow. Most to rzadka przyjemnosc w dawnych czasach a ludzie wygodni, konformisci tam gdzie nie ma kamiennego mostu nie pojda bo niebezpiecznie.

Wizyta papieska to widac dla nich był taki prom albo kladka na która nie odwazali się wstapic. Pierwszy krok zrobil wlasni dominikanin z Sendai, który spedzil z papiezem w Watykanie sporo czasu i obaj naszkicowali program pielgrzymki, która w miare krotka przeszla sporym echem po swiecie i ostatecznie była dosc udana. Ksiadz Czeslaw nawet pewnego wieczoru wyciagnal stara kasete wideo i na duzym ekranie pokazal mi godzinna transmisje "jak to było".

Polska telewizja, dobrze to pamietam, z tamtej pielgrzymki pokazala tylko dwie scenki: pomnik w Hiroszimie i spotkanie ze zniedoleznialym Bratem Zenonem Zebrowskim towarzyszem misyjnych prac sw. Maksymiliana w Nagasaki.

Z opowiesci ks. Edwarda wiedzialem, ze papiez miał spotkanie z mlodzieza, na którym on wlasnie Edward Brzostowski miał być papieskim tlumaczem. Od chwili jednak, gdy papiez zapoznal się z bratem biskupa warminskiego jezuickim misjonarzem ks. Jozefem Oblakiem, ten go nie odstepowal i wszystkie tlumaczenia wzial na siebie. Edwardowi nie podobalo się jak Jozef tlumaczyl papieskie zarty. Ponoc do mlodych to nie dotarlo. Znajac francuskie poczucie humoru Edwarda i salwy smiechu na jego kazaniach mam powody mu wierzyc, ze byloby lepiej gdyby on tlumaczyl. Z drugiej strony gdy dane mi było poznac ojca Jozefa przekonalem się jak ujmujacy i skromny jest to czlowiek. Pewnie dlatego trafil tak latwo do gustu papieza.

Na krotkiej relacji filmowej trudno było sprawdzic na ile skuteczne było to spotkanie Ojca Swietego z japonska mlodzieza. Duzo bardziej zapadly mi w pamieci sceny z Nagasaki. Miasto, w którym bardzo rzadko pada snieg. Tego dnia w miesiacu lutym było bardzo chlodno. Celebra odbywala się po sasiedzku katedry nad rzeczka w samym epicentrum wybuchu bomby atomowej w 1945 roku. Ogromne platy sniegu zamazywaly obraz. Tego dnia swiecono mlodych kaplanow z calej Japonii, zdaje się 20 osob. Papiez miał skomentowac, ze nigdy w zyciu tak nie zmarzl jak wtedy w Nagasaki. Zwrocilem uwage na to jak krzepki, rzeczywiscie wysportowany az nazbyt energiczny porownujac do tych znanych mi scen z pielgrzymek do Polski był wtedy mlody nasz Jan Pawel II.

Dwa kosciolki obslugiwane przez ojca Czeslawa dostaly mu się w spadku po jakims mlodym kurialiscie z Sendai, który ponoc często odwiedzal Yumote i mogl w kazdej chwili wpasc w gosci dowiedziawszy się, ze do Czeslawa ktos przyjechal. Każdy dzien robilismy dlugie specery po niewysokich okolicznych wzgorzach.

W trakcie tych wedrowek pokazal mi intrygujace zolte tabliczki z cytatami biblijnymi rozwieszonymi na scianach niektórych posesji. Skomentowal, ze jest to dzialalnosc jakiejs chrzescijanskiej sekty.

Jest sporo tajemniczych rzeczy w zyciu religijnym japonczykow. Z czasem dowiedzialem się o istnieniu "Kakure Kirishitan", ukrytych chrzescijan, którzy do dzis spotykaja się potajemnie i modla ze starych porwanych pisanych recznie manuskryptow, w których można dopatrzec się echa lacinskich i portugalskich modlitw transkrybowanych ze skazeniami na chinskie hieroglify kanji.

W przeciwienstwie do niesamowicie i po japonsku pracoholicznego Edwarda Czeslaw miał dla mnie wiele czasu i ogromne serce. Widac było, ze nie jest geniuszem kulinarnym ale mocno się przykladal bym nie był glodny. Trudno mi było każdy dzien powtarzac, ze wlasnie wyszedlem z glodowki i jestem na diecie. Z opowiesci wiedzialem, ze Czeslaw pomimo zewnetrznej skromnosci jest wielkim dyplomata i najskuteczniejszym misjonarzem dominikanskim. Poprzez duszpasterstwo zwiazane z blogoslawienstwem par malzenskich, a trzeba wiedziec, ze w Japonii kaplani maja prawo blogoslawic nieochrzczone pary, jemu się udalo doprowadzic do chrztu setki osob. Miałem wiec do czynienia z postacia legendarna.

Czeslaw przyznal się mi, ze trafil na misje bardzo pozno, po czterdziestce i pierwsze miesiace miał na tyle trudna aklimatyzacje, ze był gotowy wracac. Teraz jednak po 20 tu latach pracy widac, ze jest z siebie zadowolony. Niezadowolony ,jak wiekszosc napotkanych polskich dominikanow, był jednak ze stylu pracy i polityki zakonnej przelozonych z Kanady. Oba koscioly jakie mi pokazal były w stanie bardziej oplakanym niż ten w Kawasaki.

Podobnie jak u Edwarda na codziennych Mszach swietych było ludzi malutko. Wśród stalych bywalcow rzucili mi się w oczy "dwaj slepcy". Okazalo się ze lepiej widzaca kobieta to tez emerytowana zakonnica, która tego poboznego inwalide wziela pod opieke. Ktoregos dnia o. Czeslaw zaprosil ich na sniadanie i mielismy okazje się blizej poznac. Zakonnica lubila duzo gadac zamykajac oczy. Probowalem spytac ojca o czym mowi on tylko się usmiechnal i machnal reka: "ona po prostu wpada w trans i plecie trzy po trzy".

Podobnie jak u Edwarda na codziennych Mszach swietych było ludzi malutko. Wśród stalych bywalcow rzucili mi się w oczy "dwaj slepcy". Okazalo się ze lepiej widzaca kobieta to tez emerytowana zakonnica, która tego poboznego inwalide wziela pod opieke. Ktoregos dnia o. Czeslaw zaprosil ich na sniadanie i mielismy okazje się blizej poznac. Zakonnica lubila duzo gadac zamykajac oczy. Probowalem spytac ojca o czym mowi on tylko się usmiechnal i machnal reka: "ona po prostu wpada w trans i plecie trzy po trzy".

W Sendai odwiedzilismy kurie Biskupia lecz ekscelencji nie zastalismy. Katedra troche przypominala mikosciolek na Matsubara. Wiele nowych kosciolow w Japonii ma ksztalt trojkata wierzcholek którego stanowi prezbiterium. W wielu rzedy lawek ustawione sa amfiteatralnie co również dla mnie bardzo swojskie, bo taka mielismy kaplice w Bialostockim Seminarium.

Przyjal nas wspomniany ksiadz z Yumote, dosc krotko i oficjalnie. Czeslaw slusznie wyczuwal, ze po wydaleniu z Rosji mialbym wielka radosc gdybym znalazl prace w Japonii, robil wiele by mi w tym dopomoc i co ciekawe robil to dyskretnie i bardzo dyplomatycznie. Zauwazyl, ze szybko ucze się japonskiego i ze raczej mialbym dobre szanse. To był balsam na moja dusze. Edward twierdzil cos zupelnie innego. Jemu się zdawalo, ze po 35 latach czlowiek przestaje się uczyc jezykow i jest na misjach nieprzydatny.

Kolejna parafia jaka odwiedzilismy w Sendai to rejon polnocny: Kita Sendai. Pojechalismy na metro. Stacje zrobione z rozmachem jeszcze ladniejsze i przestronniejsze niż w Tokyo. Ludzi jednak niewielu. Ponoc ten projekt zrobiono na wyrost.

Szukajac dominikanskiego kosciola zabrnelismy w jakas slepa uliczke. Troche blakalismy się az wreszcie dotarlismy. Sporej wielkosci zabudowania. Donimikanie wzniesli tu sobie twierdze. Mlody kanadyjski ksidz w okraglych okularach zdawal się podskakiwac z radosci z powodu naszej wizyty oprowadzil na szybko po wszystkich zakamarkach, zapoznal z siostrami i w takim samym tempie z taka sama radoscia na ulice "wypchnal". To jest ich styl powiedzial o. Czeslaw, wbijaja noz w plecy z usmiechem.

Nasze odwiedziny sa im niepotrzebne, i bez nas maja co robic, skonstatowal smutnie.

Najwieksza radosc tego dnia sprawili nam miejscowi sklepikarze w podziemiach metro. Była jakas dziwna akcja, rozdawali wszystkim przechodniom bezplatne frytki. Robili to z takim zapalem, ze nie sposób było się wymowic. Dziwna japonska goscinnosc.

Sposrod kanadyjczykow ks. Czeslaw najbardziej chwalil swego poprzednika z dojazdowej parafii. Sporych rozmiarow mezczyzna metys na polowe Indianin. Ponoc był obloznie chory i nie mogl się na swoich nogach poruszac był wiec ciagle na miejscu i godzinami wysluchiwal odwiedzajacych go ze "sprawami duszy" parafian.

Tak na Wschodzie postepuja "guru" wzglegem swoich adeptow. Moglem potwierdzic slowa Czeslawa widzac w miare solidna liczbe parafian. Na sobotniej Mszy wieczornej kosciol był pelen ludzi.

Na swieto MB Rozancowej o. Czeslaw zrobil mi niespodzianke. Zawiozl pociagiem mnie do niewielkiej parafii w okolicy gdzie dwaj staruszkowie Kanadyjczycy czekali na nas by swoim samochodem zawiezc do ukrytego wśród lasu klasztoru dominikanek kontemplacyjnych. Około dziesieciu siostr za klauzura wysluchalo mej opowiesci, która z francuskiego tlumaczyl z nieklamanym entuzjazmem jeden ze starszych ksiezy. Musialem ze zdziwieniem stwierdzic, ze maja duzo wiecej ciepla w sobie niż napotkany w Sendai Dominikanin.

Potem była Msza odpustowa na która przyjechali jeszcze dwaj mlodzi kaplani Dominikanie z Polski. Wygladali mi na neoprezbiterow ale jak wspomnialem szacowac wiek ludzi w Japonii to ryzykowny temat. Do rozmowy miedzy nami jakos nie doszlo. Bardzo byli skryci, jakby przestraszeni a może ich deprymowalo, ze jakis intruz z Rosji stal się nagle dla siostr glowna odpustowa atrakcja. Spotkanie było na tyle serdeczne, ze dalem się namowic by pod gitare pospiewac po rosyjsku. Spiewanie mi wychodzi niezle gorzej z graniem. Siostry były jednak wdzieczne i nawet chcialy podarowac instrument. Odmowilem jednak. Nie wiem co bym z nia robil w podrozy.

5. Shibuya

Na Shibuya goscilem u ojca Janocinskiego. To wlasnie on opowiedzial mi alegorie z mostami. W penych sytuacjach odnosil się do mnie po bratersku jak Czeslaw w innych traktowal mnie z wysoka jak Edward. Duzo go kosztowalo, by się wystarac dla mnie prawo wygloszenia swiadectwa na sobotnim wieczornym nabozenstwie. Aby to osiagnac zaprosil mnie keidys na wspolny brewiarz z japonskimi wspolbracmi po czym była braterska kolacja. Jeden z przelozonych nawet zagadnal do mnie po francusku i ojciec Pawel się cieszyl, ze w czyms moglem dogodzic przelozonym, którzy Polakow maja za glupkow nie wladajacych jezykami.

Pawel zdobyl dla mnie dwa bilety na rozne wystawy w centrum miasta. Chetnie z nich skorzystalem ale zasiedziawszy się na wystawie spoznilem się na umowione spotkanie. Nie wyglosilem wiec planowanego swiadectwa. Tego wieczoru podpadlem jednoczesnie dwu ksiezom. Edward nie chcial mnie pusccic do Tokyo, bo w Kawasaki wielki i wazny mityng organizowali komunisci i Edward twierdzil, ze musze to zobaczyc jeśli chce poznac dusze Japonczyka. Troche mnie tym do siebie zrazil, bo przeciez wiadomo co przecietny Polak mysli o Komunistach. Natretnie jednak popychal mnie w ich kierunku i doszlo do tego, ze pomocy w sprawie mego wydalenia zaczal szukac wlasnie u nich w glownej siedzibie gdzie spedzilismy pewien jesienny wieczor.

Przekonalem się na wlasne oczy jak naiwni sa ksieza z Francji w ocenie tej ideologii.

Innym razem przyznal się, ze do niego zwracal się o pomoc zastepca skazanego w Polsce na smierc ambasadora Rurarza. Oboje dyplomaci poprosili o azyl. Golebiewski chcial koniecznie wyjechac do Kanady. Ks. Edward odprawil go jednak do Francji gdzie biedak jakoby popelnil samobojstwo.

Tak oto po raz kolejny dotknelismy we wspomnieniach zywej historii dla obu nas wspolnej.

Pawel wygladal na mego rowiesnika ale ze względu na 20 letni staz pracy w Japonii musial być sporo starszy.

Japonia konserwuje nie tylko miejscowych ale i przyjezdnych. Latwo można się pomylic szacujac wiek Azjaty.

Byliśmy tez na innym spotkaniu, które nie przypadlo do gustu ks. Edwardowi.

Z kazdym dniem draznilem go coraz bardziej i nie wiedzialem jak mu dogodzic.

Pawel prowadzil kolko biblijne zapoczatkowane przez Edwarda. Porzucil je jednak argumentujac, ze to dla niego zbyt mieszczanskie towarzystwo snobow. Trudno mi potwierdzic czy zaprzeczyc. Pawel pozwolil mi opowiedziec o Rosji i zagrac. Wyszlo podobne spotkanie jak z siostrami. Atmosfera nie do skopiowania ludzie calkiem rozni a jednak. Na spotkania przychodza kobiety w wieku 40-60 lat. Bardzo wdzieczne audytorium.

Gdy mi się zdawalo, ze pora wraca do Kawasaki, Pawel powiedzial ze to dopiero poczatek. Okazuje się, ze po spotkaniu ida sobie zawsze do restauracji. Zamowilem duzego loda i jakies danie wegetarianskie. Kobiety potwierdzily, ze slyszaly o moim wydaleniu z gazet i bardzo mi wspolczuly. Znowu na nieszczescie byłem w centrum uwagi czym być może Pawlowi kolejny raz podpadlem.

Nie patrzac na rozne zgrzyty byłem zaproszony na wycieczke w gory, która również nie wyszla, bo dostalem telefon z Plocka, ze stan zdrowie mamy nieoczekiwanie się pogorszyl i ze jest w komie. Zamiast chodzic po gorach zalatwialismy wspolnie bilet do Polski, bez pomocy Pawla pewnie bym nic nie wskoral i nie dojechal na czas tzn... na pogrzeb. Tego wieczoru poszlismy odwiedzic pewna buddyjska budowle na obrzezach Tokyo, która jakby potwierdzajac nastroj dnia okazala się wieza cmentarna dla pogrzebow zaginionych tragicznie w wypadkach osob.

Wieza w tradycyjnym stylu okazala się zwyklym cmentarzem skonstruowanym w ten sposób ze w jej sercu była winda wiozaca na pietra, których naliczyle z 10. Na najwyzszym pietrze trzy kaplice: chrzescijanska, shinto, i buddyjska. Wokół windy po okregu ustawione rzedy ponumerowanych polek. Do jednej z nich zblizyl się buddyjski mnich. Otworzyl szkatulke, postawil miseczke ryzu z wetknietymi wonnosciami, klasnal w dlonie i poleczke zamknal. Wedle slow Pawla rodzina zmarlego oplaca mnichowi taki obrzed, by w ich imieniu codziennie za ich krewnych bliskich w taki sposób się modlil.

6. Kamakura-Montana-Ofuna

Dziwnie mistyczne i jakies prorocze było moje spotkanie z siostrami Wizytankami w klasztorze w Kamakura popularnie zwanym Montana. Kamakura to jedna ze starych stolic Japonii godzine jazdy pocigiem z Tokyo i kilka minut wiszaca kolejka. Kiedys w dziecinstwie czytalem o takich wiszacych pociagach w ksiazce a teraz sam moglem się przejechac. Po podrozach na szybkiej kolei Shinkansen to była dla mnie kolejna niespodziana atrakcja nie mniejsza od zaplanowanego spotkania z siostrami.

Sa to siostry, które również maja placowke w Rosji w Chabarowsku i one wlasnie czesciowo oplacily moja podroz do Japonii. Powinienem wiec był u nich się zjawic chocby z grzecznosci.

W rzeczywistosci i tam w Rosji i tu w Japonii siostry przyjmowaly mnie na tyle goscinnie, ze nie sprawialo mi zadnego trudu odwiedzanie ich domow. Naprawde szedlem jak do siebie i drzwi jak to mowia "otwieralem noga".

Z czasem odwiedzilem jeszcze dwa domy siostr jeden zdaje się w Moori w poblizu Tokyo, drugi o czym jeszcze opowiem w Fukuoka.

To zgromadzenie powstalo zdaje się w Los Angeles, lub mysl o jego stworzeniu. Przyszla on do glowy pewnemu francuskiemu misjonarzowi, który z czasem stal się biskupem. Nie zdazylem przestudiowac broszurek jakie mi w trakcie spotkania ofiarowaly siostry. Pamietam tylko z ich opowiesci, ze pragnal on stworzyc zgromadzenie, które by się opiekowalo Japonczykami na emigracji.

Ostatnie lata zycia był zniedoleznialy i poruszal się na wozku inwalidzkim. Zmarl calkiem niedawno co swiadczy o mlodym wieku zgromadzenia. Wiekowosc wielu siostr tlumaczylem sobie liberalna polityka zakonow japonskich, które przyjmuja w swe rzedy nie patrzac na wiek również starsze osoby po 50-tce.

Audytorium miałem spore, byliśmy przeciez w domu generalnym. Mysle ze najmniej 50 siostr sluchalo mojej opowiesci. Tym razem opowiadalem po angielsku, tlumaczyla niezmordowana organistka Shoko.

Spotkanie zakonczylo się po 10 tej wieczorem wiec wkrotce smacznie spalem w apartamentach swiatobliwego Biskupa fundatora zakonu.

Jak wspomnialem jakies to było prorocze spotkanie w sensie wydarzenia jakie miałem we snie. Biskup zjawil mi się jakby na jawie wjezdzajac do sypialni na swym lozku inwalidzkim. Zauwazyl mnie na progu zatrzymal się wskazal na wozek, zdaje się wstal i...miejsce ustapil.

Czy to proroctwo wyjazdu na misje czy wspolnej pracy z tymi siostrami czy tez po prostu ostrzezenie, ze będę jak on zniedoleznialy, nie wiem. Traktuje jednak ten sen do dzis bardzo powaznie i probuje go jakos zrozumiec i wytlumaczyc.

Z rana była Msza swieta, która celebrowal ksiadz kapelan, mlody koreanczyk.

Po sniadaniu trzeba było wracac do Tokyo. Pogoda się zepsula, padal deszcz. Siostry zaproponowaly parasol, odmowilem jednak. Moknac odwiedzilismy maly cmentarzyk siostr w postaci krypty , do ktorej skladano kremowane prochy.

Dojechalismy do Ofuna, by odwiedzic kosciolek pobratymczej parafii Nikolajewska nad Amurem.

Przy wejsciu rzucaly się w oczy pamiatki z Rosji prezentowane w zaszklonej gablocie.

Kosciolek jak opisana katedra w Sendai na planie trojkata z amfiteatralnie ustawionymi lawkami, rzedy pod katem ustawiona na plaskich szerokich schodkach spuszczaly się w strone Prezbiterium, które wedle tej samej kostrukcji wznosilo się w gore ku promieniom slonce przedostajacym się poprzez zaszklony otwor w suficie wlasnie nad oltarzem.

Po tych odwiedzinach pogoda się poprawila i można było odwiedzic kompleks swiatynny starej stolicy.

W tych dniach byłem niezbyt uwaznym turysta, niewiele tez pamietam z odwiedzanych swiatyn. Rzucilo mi się tylko w oczy, ze japonskie swiatynie sa w miare skromne w zastosowaniu farb tak jaskrawych i bijacych po oczach gdy się odwiedza kalmuckie dacany czy monastery w rosyjskiej Buriatii.

7. Fukuoka

Siostry z Fukuoka zaprosily na tlumaczke pewna studentke, ktorej mama pracowala w miejscowym przedszkolu, na imie Aika, wysoka i przystojna. Zrobila nam w trakcie spotkania kilka zdjec z komentarzem, ze to jest ks. Jarek, który nic nie je tylko pije soki.

Aika nalezala do kosciola protestanckiego lecz przyjela katolicyzm w czasie pobytu w Hiszpanii, gdzie jej rodzice jakis czas pracowali w ambasadzie.

Siostry chcialy mi zrobic jakas niespodzianke wiec zaprowadzily na wystawe Kandinskiego wiedzac, ze ten malarz pochodzil z Rosji. Wlasnie goscinnie z Ameryki przywieziono jego obrazy. Wystawa była po sasiedzku wiec poszlismy tam pieszo.

One również zapoznaly mnie z pewnym miejscowym kaplanem pracujacym w kurii, który podobnie jak w kurii w Sendai grzecznie mnie wysluchal, tradycyjnie memu losowi wspolczul, zlozyl nawet ofiare na moje potrzeby osobiste i przeprosil, ze musi wracac do swoich obowiazkow.

W tym miescie jest również Seminarium Duchowne ksztalcace kler dla czterech diecezji poludniowej Japonii. W tym czasie było tam ponoc 50 ciu klerykow. Niewiele lecz cos gdy się porowna Tokyo, w którym się ksztalca klerycy dla 6 diecezji Polnocnych. Tam studiuje tylko 20 chlopcow w tym troje Wietnamczykow.

Oni to nazywaja nizem demograficznym, ja bym powiedzial inaczej to powolaniowa kleska.

W Fukuoka jest wielki port morski skad wyplywaja promy do Korei. Mój prom do Pusanu wyplywal 21 lipca a wracal za miesiac mielismy wiec spotkac się ponownie w sierpniu.

Wszystko odbylo się wedle planu. Siostry odwiozly mnie do siebie gdzie odprawilem dla nich Msze swieta a potem wyruszylem na dworzec autobusowy niedaleko katedry. Przedziwny dworzec na 5 tym pietrze biurowca do którego autobusy wjezdzaja po szosie spiralnie okrazajacej budynek az do 5 tego pietra.

8. Nagasaki

Ojciec Jose Aguillares mój gospodarz w studenckim hoteliku jak wiekszosc japonskich misjonarzy przyjechal pod koniec lat 50-tych na apel Piusa XII. Dowiedziawszy się o tragicznej sytuacji katolikow w Japonii, ogolnym kryzysie i biedzie Pius XII wystosowal okrezny list do wszystkich biskupow swiata w tej sprawie. Odpowiedz była bardzo konkretna. W ciagu krotkiego czasu zglosilo się na misje do Japonii około 2000 osob.

Do dzis pozostaje w Japonii około tysiaca ksiezy obcokrajowcow to dobra polowa japonskiego kleru. Sa to przewaznie dobrze zakonserwowani starcy wlasnie z tamtego pokolenia. Powstaje wrazenie, ze sposrod tych 2000 ktos zmarl, ktos wrocil lecz wiekszosc trwa. Mlodych kaplanow Japonczykow jest sporo ale zbyt malo by obsluzyc istniejace parafie nie mowiac o jakiejkolwiek pracy misyjnej. Każdy dzien odwiedzalem jakies swiatynie a wieczory spedzalem na pogawedkach z meksykanskim misjonarzem. W wiekszosci wypadkow jego smetne opowiesci o tutejszym kosciele zbiegaly się z wnioskami jakie snul o. Edward, Pawel czy Czeslaw. Japonia z kazdym dniem jawila mi się najtrudniejszym misyjnym "orzeszkiem nie do zgryzienia"

Oprocz katedry i ruin pewnej swiatyni z czasow przesladowan a także sanktuarium Pawla Miki i 17-tu meczennikow towarzyszy obowiazkowo trzeba było odwiedzic Mungezai no Sono, klasztor Niepokalanej zalozony przez Maksymiliana. Zastalem tam ostatniego ze wspoltowarzyszy sw. Maksymiliana, brata Boleslawa, który dlugo i chetnie o swoim zyciu opowiadal. Chcial jeszcze zawiezc do klasztoru siostr gdzie moglismy spotkac drugiego braciszka staruszka tutaj jednak sprzeciwila się tlumaczka Shoko skonfundowana, ze nie ma nic do roboty (ROZMAWIALISMY PO POLSKU), przypomniala mi ze na ten dzien były już zaplanowane inne wizyty.

Jak powszechnie wiadomo klasztor od zniszczenia uratowalo Opatrznosciowe polozenie na skalistej gorze od odwietrznej strony. Pusty plac pod kosciol był kiedys miejscem gdzie skladano padline wiec wybrane było tak, by wiatry stamtad nie docieraly do miasta i na odwrot. Ten mechanizm spowodowal, ze podmuch atomowy nie dotknal klasztoru.

Inna ciekawostka, która krazy po Japonii to ofiara jaka katolicy Nagasaki ponoc mieli zlozyc.

Katedra znajduje się w centrum miasta i w tej okolicy była chrzescijanska dzielnica zamieszkana przez kilka tysiecy katolikow. Oni zebrani w katedrze ofiarowali ponoc swe zycie za Japonie. Jak widac ofiara zostala przyjeta.

Jednym z charakterystycznych symboli Nagasaki i tragedii jaka tu miala miejsce jest wlasnie dzwon katedry, który po wybuchu się ostal i dzwonil glosno miotany wiatrem.

Inne miejsce zwiazane z Maksymilianem to wzgorze Oura. Zachowal się dom w którym Maksymilian rozpoczynal wydawanie Rycerza. Dzis tam jest jakis sklepik z pamiatkami i dwie zdaje się sale poswiecone Jego pamiatkom.

W tym czasie gdy zwiedzalem pomieszczenie uslyszalem polski jezyk i zobaczylem mieszana pare Japonczyk z blondynka i dwojka jasnowlosych dzieci z japonskimi rysami twarzy. Chlopiec nie wiem dlaczego przyczepil się do mnie i mama musiala mnie zagadnac. Poznali się na studiach w Chicago i w domu rozmawiaja przemiennie po angielsku, polsku, japonsku...ciekawa rodzinka, ciekawa przygoda. Imion dzieci i taty nie pamietam. Pani miala na imie Malgosia.

Na wzgorzu zwiedzilem stare Seminarium wzniesione przez pierwszego miejscowego Biskupa, pamiatki z tamtych czasow i sama swiatynie, która jakis czas była katedra...

Swiatynia niewielka neogotycka, cieplutka i mila w srodku, niestety calkowicie okupowana przez turystow, pelno ich tam jak mrowek nie ma palca gdzie wcisnac, tabernaculum puste. Zamyslony wyszedlem i przylgnalem do bialej figury Niepokalanej i realnie uslyszalem glos mamy "nie martw się synku, wszystko będzie dobrze"...bardzo potrzebne slowa. Miałem się czym trapic.

Jeszcze jedna legenda obila się mi o uszy, gdy chodzi o wspomnianych "Kakure Kirishitan". Czesc ukrytych chrzescijan, którzy 300 lat nie dali się zlamac przesladowaniom wyszla z podziemia zauwazywszy na wzgorzu Oura obok francuskiego kosciolka, do którego uczeszczli jedynie francuscy podroznicy i handlarze figurke biala Niepokalanej wedle wzorca z Lourdes przyszli potajemnie do kaplana pytajac go o trzy rzeczy Czy to jest napewno Seibo-san czyli Niepokalana, czy tutejszy ksiadz jest kawalerem i czy zna Romu-sama czyli papieza. Tak z pokolenia na pokolenie podziemnie chrzescijanie charakteryzowali swój kosciol wierzac, ze jego misjonarze wroca.

Na czesc tego zdarzenia katolicy w Japonii 17 lutego swietuja "dzien odnalezienia kosciola". Były to lata 70-te 19 tego stulecia. Kaplanem pracujacym na Oura był ks. Le Petit pierwszy Biskup Japonski w epoce Meji czyli w czasach religijnej tolerancji.

Druga czesc tej legendy glosi, ze pozostali w ukryciu chrzescijanie a jest ich nadal sporo w Japonii pomimo ponad stu lat tolerancji powroca do kosciola gdy posrod sniegu pojawi się w miescie misjonarz w bialej szacie. Omawialismy ten szczegol z o. Czeslawem, bo wszystko wskazuje na to, ze tak wlasnie się stalo w dniach wizyty papieskiej. Dziwne tylko, ze nie wracaja. Na odwrot japonskie koscioly wymieraja i swieca pustkami i nikt nie ma pomyslu co z tym zrobic...

9. Gora Fudzi

Tematowi "co z tym zrobic" było poswiecone "walne spotkanie" ksiezy diecezji Yokohama u podnoza gory Fudzi. Wciaz mam problemy z zapamietaniem nazwy miasta, gdzie to spotkanie mialo miejsce. Debaty trwaly trzy dni i z tego co mi mowiono takie spotkania maja miejsce co dwa lata. Spotkanie było w luksusowym hotelu. Jeden nocleg 100 dolarow. Karmiono nas swietnie, korzystalismy tam z sauny, był nawet wieczorek zapoznawczy na którym wszyscy jak umieli tak sobie zartowali z siebie nawzajem. Był tam obecny mlody biskup Umamura Rafael, z którym w ostatnim dniu miałem dosc dlugie spotkanie. Również pod koniec dolaczyl abp Hamao obecny Kardynal.

Tak naprawde atmosfery do solidnych rozmyslan nie było. Raczej zalezalo organizatorom, by ksieza się po prostu spotkali, pobyli razem i zrelaksowali. Każdy dzien z rana jednak były "wyklady".

Po dwie albo 3 osoby dziennie cos relacjonowaly a my mielismy to w grupach omawiac. Jeden z omawianych tematow to co zrobic z przedszkolami tam gdzie brakuje siostr i zamierajacymi parafiami, w których nie ma ksiezy...

Opcja wiekszosci była taka, by możliwe jak najwiecej pelnomocnictw dac swieckim w zarzadzie tymi instytucjami ile się da, jak się nie da po prostu zamykac i sprzedawac. Szepnalem do ks. Edwarda, ze w Polsce sa setki mlodych kaplanow, którzyby wiedzieli co z tym zrobic, trzeba ich tylko grzecznie zaprosic. Edward najpierw syknal, ze to nie ma sensu potem jednak przetlumaczyl co powiedzialem po czym nastapila cisza. Nie wiem czy ksieza się skonfundowali tym, ze nieproszony gosc się wymadrza czy może trescia wypowiedzi.

Pewna osoba wytlumaczyla mi, ze Japonczycy policzyli jakoby im się nie oplaca zapraszac polskich ksiezy, bo nauka japonskiego trwa dlugo i duzo kosztuje a w miedzyczasie wielu się wykrusza, bo im Japonki się podobaja...taka sobie plotka, przepraszam ze powtarzam ale przeciez musi być jakis powod. Edward te wersje potwierdzil kilkoma przykladami. Mam jednak wrazenie, ze japonski episkopat i kler maja jakies inne nie znane mi "rasowe fobie". Nie wykluczone, ze ci tak liczni misjonarze z Zachodu czyms zranili japonczykow, ze teraz jakby boja się powtornia ryzykowac i wola sobie wychowach klerykow z Wietnamu, Korei czy Filipin niż zapraszac bialych.

Biskup Umemura ku memu zaskoczeniu jednak wysluchal mnie uwaznie, obiecal wstawiennictwo w razie represji...rozmowa była tuz przed moim wydaleniem. Wypowiedzial nawet szokujaca mysl, ze moglbym pracowac w jego diecezji. Tak powiedzial, chyba się nie przeslyszalem...po miesiacu jednak, gdy stalo się to czego się obawialem postawil pewne warunki, które trudno było wykonac. Prosil bym pojechal do Polski i przywiozl zgode Biskupa z Polski. Biskup w Polsce czekal na to samo czyli na oficjalna i jak sadze "pokorna" prosbe z Japonii.

Można się zaplatac. Tak mi się teskno zrobilo za Piusem XII-tym.

Pozegnanie z Japonia - Osaka

Pozegnanie z Japonia mialo miejsce w Osace. Ksiadz Edward zabral mnie na rekolekcje kaplanskie ojca Kevina i siostry Brige McKenna. Znowu zobaczylem pol setki kaplanow tym razem z calej Japonii. Byli tez ojcowie z dalekiej diecezji Sapporo.

Siostra Brige opowiedziala nam jak powstala decyzja gloszenia kaplanom. Ponoc była zmeczona i zdezorientowana ogromna iloscia kleru jaki po soborze porzucil szeregi kaplanstwa. Stalo jej się zal tak wielu wartosciowych i znajomych jej ludzi stracilo powolanie. Pomyslala, ze nie ma sensu krytykowac ich a po prostu trzeba im pomoc, trzeba kaplanow ogarnac opieka, troska. Pomyslalem, ma racje, opowiada o nas jak o gatunku wymierajacych dinozaurow. W Polsce takie gadanie nie mialoby sensu ani publicznosci, tutaj jednak na japonskiej ziemii wszystko co mowila mialo sens. Wiekszosc zebranych Panow patrzyla oczami "w tamta strone", na ich miejsce w wiekszosci wypadkow nie ma komu przyjsc... czy naprawde nie ma myslalem. Myslalem duzo.

Nie zabieralem już tam glosu jak w innych odwiedzanych miejscach tylko sluchalem.

Wiesci z Polski znowu przywrocily mnie na ziemie. Pokornie czekalem na samolot i wolne chwile zapelnialem wedrowkami po uliczkach odleglej dzielnicy miasta. Ostatniego popoludnia nogi zaniosly mnie na wysokie wzgorze gdzie przepiekny kompleks buddyjskich budowli prowadzil ku cmentarzowi, na którym zrozumialem co trace.

Pomodlilem się tam za mame i gdy już byłem w Polsce policzylem, ze rzeczywiscie w tym wlasnie czasie umierala.

"Nie martw się synku..." jak echo slysze dziewczecy glos mamy do dzis.



ks. Jarosław Wiśniewski